Z prawej zauważył coś niecodziennego. Człowiek w garniturze na wałach o trzeciej w nocy? I w dodatku świecący sobie latarką? Czegoś takiego nigdy dotąd nie widział. Facet miał dokładnie sprecyzowany cel swojej marszruty. Podszedł wprost do ławki.
– Pan Wasilewski? – spytał. Pokazał swoją legitymację z pieczątkami, znakami holograficznymi i wszystkimi innymi bajerami. – Alek Mierzwa, Centralne Biuro Śledcze.
– Dzięki Bogu – uśmiechnął się Wasilewski. – Już myślałem, że walnie mnie pan kijem baseballowym i zabierze telefon.
Tamten uśmiechnął się również. Bez zaproszenia usiadł obok i zgasił latarkę.
– Przepraszam, że niepokoję o tak dziwnej porze. Szczególnie w takim miejscu.
– Proszę się nie krępować.
– Pan, widzę, jak zwykle nie śpi.
Wasilewski wzruszył ramionami.
– Jak zwykle? Jestem aż tak ważną osobą, że ktoś mnie śledzi?
Mierzwa machnął ręką, potem lekko przygryzł wargi.
– Wie pan – zerknął w bok. – Z reguły jest tak, że prowadząc śledztwo wzywa się podejrzanego do biura, wypytuje, przedstawia dowody i… – zawiesił głos.
– Ach, rozumiem – Wasilewski poczuł lekkie ukłucie niepokoju. – Miałem wtedy, na autostradzie, powyżej sto sześćdziesiąt na liczniku? I tym zajmuje się Centralne Biuro Śledcze?
Mierzwa uśmiechnął się wyrozumiale.
– Pozwoli pan, że opowiem mu krótką historię?
– Proszę.
– Pewien człowiek prowadził auto na autostradzie, z dużą szybkością, choć to dla mnie osobiście nieistotne, w stronę Zgorzelca. W pobliżu Legnicy uderzył w przednie koło TIR-a.
– Hm, aluzju poniał – przerwał mu Wasilewski. – Ale gdzie ta zbrodnia? Co najwyżej czeka mnie kolegium.
– Pana? – spytał Mierzwa.
– Nie rozumiem?
Policjant potrząsnął głową.
– Tym człowiekiem był Robert Daroń.
Wasilewski wzruszył ramionami. Sytuacja wydawała się być coraz bardziej nierealna.
– Proszę?
– Dobrze. Powiedzmy inaczej: pewien człowiek zderzył się z TIR-em. Ratownicy wyjęli go z pojazdu, lekarz z pogotowia rozciął zakrwawioną koszulę i odrzucił ją gdzieś na pobocze. Pielęgniarz z karetki wezwał assistance. Faceta przewieziono do szpitala w Legnicy, gdzie pobrano mu krew. Przyjechał miejscowy reprezentant assistance i z jego inicjatywy przewieziono ofiarę wypadku karetką do Wrocławia. W Szpitalu Czterdziestolecia najpierw pobrano mu krew do badania, w takich okolicznościach normą są dwie ekspertyzy. Pierwsza ma na celu stwierdzenie, czy kierowca był trzeźwy, druga to określenie grupy krwi, na wypadek, gdyby potrzebna była transfuzja podczas ewentualnej operacji.
– Do czego pan zmierza?
– Otóż kopie wyników każdego badania trafiają na biurko oficera policji drogowej, który zajmuje się ustalaniem przyczyn wypadku. I… – Mierzwa zawiesił głos. – Oficer z Legnicy dostał następujące dane: pacjent z Legnicy miał grupę krwi AB Rh plus, pacjent z Wrocławia ma grupę 0 Rh minus…
– Bzdura. Ktoś po prostu pomylił probówki.
– Oczywiście, to było jego pierwsze skojarzenie. Sprawdził karty w obu szpitalach i… pojechał na miejsce wypadku. Odnalazł zakrwawioną koszulę i oddał na dodatkowe badania. Wynik: grupa AB Rh plus.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
Mierzwa znowu się uśmiechnął.
