Выбрать главу

– O kim ty mówisz?

– O chłopakach pani prezydent Azji Maciejczuk.

– Jezu! – Dietrich o mało nie zakrztusił się karkówką. – Wy sądzicie, że oni naprawdę istnieją?!

– Kto wie? – mruknęła Irmina. Nalała sobie drugi kieliszek wina. – A jeśli to nasza przyszłość?

– Boże, co za brednie! To tylko sen!

– A to wszystko wokół? – Gusiew też nalał sobie wina, potem zerknął na światła pojazdu szturmowego, odbijające się w rzece. – Trzech żołnierzy masakruje ludzi w knajpie… Tak jak Wyzgo. Jakiś wariat napełnia gazem tramwaj…

– Chodźmy do samochodu, tam jest radio – powiedziała Irmina.

– Czekaj. Mam gdzieś walkmana z radiem – Gusiew zaczął się klepać po kieszeniach. – Ale tylko na słuchawki.

– Ja mam w telefonie – Dietrich wyjął komórkę, dał głośność na full i zaczął szukać jakiejś lokalnej stacji z wiadomościami. – O, macie…

„Rzecznik policji nie chce udzielać szczegółowych informacji do chwili ustalenia sprawdzonych faktów. Liczba śmiertelnych ofiar strzelaniny na rynku prawdopodobnie dochodzi do kilkunastu, ilość rannych nie jest jeszcze znana. W trakcie akcji na pewno zostało postrzelonych dwóch funkcjonariuszy brygady antyterrorystycznej. Jeden z nich, w stanie ciężkim, walczy o życie w szpitalu kolejowym. Niestety, ta noc zapisze się czarnymi zgłoskami w historii Wrocławia. Jak już informowaliśmy Państwa wcześniej, niezrównoważony psychicznie mężczyzna wyrzucił przez okno dziewiątego piętra dwójkę swoich dzieci i żonę, a potem skoczył za nimi. Wszyscy ponieśli śmierć na miejscu. Na razie nie możemy, niestety, połączyć się z naszym pracownikiem w dzielnicy Brochów, ale mamy nowe informacje. To, niestety, nie koniec czarnej serii. W redakcji urywają się telefony. Według niesprawdzonych jeszcze doniesień niezidentyfikowany mężczyzna porwał autobus linii 142 i grożąc nożem…”.

Dietrich wyłączył radio w telefonie. Uśmiechnął się.

– My i pan Wyzgo spowodowaliśmy to wszystko? – wziął do ust kolejną cebulkę z serem. – Po prostu jest duszno, spadło ciśnienie, i różnym wariatom odbija.

– To skutki uboczne – szepnęła Irmina, opuszczając głowę.

– Doprawdy? Udowodnię wam, że nie. Pogrzebałem trochę w literaturze, bo jak opowiedziałeś treść swoich snów – zerknął na Gusiewa – to otworzyła mi się klapka w mózgu. Nie ma żadnych przyszłych światów. To tylko sen.

– Doprawdy? – sparodiował go Gusiew.

– A tak – Dietrich wziął się za jednostronnie przypiekaną karkówkę. – Czy mówi wam coś nazwisko Leśmian?

Uśmiechnął się jeszcze perfidniej. Irmina dała się złapać.

– Znany poeta.

– Mhm – wyjął z kieszeni plik kartek pokrytych drobnym pismem. – Otóż przedstawiał się jako pan Znikomek, „który dwie naraz kocha dziewczyny” – szeleścił kartkami. – W wierszu „Noc” usprawiedliwia się przed realną dziewczyną ze zdrady dokonanej z tamtą drugą, która nie istniała. Ta dziewczyna, która żyła naprawdę, wiedziała o tamtej, nieistniejącej. To była rywalizacja kogoś żywego z upiorem. Zresztą u Leśmiana przez cały czas przewija się zagadkowa postać „niebyłej dziewczyny”. To ona przypomina śpiącemu, że mu się tylko śni. I najważniejsze: jej płacz rozlega się zza MURU MARZEŃ! Ha, ha, ha, ha… – Dietrich zajął się grzybkami. – I co? – spytał z pełnymi ustami. – Po prostu naczytałeś się za młodu Leśmiana, zapomniałeś o tym, ale teraz z zakamarków umysłu wypływają zatarte wspomnienia. Niebyła dziewczyna, Mur Marzeń i wszystkie inne pierdoły.

