Выбрать главу

– Przybyszu – usłyszał szept, a w małym okienku zobaczył chudą twarz dziewczyny. – Daj coś pokutnicy. Masz jedzenie?

Uśmiechnął się. Przecież to był tylko sen. Tylko sen.

– A może cię uwolnić?

– A potrafisz? – na twarzy przytkniętej do małego otworu pojawił się nagle wyraz takiej nadziei, że aż nim wstrząsnęło.

– Chcesz?

Głupie pytanie.

– Potrafisz?!

Właściwie potrzebował przewodnika po tym świecie, ta mała mogła być pomocna. Zastanawiał się tylko, jak to zrobić. Przy tych wszystkich ludziach wokół, zamarłych w jakby kataleptycznym transie, wolał nie wypróbowywać urządzeń, w jakie wyposażyła go sekcja sił specjalnych pani prezydent Azji Maciejczuk.

– Ja chyba potrafię wszystko – uśmiechnął się do dziewczyny w celi. – Tylko nie krzycz.

Rozepchnął stojących najbliżej ludzi, tworząc sobie przejście. Cofnął się o kilka kroków, rozpędził się, a potem zatrzymał nagle, kucając tuż pod ścianą.

W realnym świecie Dietrich obudził go natychmiast.

– Co się stało?

– Nic. Usypiaj znowu.

Na granicy snu i jawy Gusiew przekroczył ścianę celi. Po prostu z rozpędu.

Dziewczyna patrzyła na niego, wrzeszcząc i przykładając dłonie do ust.

– Mówiłem, nie krzycz!

W celi śmierdziało okrutnie. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś, kto kierował się miłosierdziem, w ogóle mógł zamurować bliźniego w takiej klitce.

– OK. Wychodzimy – teraz już nie wahał się użyć sprzętu, w który go wyposażono. Na rozkaz jego woli z rękawa wysunęło się coś, co bezgłośnie rozcięło zewnętrzną ścianę kościoła. Teraz wystarczyło popchnąć i posypały się cegły. Jak w kreskówce na Cartoon Network – Struś Pędziwiatr albo Johnny Bravo. Ewentualnie Laboratorium Dextera…

– Chodź.

Pociągnął za sobą zszokowaną dziewczynę.

– Kto ty jesteś?

– „Pułkownik” Gusiew – usiłował wydobyć się z pogrążonego w transie tłumu. – A ty?

– Irka.

Drgnął. Wydawało mu się, że powiedziała „Irmina”, a chwilę później, że „Irka”. „Nazywaliście dziewczynki na cześć swoich podbojów” – powiedziała pani prezydent Azja Maciejczuk. Czy jakoś tak…

Przecież to tylko sen! Wzruszył ramionami.

– Dobra, dziecko. Irka to od Ireny?

– Nie – potrząsnęła głową. – Od Iraku.

Roześmiał się. Sen, który śnił, niewątpliwie miał własne prawidła. I to cholernie logiczne, jak na sen.

– OK. Czy wiesz, gdzie jest Mur Marzeń?

– Przecież już go nie ma. Rozebrali.

– A wiesz, gdzie jest fałszywy cmentarz?

Znowu potrząsnęła głową.

– Nie wiem.

Dziewczyna miała brzydką chorobę skóry, coś jakby dziwne niebieskie linie, tworzące nieregularną siatkę. Trudno się dziwić – tyle lat w celi bez łazienki…

– Chyba powinnaś się umyć.

– Fuj! Od tego same choroby.

Co to ma być? Średniowiecze?

– Nalegam. Troszeczkę cuchniesz, mała.

Opuściła głowę.

– No – pociągnęła nosem. – Trochę tak.

– To pójdziemy teraz do najbliższej rzeki i…

– Coś jest nie tak z twoim lewym okiem – przerwała mu nagle.

– Co? – aż się żachnął. – Co widzisz? – odruchowo dotknął skroni. Oczywiście w kąciku oka nie było czerwonej diody, którą przyklejono w realnym świecie. Pod palcami czuł tylko gładką skórę. Pulsowanie czerwieni, oznaczające, że jest w fazie REM, tu przecież nie mogło być widoczne. Wykresy EEG uruchamiające pulsujące światełko istniały w zupełnie innym świecie. Nie we śnie.