– W tej sytuacji pierwsze podejrzenie jest proste. Pan Daroń, zachlany w trupa, prowadził samochód. Po wypadku spanikował i wezwał assistance, żeby uniknąć badań w Legnicy. W pijanym widzie mógł nie zauważyć, że krew pobrano mu już w pierwszym szpitalu. Po drodze zatelefonował do kolegi Wasilewskiego i poprosił, żeby ten podstawił się do badania we Wrocławiu. Rzecz dałaby się załatwić przy minimalnych łapówkach.
– Co pan sugeruje? O czym pan w ogóle mówi?!
Mierzwa wzruszył ramionami.
– Mówię o tym, że ta hipoteza to kompletna bzdura – znowu spojrzał badawczo. – Obydwa wyniki badania krwi, legnicki i wrocławski, stwierdzają jasno, że zarówno pan Daroń, jak i pan Wasilewski byli trzeźwi jak, nie przymierzając, świnie.
– Jezuuuu… Mam wrażenie, że każdy może przyjść, usiąść tu na ławeczce i prawić bajędy…
– Każdy może. Owszem – Mierzwa przygładził włosy. – Problem w tym, że oficer z drogówki to mój kolega. Rozmawialiśmy o tym przypadku i… Wie pan – zmienił temat. – Samochód, który brał udział w wypadku, był zarejestrowany na pana Daronia. Sprawdziłem odciski palców na kierownicy i na kluczykach. Nie wiem czyje są, bo nie mamy jego odcisków w kartotece, ale na pewno nie są pańskie.
– A skąd macie moje? – Wasilewski dał się zaskoczyć.
– Z puszki, takiej jak ta – Mierzwa wskazał blachę po piwie, rzuconą w trawę. – Podjęliśmy podobną kilka dni temu.
– Jestem śledzony?
– Był pan. Następna hipoteza, która zalęgła się tym razem w mojej głowie, była taka, że sprytnie zamordował pan Roberta Daronia i…
– Jezus. Jezus – Wasilewski ukrył twarz w dłoniach. – Takich bzdur nie słyszałem od dawna – urwał nagle i podniósł głowę. – Czy to oznacza dla mnie kłopoty?
– To oznaczałoby dla pana wielkie kłopoty – Mierzwa spojrzał z cieniem uśmiechu – gdybyśmy odnaleźli ciało pana Daronia. Ale… Coś mi się tak wydaje, że nie odnajdziemy go nigdy.
Wasilewski milczał, gniotąc palce. Miał wrażenie, że szybuje gdzieś wysoko nad oceanem bezsensu, jednak oficer, który siedział obok niego na ławce nie wyglądał na kogoś, kto wierzy w ocean bezsensu. Wyglądał wrednie trzeźwo.
– Widzi pan, Robert Daroń zachowywał się bardzo dziwnie. Mniej więcej na miesiąc przed wypadkiem zlikwidował swoją świetnie prosperującą firmę, o którym to fakcie skrupulatnie poinformował Urząd Skarbowy. Zwolnił personel, wyrejestrował się w ZUS-ie, powiadomił Urząd Statystyczny, anulował z dwumiesięczną prolongatą swoją umowę na wynajem mieszkania. Wzór idealnego obywatela, doprawdy. Wyrobił też sobie paszport. – Mierzwa zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. – No i…
– No i? – powtórzył Wasilewski.
– Wsiadł do swojego peugeota i pojechał w stronę granicy niemieckiej, do Zgorzelca. Tyle, że na drodze stanęło mu wielkie koło TIR-a.
– To był mój samochód!
– Dokumenty stwierdzają co innego, ale mniejsza z tym. Pana Daronia kilkakrotnie widziano po wypadku, jak wychodził ze swojego mieszkania. Kilku sąsiadów stwierdziło to jednoznacznie.
– W takim razie w czym problem? O czym pan w ogóle mówi?
Mierzwa uśmiechnął się znowu, tym razem szeroko. Wyjął coś z kieszeni.
