– Za parę dni wraca, nie?
– Toteż właśnie – przyświadczył Wólnicki i na chwilę zamilkł.
Fotograf zrozumiał. Jasne, Wólnicki za wszelką cenę chce się wykazać przed powrotem Górskiego, no dobrze, nie musi mu tego tłumaczyć jak sołtys krowie na miedzy. Stąd pośpiech i kołowacizna, na którą zapadł. W porządku, ludzka rzecz, pogadać zawsze można, nie zaszkodzi.
– Wal, co tam masz – zaproponował.
Dopiero teraz, a i to nie od razu, Wólnickiemu zaczęło porządkować się w głowie. Z początku relacja wychodziła nad wyraz chaotycznie. Fotograf dopomógł.
– Skąd on wracał? – zapytał.
– Kto?
– Denat. Mówisz, że ledwo wrócił do domu, wlazł za nim sprawca. Z nim czy za nim, wsio ryba, a gdzie był przedtem, zanim wrócił?
Wólnicki milczał i gapił się na kumpla.
– No i popatrz, nie wiem. Gdzie był cholernik? Kompletnie to przeoczyłem, nie wydawało mi się ważne.
– Bo i pewnie nie jest – pocieszył go fotograf. – Ale dla porządku…
– Dla porządku powinno być ustalone. Nie w knajpie, trzeźwy jak świnia, nie pił. Jak dotąd… czekaj, mam tu wywiady… żadna z tych jego wielbicielek nie przyznała się, że z nim była…
– Może, co nowego poderwał?
– Możliwe. Zaraz, co najmniej do pierwszej po południu, tak, tu mam… był u takiego jednego, w tenisa grali i nic więcej. Ogrodu mu nie robił. Odjechał stamtąd i nikt go później nie widział, dopiero wieczorem…
– Nie umył się nawet po tym tenisie? – skrytykował fotograf.
– Diabli wiedzą, może się i umył. Na obiad gdzieś pojechał? No i masz, na nowo wszystkich pytać, czy go gdzie nie widzieli? Skądś wrócił i tyle, po dużym błocie nie chodził, ale w końcu wrócił żywy, więc ostatecznie to jest sprawa wtórna.
– Ale ten ktoś z kim był, mógł razem z nim przyjechać i kropnąć go, nie?
– Niby mógł…
– Nie, moment, czekaj – zreflektował się fotograf. Na wykazywaniu się przed powrotem Górskiego zbytnio mu nie zależało, był, zatem znacznie przytomniejszy i rozgorączkowanie jego umysłu nie mąciło. – Ta donica, narzędzie zbrodni. Siostra ofiary mówiła… Ja umiem czytać i sklerozy nie mam… Więc ta siostra mówiła, że donica nie ich, to jak? Przynieśli ją ze sobą? Ty byś się nie spłoszył, gdyby za tobą jakiś nerwowy leciał i donicą potrząsał? Zastanów się!
Wólnicki nie musiał się zastanawiać.
– Tu masz rację, nie przyszli razem, czatował i wdarł się za nim…
– O, a nad tym przeleciałeś ze świstem. Jeden świadek, co prawda, ale jednak. Ten gość w gablocie, świadek widział, przyjechał, zaparkował i nie wysiadł. Co to za jakiś? Co za samochód? Zlekceważyłeś chyba?
– Fakt – przyświadczył Wólnicki ponuro. – Zlekce… a gówno. Zwyczajnie, nie zdążyłem. Materiału od groma i trochę, wszystkiemu nie daję rady.
– Nie dałoby się docisnąć?
– Kim? Ludzi mi brakuje. I tak się postarali, a teraz na mój widok po sraczach się chowają. Gdzie on ten obiad żarł, niech to piorun spali… Chyba sam skoczę do tego tenisisty…
– Czekaj no – zwrócił nagle uwagę fotograf. – Mówiłeś, że dwa motywy, albo ogród, albo baby. Ogród u tenisisty odpada, to gdzie baba? Po kiego grzyba do niego pojechał? Tak sobie, tylko dla sportu?