– Czerwone oko – wyszeptała przerażona dziewczyna. – Oko diabła.

Klęknęła przed nim.

– Mogę służyć nawet i diabłu – powiedziała cicho. – Wyciągnąłeś mnie stamtąd, więc będę twoja.

Gusiew przełknął ślinę. Okropna, cuchnąca dziewczyna z chorobą skóry. Przecież nie powinna wzbudzać w nim pożądania. Ale… Zdaje się, że to wszystko nagle zaczęło zmieniać się w sen erotyczny.

– Nnnn… najpierw się umyj.

Posłusznie podniosła się z klęczek.

– Skoro pytasz o Mur Marzeń, to znaczy, że śmierć nam pisana – westchnęła, a potem uśmiechnęła się ciepło. – Ale trudno. Lepsze to, niż tamto – wskazała za siebie palcem.

– Dlaczego śmierć? – spytał.

– Tak mi mój nos mówi.

– A mój nos mówi, że jak się nie umyjesz, to zostajesz tutaj sama!

– Dobrze. Jak umierać, to umierać. Mogę się nawet umyć. Chyba wszystko jedno z jakiego powodu się ginie, nie?

Wzruszył ramionami, a ona pociągnęła go za sobą, chwytając za rękę. Szlag! We śnie chyba nie można się niczym zarazić?

– Wiesz – pytlowała bez ustanku. – Musimy wziąć ze sobą szaleńca. Tak. Musimy dołączyć do nas wariata. Tak. Tak, tak…

– Po co ci szaleniec?

– Śmierć boi się Boskich Głupców. Bo głupiec wyśmiewa śmierć, ona boi się obłąkanego chichotu i może nas tak od razu nie zabrać. Chodź, tu niedaleko jest szpital. Wiem, gdzie. Weźmiemy sobie jednego. Bo tam ich trzymają; leczą wszystkich, nawet tych, co mają syfilis. Ale wiadomo – jak ktoś ma tę chorobę, to znaczy, że nagrzeszył. I dlatego, żeby zacząć leczenie, musi się najpierw poddać chłoście, żeby…

Umilkła nagle i stanęła tak gwałtownie, że wpadł na nią, a odór od razu odbił go o kilka kroków w tył.

Dziewczyna rozglądała się. Niewyobrażalne ciemności rozświetlało tylko kilka nikłych płomyków pochodni.

– Ktoś nas śledzi!

– Gdzie? – też się rozejrzał, ale na „wspomaganiu” wszystkich urządzeń, które dostał od chłopaków pani Azji.

– Trzech z tyłu. Jeden idzie z przodu – powiedziała. – Przed nami. Wygląda na to, że wie gdzie idziemy.

Obudził się w gabinecie Borkowskiego, od razu ściągając z głowy elektrody. Był wypoczęty i wyspany, w przeciwieństwie do Irminy i „Seppa”, którzy czuwali nad aparaturą.

– Chodźcie, muszę coś zjeść.

– Coś ciekawego dzisiaj wyśniłeś?

– Ee… Historia chyba dopiero się zaczyna.

Zaczęli składać sprzęt.

– A czemu chciałeś, żeby cię budzić?

– Musiałem przejść przez ścianę.

– Możesz przechodzić przez ściany?

– Trochę sprytu nie zawadzi, ale tam mogę wszystko. Laboratorium Dextera.

Otworzył drzwi na ciemny korytarz. Tuż za drzwiami czekał Wyzgo.

– Panie doktorze – zaczął od razu jęczeć. – Niech mi pan coś przepisze. Ja przez cały czas śnię, że jestem gdzieś w supermarkecie, albo w kościele, albo na rynku, i tam jest kupa ludzi. A ja do nich niezmiennie walę z takiego dużego karabinu maszynowego! Ale jatka! Jezusie, Maryjo… Czy to zboczenie?

– Niech pan idzie do psychologa – Gusiew odsunął go, żeby zamknąć drzwi do gabinetu.

