– Po rozmowie z panią Markham, poprosiłem ją, aby skontaktowała ze mną szefa epidemiologii, doktora Abelarda. Gdy zadzwonił, spytałem go, czy uważa, że jest to celowe działanie. Chce pan wiedzieć, co odpowiedział?
– Nie mogę się doczekać – odparł Jack.
– Powiedział, że z wyjątkiem dżumy, której ciągle nie potrafią wyjaśnić, choć usilnie pracują nad tym w Centrum Kontroli Chorób, pozostałe przypadki da się racjonalnie wytłumaczyć. Ta Hard miała kontakt z dzikimi królikami, a Lagenthorpe przebywał na pustyni w Teksasie. No a jeśli chodzi o meningokoki to niestety mamy właśnie na nie sezon.
– Nie uważam, żeby sekwencje czasowe pasowały do tego scenariusza. Również przebieg choroby z klinicznego punktu widzenia nie zgadza się z…
– Wystarczy – przerwał Bingham. – Proszę pozwolić mi przypomnieć, że doktor Abelard jest epidemiologiem. Jest nie tylko lekarzem medycyny, ale ma specjalizację i doktorat. Całe zawodowe życie poświęcił wyjaśnianiu, dlaczego i jak powstają choroby zakaźne.
– Nie podważam jego kompetencji, jedynie wnioski. Od samego początku nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.
– Jest pan wyjątkowo zawzięty – stwierdził Bingham.
– W czasie poprzednich wizyt mogłem stracić panowanie nad sobą – przyznał Jack – ale dzisiaj porozmawiałem tylko z kierowniczką działu zaopatrzenia i jedną z laborantek z mikrobiologii.
– Z telefonów, które otrzymałem, wynikało, że skutecznie utrudniał pan pracę nad opanowaniem epidemii wywołanej przez meningokoki.
– Bóg mi świadkiem – zaklął się Jack, unosząc rękę w geście przysięgi. – Pozwoliłem sobie wyłącznie na rozmowy z paniami Zarelli i Holderness, które akurat okazały się miłe i chętne do współpracy.
– Potrafi pan drażnić ludzi. Chyba zdaje sobie pan z tego sprawę?
– Zazwyczaj osiągam podobny efekt tylko wobec tych, których zamierzam sprowokować.
– Zaczynam odnosić wrażenie, że jestem jednym z nich -zauważył Bingham.
– Wręcz przeciwnie. Zirytowanie pana było absolutnie nie zamierzone.
– Chciałbym w to wierzyć.
– W rozmowie z panią Holderness, technikiem laboratoryjnym, odkryłem interesującą rzecz. Otóż każdy, kto posiada uzasadniony powód, może zadzwonić i przez telefon zamówić potrzebne bakterie. Firma wysyłająca nie dokonuje żadnego sprawdzenia klienta.
– Nie potrzeba licencji ani zezwolenia? – zapytał Bingham.
– Dosłownie nic.
– Cóż, o tym nie pomyślałem.
– Ani ja. Nie trzeba dodawać, że ta informacja zmusza do zastanowienia.
– Rzeczywiście – zgodził się Bingham. Zamyślił się nad tym, co usłyszał. Nagle ocknął się z zadumy. – Zdaje się, że znowu sprowadził pan rozmowę z zasadniczego toru – zauważył, przyjmując groźną postawę. – Zastanawiam się, co z panem zrobić.
– Zawsze może mnie pan wysłać na Karaiby. O tej porze roku jest tam niezwykle przyjemnie.
– Dość już tego impertynenckiego poczucia humoru. Staram się z panem rozmawiać poważnie.
– Będę uważał. Rzecz w tym, że przez ostatnie pięć lat mego życia cynizm przerodził się w odruchowy sarkazm.
– Nie wyrzucę pana. Muszę jednak po raz kolejny ostrzec, że niebezpiecznie zbliżył się pan do takiej decyzji. Prawdę powiedziawszy, gdy odebrałem telefon z biura burmistrza, zamierzałem się panem rozstać. Zmieniłem jednak zdanie. Na razie. W jednej sprawie musimy jednak się porozumieć: Ma się pan trzymać z daleka od Manhattan General. Czy to jest w końcu jasne?
– Myślę, że ta sprawa została już załatwiona – zgodził się Jack.
– Jeżeli będzie pan potrzebował więcej informacji, proszę posłać asystenta. Przecież, psiakrew, od tego ich tu trzymamy.
– Będę o tym pamiętać – przyrzekł Jack.