– A choroba skóry?

Dietrich znieruchomiał z grzybkiem nabitym na widelec. Zmarszczył brwi.

– Czekaj – usiłował sobie przypomnieć. – Zaraz. Leśmian ożenił się z pewną panią dermatolog, czy tylko dobrze ją znał?

– No widzisz.

– Co widzę?

– Ona, pani prezydent Azja, prowadzi na nas doświadczenia już od lat – powiedziała Irmina. – Leśmian też był agentem. Chciał mieć dermatologa, żeby dowiedzieć się, co to jest choroba vitiligo i Mapa Strachu.

Dietrich ryknął śmiechem.

– Co się stało z tą niebyłą dziewczyną? – spytał Gusiew.

– Ona… – Ivan przełknął kolejnego grzybka. – Ona po długim nieistnieniu… przestała istnieć raz jeszcze – wzruszył ramionami. – To chyba w wierszu „Pan Błyszczyński”.

Irmina zamarła z kawałkiem karkówki w ustach. Gusiew tylko westchnął.

– Eeee… – nie mógł zebrać myśli. Usiłował się skupić, ale nie dawał rady. Obecność pojazdu szturmowego i strzały, które rozległy się w centrum, nie ułatwiały koncentracji. – Zawsze mówiłem, że powinieneś zostać pisarzem – zmienił temat. – Masz zdolność obserwacji, potrafisz kojarzyć fakty…

– Powtarzasz mi to, powtarzasz i powtarzasz – Dietrich upił łyk Merlota. – A ja nie potrafię pisać.

– Potrafisz. Tylko musisz się przemóc.

Wstawał świt, jednak Dietrich nie mógł zasnąć w mieszkaniu rozjaśnionym pierwszymi promieniami słońca. Obserwował swojego puchatego kota, który wyjątkowo nie podpalił sobie ogona od świeczki, ani nie wisiał pod sufitem, uczepiony mordą za taśmę balonu meteorologicznego. Wielki pers siedział na biurku i patrzył na plik kartek. To były notatki, które Ivan zrobił, szukając informacji o Leśmianie. Jednej z tych kartek nie pokazał ani Irminie, ani Gusiewowi. To był list wyszperany w jakiejś autobiografii, która w drugim tomie zawierała nawet listy pisane przez jego przyjaciół. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem koślawe litery. List jakiegoś kolegi, czy znajomego poety, do człowieka, którego określono tylko inicjałami.

„Niech W. przeprowadzi rozmowę z Leśmianem! Przeczytałem ostatnie wiersze u notariusza. On chyba usiłuje dać coś do zrozumienia czytelnikom. Niech W. go powstrzyma. Leśmian nie może wypisywać rewelacji o Murze Marzeń, nawet w zakamuflowanej formie! Jeszcze chwila, a wypaple wszystko o niebyłej dziewczynie i Mapie Strachu. A wiesz, czym się to może skończyć… Ktoś go musi powstrzymać!”.

Mapa Strachu przestała działać gdzieś na wysokości ulicy Krasińskiego. Dotykanie jakichkolwiek linii i plam na ręce Irki nie przynosiło już efektów. Gusiew rozejrzał się – tak jak w realnym świecie stała tu wysoka, średniowieczna wieża obronna i pozostałości poszarpanego muru, który kiedyś był fragmentem miejskich umocnień. W rzeczywistości wieżę zamieniono na świetną, kilkupiętrową winiarnię, w której zresztą często bywał. Ta tutaj stała jednak ciemna i martwa. Wokół nic się nie poruszało.

Jeszcze raz przesunął palcem po ręce Irki. Dziewczyna odczuwała strach na obrzeżach koła obejmującego kilkanaście najbliższych ulic, ale był on coraz mniejszy, w miarę jak oddalali się od centrum „pozbawionego czucia”. Tak, jakby znajdowali się właśnie w oku tajfunu; wokół szalała burza, a oni stali w strefie ciszy.

– To gdzieś tu jest Mur Marzeń? – spytał.