Wólnicki zagapił się na kumpla. Rzeczywiście, czy tam nie było jakiejś baby? Wywiadowca zaniedbał temat?
– Tym bardziej do niego pojadę – zadecydował. – Ale zanim, co, sam popatrz, kogo ja tu mam. Dwie listy, tu miłość, tu przyroda, prawie wszyscy mają alibi…
Fotograf rzucił okiem na długie spisy i skrzywił się od razu.
– Człowieku, co to ma być, żeński klasztor? A gdzie faceci od tych dziewuch? Nie przyleciał tam przypadkiem któryś mąż albo narzeczony lać gacha po mordzie? Musiała koniecznie taka panienka własnoręcznie? Sprawdziłeś, kto tam się przy każdej plącze? A i to, o, wykantowani na krzaczkach i rachunkach, to, co, jeden w drugiego pustelnicy? Żaden nie ma energicznej żony? – pomyślał chwilę, pokręci} głową z podziwem. – Ja tu widzę cztery dziedziny nawet pięć.
– Pięć…?
– A jak? Pierwsza, zdenerwowany hobbysta ogrodniczy. Druga, porzucona facetka. Trzecia, amant, gach, mąż, wszystko jedno, poderwanej facetki. Czwarta, ten pomór roślinny, ujawnia się kant, denat za dużo wiedział, uciszył go wspólnik. Piąta, niewydojeni świadkowie. No fakt, masz zgryz, pół województwa!
– Wielbiciele – rzekł kąśliwie i wytwornie Wólnicki, krzesząc z zębów kilka iskier – wszyscy, z wyjątkiem dwóch, sprawdzeni. I nie żadne tam uczuciowe pierepały, tylko rzetelne alibi, ja może wyglądam na idiotę, ale czasem rozum się do mnie odzywa. Z żonami pustelników ta sama sytuacja, umiejscowione wszystkie. Nie tak ich znów dużo, a jeśli było więcej zapłakanych klientów, nie ma sposobu ich odnaleźć. Jeszcze mi tylko jakaś Wiwien została i na razie dojść nie mogę, o co się czepia, różyczki i fiołki czy łóżko, bo z korespondencji same strzępy ocalały. Dzwoniłem, dom nie odpowiada, komórka wyłączona, wysłałem chłopaka, nikogo nie ma, sąsiedzi nic nie wiedzą, budynek krótko stoi, ludzie się nie znają. Ta Wiwien nazywa się Majchrzycka i nic mi z tego.
– Nie leży tam nieżywa…?
– Nie mieszka sama. Trzy osoby podobno.
– A tych dwóch bez alibi? Kto to taki?
– Jeden amant zakochanej panienki, lekceważąco traktowany, oraz jeden stary piernik w sile wieku, hobbysta ogrodowy. O, to ci, Henryk Węzeł i Antoni Majda, ich alibi sprawdzamy. Nie mam do nich przekonania.
Fotograf z całego serca chciał pomóc. Sprawa wydawała mu się jakaś dosyć beznadziejna, ale wyjście należało przecież znaleźć.
– A co mówią, że robili?
– Ten starszy poleciał na spacer dla zdrowia, a młodszy, amant, po kumplach się pętał, nikt tego nie poświadcza, same niepewności. Czekaj, jest jeszcze i trzeci, podobno spał w domu martwym bykiem, rodzina tak zeznała, na sprawcę byłby niezły, tyle, że z ogrodem dał sobie radę już pięć lat temu, więc emocje mu przyschły.
– Rodzina, mówisz… A ten od spaceru? Samotnik? Rodziny nie ma?
– Z żoną mieszka.
– I żona gdzie była?
Wólnicki pogrzebał w stosie papierów.
