– Nie przypominaj. – Znowu skupił uwagę na kartach chorych. – Nie chcę być częścią tej sprawy. Nie rozumiem, dlaczego mnie o to prosiła. Przecież wie, co sądzę o reklamach w medycynie.
– Powiedziała także, że ty i Teresa nawiązaliście ze sobą kontakt.
– Naprawdę?
– Powiedziała, że nawet zwierzaliście się sobie. Myślę, że pasujecie do siebie.
– A podała jakieś szczegóły? – zapytał Jack.
– Nie odniosłem takiego wrażenia.
– Dzięki Bogu! – westchnął z ulgą Jack.
Kiedy zamiast odpowiedzi na kolejne kilka pytań Chet usłyszał tylko nieartykułowane mruknięcia, uznał, że Jack znowu pogrążył się w lekturze, więc dał spokój i zabrał się do swojej pracy.
Przed siedemnastą trzydzieści Chet mógł ogłosić fajrant. Wstał i głośno się przeciągnął, mając nadzieję, że Jack odpowie tym samym. Tak się nie stało. Przez ostatnią godzinę nie ruszył się nawet, nie licząc przewracania stron i robienia notatek.
Chet zdjął kurtkę z uchwytu górnej szuflady szafy z dokumentami i kilkakrotnie chrząknął. Ciągle bez odpowiedzi. Wreszcie postanowił się odezwać.
– Hej, stary. Jak długo zamierzasz jeszcze tkwić w tej robocie?
– Aż ją skończę – odpowiedział zapytany, nie podnosząc wzroku.
– Umówiłem się na krótkie spotkanie z Colleen. Na szóstą. Interesuje cię to? Możliwe, że Teresa też przyjdzie. Zdaje się, że planują pracować przez całą noc.
– Zostaję tu. Bawcie się dobrze. Pozdrów je ode mnie.
Chet wzruszył ramionami, włożył kurtkę i wyszedł.
Jack już dwa razy prześledził informacje zawarte w kartotekach. Jak dotąd jedynym podobieństwem w czterech przypadkach było to, że u wszystkich symptomy śmiertelnej choroby rozwinęły się po przyjęciu do szpitala. Wszystkich przyjęto z powodu dolegliwości wywołanych inną chorobą. Ale gdy podszedł do problemu zgodnie z definicją, jedynie przypadek Nodelmana można było uznać za chorobę szpitalną. W pozostałych objawy zaczęły występować przed upływem czterdziestu ośmiu godzin po przyjęciu.
Jedynym innym podobieństwem było to, wcześniej już odkryte, że zmarłych wielokrotnie hospitalizowano i dlatego z ekonomicznego punktu widzenia nie byli pożądanymi pacjentami dla kompanii pobierającej od każdego taką samą kwotę ubezpieczenia. Oprócz tego niczego nowego nie znalazł.
Wiek ofiar znacznie się różnił – od dwudziestu ośmiu do sześćdziesięciu trzech lat. Dwoje leżało na oddziale wewnętrznym, jedna osoba na ginekologii i jedna na ortopedii. Nie zażywali tych samych leków. Podłączeni byli do kroplówki. Pod względem socjalnym także się różnili – od klasy niższej do górnej warstwy klasy średniej, nic nie wskazywało, by znali się nawzajem. W skład tej grupy wchodziła kobieta i trzech mężczyzn. Różnili się także grupą krwi.
Jack rzucił długopis na biurko, rozparł się na krześle i spojrzał w sufit. Nie wiedział, czego powinien oczekiwać po lekturze kartotek, ale też jak dotąd niczego się nie dowiedział.
– Puk, puk – zabrzmiał czyjś głos.
Odwrócił się i ujrzał w drzwiach Lamie.
– Widzę, że wycofałeś się z najazdu na General.
– Nie sądzę, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, przynajmniej dopóki tu nie wróciłem – odparł.
– Rozumiem, co masz na myśli. Plotka niosła, że Bingham był wściekły.
– Szczęśliwy w każdym razie nie był, ale udało mi się przejść przez to.
– Boisz się tych, którzy cię napadli?
– Owszem, chociaż nie myślałem o nich za wiele. Bez wątpienia inaczej podejdę do rzeczy, kiedy znajdę się sam w mieszkaniu.
– Przecież możesz wpaść do mnie, czuj się zaproszony. W pokoju dziennym mam kanapę, która po rozłożeniu tworzy całkiem przyzwoite łóżko.
– Miło, że proponujesz pomoc, ale od czasu do czasu muszę wrócić do domu. Będę uważał.
– Dowiedziałeś się czegoś, co wyjaśniałoby sprawę zgonów pracownic działu zaopatrzenia?