– Dobrze. Niech już pan stąd idzie – powiedział Bingham, odsyłając go gestem dłoni.
Jack wstał i z ulgą opuścił gabinet szefa. Udał się prosto do siebie. W pokoju zastał Cheta rozmawiającego z George'em Fontworthem. Przecisnął się między nimi, zdjął kurtkę i powiesił ją na oparciu swojego krzesła.
– No i? – zapytał Chet.
– No i co?
– Jak to co? Pytanie dnia: Pracujesz jeszcze z nami?
– Niezwykle zabawne – skwitował Jack. Jego uwagę przykuły cztery duże, szare koperty leżące na stole. Wziął jedną do ręki. Miała z pięć centymetrów grubości. Nie była w żaden sposób oznakowana. Otworzył ją i wyjął zawartość. Okazało się, że ma przed sobą kopię kartoteki szpitalnej Susanne Hard.
– Widziałeś się z Binghamem? – zapytał Chet.
– Właśnie od niego wróciłem. Był słodki. Pragnął mnie pochwalić za zdiagnozowanie gorączki Gór Skalistych.
– Gówno prawda! – zawołał Chet.
– Naprawdę. Oczywiście zmył mi przy okazji głowę za wyprawę do General. – Nie przerywając rozmowy, Jack sprawdził zawartość pozostałych szarych kopert. Miał przed sobą wszystkie kartoteki pacjentów otwierających każdą kolejną serię zgonów.
– Warta była tego wizyta w szpitalu?
– Co rozumiesz przez "warta była"?
– No, czy dowiedziałeś się czegoś, co usprawiedliwiałoby wzniecanie kolejnej burzy? Słyszeliśmy, że znowu wszystkich tam wnerwiłeś.
– Niewiele da się tu ukryć – skomentował Jack. – Ale rzeczywiście dowiedziałem się czegoś, czego nie wiedziałem. – Jack wyjaśnił Chetowi i George'owi procedurę zamawiania kultur bakterii.
– Wiedziałem o tym – powiedział George. – W czasie studiów pracowałem w wakacje w laboratorium mikrobiologicznym. Pamiętam, jak nasz kierownik zamawiał bakterie cholery. To właśnie ja je odbierałem. Ciarki mi chodziły po grzbiecie.
Jack spojrzał na George'a.
– Ciarki? Jesteś bardziej niepojęty, niż myślałem.
– Poważnie. Wielu z nas miało takie same odczucia. Biorąc pod uwagę, ile bólu, cierpienia i śmierci mogą te małe żyjątka wywołać, a może już wywołały, obcowanie z nimi stawało się równocześnie przerażające i podniecające, a trzymanie ich w ręku po prostu mnie porwało.
– Zdaje się, że mówiąc o ciarkach przechodzących po grzbiecie, mamy na myśli nieco inne odczucia – zauważył Jack. Wrócił do kartotek i uporządkował je chronologicznie. Na wierzchu znalazła się kartoteka Nodelmana.
– Mam nadzieję, że łatwy dostęp do bakterii chorobotwórczych nie utwierdza cię w tych twoich paranoicznych podejrzeniach. Moim zdaniem nie stanowi to pozytywnego dowodu dla teorii o spisku – stwierdził Chet.
– Umm hmm – mruknął Jack. Zaczął już studiować otrzymane dokumenty. Postanowił je najpierw szybko przeczytać. Następnie dopiero wróci do początku i wszystko zbada dokładnie, detal po detalu. Szukał, czy cztery badane przypadki można by w jakikolwiek sposób połączyć ze sobą. Przekonałby wszystkich, że nie przypadek rządził rozwojem wypadków.
Chet i George widząc, iż Jack jest pochłonięty pracą, wrócili do przerwanej rozmowy. Piętnaście minut później George wstał i wyszedł. Gdy tylko zostali sami, Chet wstał podszedł do drzwi i zamknął je.
– Jakąś chwilę temu dzwoniła do mnie Colleen – oznajmił.
– Cieszę się razem z tobą – odpowiedział Jack, próbując się skoncentrować na kartotekach.
– Powiedziała, co zaszło w agencji. Myślę, że to śmierdzi. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby jeden dział firmy niszczył inny. To nie ma sensu.
Jack podniósł wzrok znad dokumentów.
– Mentalność biznesmenów. Żądza władzy jest najsilniejszą motywacją.
Chet usiadł.
– Colleen powiedziała również, że poddałeś Teresie znakomity pomysł na nową kampanię reklamową.