– Nie wiem. Przecież go rozebrali – szepnęła, patrząc mu smutno w oczy. – Nie wiem – powtórzyła. – Ja ci się tylko śnię.

„…ona sama przypomina, że mu się tylko śni” – usłyszał w głowie słowa Dietricha. Czuł dreszcze. Przed oczami miał te wszystkie opowieści o ludziach w szpitalach psychiatrycznych, którzy od lat, bez przerwy, usiłują wspiąć się na niewidzialną ścianę. Mur, którego już nie ma, ale który – dzięki temu – chroni jakąś tajemnicę jeszcze lepiej niż dawniej. I do tego niebyła dziewczyna, która po długim nieistnieniu może nie istnieć raz jeszcze.

– Ciekawe, jak mam znaleźć Fałszywy Cmentarz?

– Uuueee… uuuuu… mhghhhh – powiedział towarzyszący im wariat.

Gusiew zerknął na niego.

– Myślisz, że to dobra metoda? – zachichotał.

Irka uśmiechnęła się lekko.

Drzwi wieży otworzyły się z cichym skrzypnięciem, przepuszczając rosłego mężczyznę z pochodnią w ręce. W drugiej dłoni trzymał udko kury, czy może bażanta, i ogryzał je powoli. W noktowizorze Gusiewa łatwo było go rozpoznać: to ten sam człowiek, który poprzednim razem kazał uwięzić go w tłumie, i tylko Wyzgo zdołał zapanować nad sytuacją.

– Widzę, że pani Azja nie rezygnuje – mężczyzna podszedł bliżej, unosząc pochodnię. – Podsyła nam coraz inteligentniejszych agentów.

Gusiew uaktywnił wszystkie urządzenia wszyte w ubranie przez chłopców od efektów specjalnych pani prezydent, ale mężczyzna podniósł uspokajająco dłoń. Potem zerknął na trzymane w dłoni udko.

– Musieliście, tam w realnym świecie, mieć jakąś ucztę – odgryzł kawałek kurczaka. – Wszystko, co dzieje się tam, ma swoje odbicie tu. I odwrotnie – odrzucił udko do tyłu. – Boże, jak ja nie lubię mięsa… – otarł usta z tłuszczu.

– Powie mi pan, gdzie jest Fałszywy Cmentarz? – indagował Gusiew.

– Niełatwo do niego dojść. Trzeba przekroczyć miejsce, gdzie był Mur Marzeń, a tego jeszcze nikt nie przeżył.

– Toteż nie chcę, żeby mnie pan tam zaprowadził. Wystarczy, że wskaże pan drogę.

– Niech mi pan poda jeden powód, dla którego miałbym to zrobić.

Gusiew wzruszył ramionami.

– Załóżmy się o cokolwiek. Zagrajmy. A jeśli wygram trzy razy pod rząd, pan mi powie.

Tamten spojrzał badawczo.

– Coś mi mówi, że pan rozumie Grę. Ci na górze naprawdę przysyłają coraz bardziej inteligentnych ludzi – uśmiechnął się. – Ale ja też rozumiem Grę.

Wyjął z kieszeni trzy monety, zamknął je w dłoni.

– Trzy zakłady od razu – powiedział. – Ja też rozumiem – powtórzył poprzednią kwestię. – Ciekawe, czy i tym razem Gra zechce panu pomóc.

Gusiew zmrużył oczy. Nie czuł żadnego drgnięcia rzeczywistości, więc tamten musiał dokładnie wiedzieć, o czym mówi. Wyjęte z kieszeni monety trzymał zaciśnięte w dłoni. Trzeba będzie odgadnąć wszystkie trzy naraz. Drgnięcia rzeczywistości wciąż nie było. Gusiew uśmiechnął się lekko. No skoro tak… to tak. Jak mówił Wielki Szu. Wystarczyło nie chcieć wygrać. Ale nie poprzez proste powtarzanie „Nie chcę, nie chcę, nie chcę…”. To nic nie dawało – trzeba było wewnętrznie przekonać samego siebie. Gusiew był za starym wyjadaczem, żeby stanowiło to dla niego jakąkolwiek trudność. A zresztą… Przecież to tylko mu się śniło, o czym ciągle przypominał pulsujący blask czerwonej diody w kąciku oka.