– Chciałbym. Dowiedziałem się jedynie, że sporo osób, w tym miejski epidemiolog i lekarz szpitalny kontrolujący zagrożenie chorobami zakaźnymi są po to, aby zmylić tropy. W każdym razie myliłem się, sądząc, że szukanie tam rozwiązania jest oryginalnym pomysłem.
– Ciągle uważasz, że w grę wchodzi spisek?
– W jakiejś formie. Niestety wydaję się osamotniony w tej opinii.
Życzyła mu szczęścia i pomachała ręką na pożegnanie. Podziękował. Po minucie była z powrotem.
– W drodze do domu zamierzałam wskoczyć coś przekąsić. Może też masz ochotę?
– Dzięki, ale zacząłem z tymi kartami, więc chciałbym skończyć, póki materiał mam świeżo w głowie.
– Rozumiem. Dobranoc.
– Dobranoc, Laurie.
Zaledwie otworzył teczkę Nodelmana po raz trzeci, gdy zadzwonił telefon. Teresa.
– Słuchaj, Jack, Colleen właśnie wychodzi na spotkanie z Chetem. Może udałoby mi się namówić cię na szybki obiad? Moglibyśmy się wszyscy spotkać.
Jack był zdumiony. Przez pięć lat skutecznie unikał kontaktów towarzyskich, a teraz niespodziewanie dwie inteligentne, atrakcyjne kobiety zapraszają go tego samego popołudnia na wspólny obiad.
– Doceniam propozycję – odpowiedział, a następnie wyjaśnił, jak to zrobił wcześniej wobec Laurie, że zajęty jest kartotekami i chce skończyć jeszcze tego dnia.
– Ciągle mam nadzieję, że kiedyś skończysz tę swoją krucjatę. Nie wydaje się warta ryzyka, skoro już zostałeś napadnięty, pobity i zagrożono ci wylaniem z pracy.
– Jeżeli zdołam udowodnić, że za wszystkim ktoś się kryje, będzie warta każdego ryzyka. Boję się przede wszystkim o to, że grozi nam prawdziwa epidemia.
– Chet sugeruje, że postępujesz niemądrze – upierała się Teresa.
– Jest przywiązany do swoich opinii.
– Proszę, uważaj na siebie, kiedy będziesz wracać do domu.
– Obiecuję. – Czuł się już znużony troskliwością wszystkich dookoła. Powrót do domu wieczorem był tak samo niebezpieczny jak rano.
– Będziemy pracowali przez całą noc. Jeśli chciałbyś ze mną pogadać, zadzwoń do biura – powiedziała Teresa.
– W porządku. Powodzenia.
– Tobie również. Ach, no i dziękuję za pomysł. Wszyscy są nim zachwyceni. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Cześć.
Jack odłożył słuchawkę i natychmiast wrócił do kartoteki Nodelmana. Próbował przebrnąć przez nie kończące się notatki pielęgniarek. Jednak po pięciu minutach czytania w kółko tego samego akapitu zdał sobie sprawę, że jest zdekoncentrowany. Umysł zaprzątały mu, o ironio, aż dwie kobiety. Myślenie o nich sprowadziło się szybko do sporządzenia listy podobieństw i różnic w ich osobowościach, a gdy zaczął myśleć o osobowości, przyszła mu do głowy Beth Holderness. Potem niespodziewanie wrócił myślami do problemu zamawiania bakterii.
Zamknął kartotekę Nodelmana i zaczął bębnić palcami po blacie biurka. Zastanawiał się. A gdyby ktoś zamówił chorobotwórcze bakterie w National Biologicals, a następnie celowo nimi zarażał, czy National Biologicals potrafiłoby stwierdzić, czy to ich użyto?
Pomysł zaintrygował go. Biorąc pod uwagę rozwój technologii w badaniu DNA, uznał, że z naukowego punktu widzenia National Biologicals powinno poradzić sobie z oznaczeniem swoich bakterii, a zarówno z powodów odpowiedzialności, jak i ochrony szeroko pojętych interesów firmy sądził, że byłoby to rozsądne działanie. Pytanie więc brzmiało: czy oznaczali swoje produkty?
Zaczął szukać numeru telefonu. Gdy tylko go znalazł, zadzwonił do National Biologicals.
Za pierwszym razem po uzyskaniu połączenia wcisnął dwójkę, aby rozmawiać z działem sprzedaży. Tym razem przez trójkę połączył się z informacją.
Najpierw przez kilka minut zmuszony był posłuchać muzyki rockowej. Gdy ucichła, rozległ się młody męski głos przedstawiający się jako Igor Krasnyansky. Igor zapytał, w czym może być pomocny.