– Pozwoliłem sobie pogrzebać w teczce pana Daronia. I znalazłem jego zdjęcie – oficer zapalił latarkę i oświetlił trzymany w ręce kartonik. – Proszę.
Wasilewski drgnął. Na zdjęciu widniała… jego twarz.
– Przecież to ja!!! To moje zdjęcie!
– Właśnie. Mógłby pan to wytłumaczyć?
– Co wytłumaczyć, psiakrew? To przecież jest moje zdjęcie!
– Czyli… zabił pan swojego brata bliźniaka?
– Czy pan zwariował?!
Mierzwa znowu sięgnął go kieszeni. Zapalił kolejnego papierosa, wyjętego z pomiętej paczki, zerknął na sodówki oświetlające parking pod marketem Leclerc i morze trzcin w kanale, który dzielił wał i supermarket.
– Pan Daroń mógł na piechotę przekroczyć granicę z Czechami. Wtedy nie byłoby żadnego śladu w dokumentach. Gdyby pojechał na Zachód, moglibyśmy go chyba namierzyć, ale on mógł przecież przekroczyć granicę ze Słowacją, potem z Ukrainą i Rosją. Jest więc poza naszą jurysdykcją, a… a w papierach nie ma żadnego śladu. Zniknął. Po prostu zniknął. Na pewno nie zginął w tym feralnym wypadku.
Wasilewski chciał mu przerwać, ale Mierzwa powstrzymał go ruchem ręki.
– Widzi pan – ziewnął, zasłaniając usta dłonią. – Wymyśliłem już sobie wiele hipotez. Daroń jechał pijany w sztok. Bzdura. Pan zamordował Daronia. Zbyt głupie, bzdura. Jest pan agentem obcego wywiadu, raz występującym jako Daroń, raz jako Wasilewski. Zbyt głupie. Bzdura! I… – Mierzwa schował zdjęcie, zapalił swoją latarkę i wstał z ławki. W tym swoim nieskazitelnym garniturze wyglądał na wałach idiotycznie – wśród drzew, lumpów pijących wino, wśród chichoczących w krzakach par.
– I co mam z panem zrobić? – spytał. – O co w tym wszystkim chodzi?
– Chce mnie pan oskarżyć?
– O co? – oficer odpowiedział pytaniem. Rzucił niedopałek na ziemię i przydepnął butem. – Czy jest jakaś osoba, która może pana zidentyfikować?
– Jest! Pewnie, że jest.
– Dobrze. Pozwoli pan, że moja sekretarka umówi spotkanie z pańską sekretarką – ruszył w stronę mostu, oświetlając sobie drogę latarką. – Przepraszam, że pana niepokoiłem.
Wasilewski nie odpowiedział. Siedział na ławce oniemiały.
Rano alfa była już na parkingu. Fajna. Powinien dać podwyżkę sekretarce. Spędził cały dzień, kupując różne akcesoria, radio, dywaniki, środki do konserwacji, odświeżacze, irchy, specjalne ściereczki do kurzu, zestaw głośno mówiący, CB, okulary żółte i ciemne, na różne okazje. To było bardzo przyjemne, dzień jakoś minął. Wieczorem pojechał na drogę do Krzyżanowic (tym razem autostrada znajdowała się na drugim końcu miasta). Wdupił gaz do oporu, chyba bardziej po to, żeby się sprawdzić, niż dla jakiejkolwiek innej przyczyny. Alfa grzała jak odrzutowiec, a na zakrętach trzymała się nawierzchni jak pijawka. Silnik wył na maksymalnych obrotach, wiatr huczał za oknami, opony śpiewały, przednie światła wydobywały z mroku dziwne kształty drzew… Dał radio na full. Yeaaaaaaaaa! Nie miał żadnych traumatycznych pozostałości po poprzednim wypadku, gnał przed siebie jak wariat. Jednak po chwili radio ścichło, włączył się telefon.
– Przepraszam, że przeszkadzam o tej porze – głos jego sekretarki był ledwie słyszalny przez świst powietrza. – Dzwoniła do mnie asystentka jakiegoś pana z Centralnego Biura Śledczego.