– Żona, żona… Mam. Poszła do siostry, wróciły razem i oglądały telewizję. Mąż polazł na świeże powietrze, jednej z nich się wydawało, że pojechał samochodem, ale nie jest pewna.
– Przydusiłbym. I amanta bym sprawdził dokładniej.
– Też tak uważam – zgodził się Wólnicki. – Trzeba będzie. Samochodem… Pojechał czy nie, tego samochodu normalnie i tak nie widać, bo stoi w garażu.
Fotograf cały czas przeglądał zeznania pospisywane dość niedbale.
– Tu mi się coś nie zgadza. Ta Eliza Wędzik pyskuje na byłą żonę i rzuca na nią podejrzenia. Sitwa z siostrą denata… Ani z zeznań żony, ani z zeznań siostry nic takiego nie wynika. Wiesz, co ja myślę?
– No?
– Tak mi się wydaje… Podrywacz to on był, nie dziwkarz, tylko właśnie podrywacz, i za dobrze mu wychodziło. One mu wierzyły na mur, a on się musiał jakoś migać. Najpierw żona robiła za straszaka, potem się rozwiódł i posadę straszaka objęła siostra, więc je skomasował. I takiej skołowanej kretynce wmawiał, że tworzą wspólny front, a gówno prawda.
Wólnicki się zastanowił.
– Chyba masz rację. Gadałem z tą żoną, zadowolona z życia i ma to wszystko gdzieś. I żadnych pretensji finansowych. I słowo daję, nie wierzę, że nie ma co robić, więc podpuszczała tych klientów nieboszczyka, rzeczywiście musiał dziewczynie nałgać. Tak, tu masz rację.
Fotograf wyłowił zeznania najwcześniejsze.
– Zaraz. Znów mi czegoś brakuje. Czekaj no, ten przedmiot.
– Jaki przedmiot?
– Ten przedmiot, który zginął. Siostra denata mówiła, byłem tam przecież, nie? Widziałem babę. Tu masz napisane, nic nie zginęło, poza przedmiotem z regału, prawdopodobnie zapalniczka stołowa, tak słyszała. To, co z tym? Do laboratorium poszło?
Wólnicki się zakłopotał.
– Nigdzie nie poszło. Cholera, znów masz rację, wyleciało mi z głowy. No i widzisz jak to jest, człowiek musi z kimś pogadać, żeby mu się pod sufitem ułożyło, sam z siebie w tym pośpiechu nie nadążam. A zależy mi, dobrze zgadłeś. Trudno, niech plują na mnie i zgrzytają, czym chcą, pogonię każdego, kto mi w ręce wpadnie. Co to za jakieś gówno było, diabli wiedzą, może ważne?
– Pomogę ci, jak chcesz – zaofiarował się fotograf wspaniałomyślnie. – Z Krzewcem mogę pogadać, z bratem mam na myśli, nawet chętnie, bo to przytomny facet, może coś wie. Chcesz?
– Kretyńskie pytanie.
– To pogadam. Ale, swoją drogą, ja ci radzę, szukaj tej Wiwien. Idiotyczne imię. Skąd ona w ogóle…?
– Mówię przecież, Kasi z papierów wyszła. Ze strzępów.
– Jedyna, co ci kompletnie zginęła, może tam cała rodzina trupem leży, na co niby czekasz?
– A co, mam się włamać, listy gończe rozesłać? – zdenerwował się Wólnicki. – I pod jakim zarzutem?
– Nie wiem.
– Ja też nie wiem. Chociaż uważam, że trzeba szukać dziewczyny albo jej faceta, w żadne szały roślinne nie wierzę. Ale ogólnie masz rację, gdzie on polazł po tym tenisie…? Zaraz dzisiaj jadę i przyduszę ludzi, niemożliwe, żeby tam wszyscy zaniemieli i nikt do nikogo słowem się nie odezwał! Jak ci jeszcze co przyjdzie do głowy albo czegoś się dowiesz, natychmiast powiedz!
– Dobra, powiem, powiem…