– Byłem! Uch, ile razy…

– To niech pan nie śpi – mruknął Dietrich, sunąc po ścianie dłonią, żeby dojść do wyjścia. Nie wiedział, gdzie jest kontakt.

– Panie doktorze! Proszę mi coś przepisać! Proszę…

– Aspiryna? Witamina C? Olej rycynowy?

Puszczając mimo uszu kpiny Dietricha, Wyzgo znowu zwrócił się do Gusiewa.

– Panie doktorze! Ja jestem porządnym człowiekiem. Jestem księgowym. A tu co noc takie sny! Strzelam do dziesiątków ludzi… i bardzo to mi się podoba. Strzelam z wielkiego karabinu z taśmą…

– A co to za karabin? – zainteresował się Gusiew.

– Aaaaaaaa… – Wyzgo dał się wybić z rytmu. Wyszli na parking przed instytutem. – N… Nie wiem. No… no we śnie to tak dokładnie nie widać. To… to jest zboczenie jakieś? Tak już będzie do końca życia?

Gusiew otworzył drzwi swojej toyoty, wpuszczając kolegów.

– Jutro panu coś przepiszę – zatrzasnął drzwi, opuścił szybę.

– Bo wie pan – Wyzgo nachylił się nad oknem. – Bo z tego pokoju, co wy tam pracujecie po nocy, to… tam coś świeci. Stamtąd wydobywa się dziwna aura.

– Tak, oczywiście – Gusiew włączył silnik i zapalił światła. – Ale „Archiwum X” już zostało ostrzeżone. Proszę się nie martwić – ruszył, wyjeżdżając na ciemną ulicę.

– Agent Moulder i agentka Scully przybędą na odsiecz wraz z kawalerią powietrzną – śmiał się Dietrich.

O tej porze nie było wielkiego ruchu, widzieli zaledwie kilka samochodów. Jechali powoli, bo w nocy łatwiej podpaść policji.

– No i co było w tym śnie? – spytał Dietrich.

– Czekajcie – przerwała im Irmina z tylnego siedzenia. – Ktoś nas śledzi!

Gusiew drgnął. „Ktoś nas śledzi” – powiedziała Irka we śnie. – „Trzech z tyłu. Jeden idzie z przodu…”.

– Co?

– W samochodzie z tyłu trzech facetów jedzie za nami. Już długo czasu. A w samochodzie z przodu jeden facet.

– Z przodu? – żachnął się Dietrich.

– Jakby wie, gdzie jedziemy.

– A gdzie jedziemy? – Ivan przetarł szybę irchą.

– Oni śledzą. Nas.

Gusiew westchnął.

– Nie bój się. Po pierwsze, tu nie ma FBI. A po drugie, w tym samochodzie jest więcej broni palnej i amunicji, niż w niejednym plutonie Wojska Polskiego.

Jednak Irmina wciąż rozglądała się niespokojnie, patrząc to w przód, to do tyłu.

– Jezus! – powiedziała z napięciem w głosie. – Zaraz zaczną!

– Eeeeee… O kurwa!

Samochód z przodu zahamował gwałtownie. Gusiew kopnął hamulec, zatrzymali się dosłownie o milimetry od jego zderzaka. Podjechał samochód z tyłu, blokując tylny zderzak.

– Napad! – Dietrich wyszarpnął z kieszeni rewolwer.38 Special, a z kabury pod pachą tetetkę, i zarepetował giwery.

– Chcą nas obrobić – Gusiew wyciągnął z kabury na tyłku Sig Sauera, zarepetował, a potem drugą ręką wyjął spod pachy ogromny rewolwer z sześciocalową lufą.

Wszystko wyglądało jeszcze niby normalnie i naturalnie. Kierowca pierwszego samochodu wysiadł i rozłożył ręce, kłaniając się przepraszająco. Ale ci z tyłu również wysiedli, idealnie razem, jak na komendę, i równym krokiem podeszli jednocześnie do trzech pasażerów toyoty. Jednocześnie, jakby kierowani wojskową komendą, nachylili się do drzwi.