Выбрать главу

Jack także się przedstawił i zapytał, czy może prosić o pomoc w rozwiązaniu pewnego teoretycznego problemu.

– Oczywiście – odpowiedział Igor z lekko słowiańskim akcentem. – Spróbuję odpowiedzieć.

– Czy istnieje jakiś sposób określenia pochodzenia bakterii, to znaczy, czy pochodzą one na przykład z waszej firmy, nawet gdyby przeszły przez kilku nosicieli?

– To proste. Oznaczamy wszystkie kultury bakterii, więc bez problemu mógłby pan określić, czy pochodzą od nas.

– Na czym polega proces identyfikacji?

– Mamy próbki DNA oznaczane metodą fluorescencyjną. Nic trudnego.

– Gdybym chciał dokonać takiej identyfikacji, czy powinienem do was wysłać próbki?

– Może pan, ale mogę również przesłać panu testy.

Jack poprosił o nie. Podał swój adres i poprosił dodatkowo, aby testy zostały dostarczone ekspresowo. Wyjaśnił, że potrzebuje ich tak szybko, jak to tylko możliwe.

Odkładając słuchawkę, poczuł satysfakcję. Domyślał się, że jeżeli któryś z testów da pozytywny wynik, zbliży go to do udowodnienia teorii o celowym zarażaniu.

Spojrzał na rozłożone kartoteki i postanowił na razie się poddać. Jeżeli żaden z testów nie da pozytywnego wyniku, będzie musiał raz jeszcze przemyśleć całą sprawę.

Odsunął krzesło do tyłu i wstał. Miał dość jak na jeden dzień. Włożył kurtkę i zamierzał udać się do domu. Nagle poczuł, że ponad wszystko potrzebuje ruchu.

Rozdział 26

Poniedziałek, godzina 18.00, 25 marca 1996 roku

Beth Holderness została po godzinach. Jeszcze tego dnia musiała posiać kultury bakterii pobrane z wymazów. Wieczorna zmiana przyszła o zwykłej porze, ale w tej chwili wszyscy siedzieli jeszcze w barze samoobsługowym, jedząc obiad. Nawet Richard zniknął, chociaż nie była pewna, czy skończył pracę na dobre, czy jeszcze nie.

Całe laboratorium mikrobiologiczne opustoszało i pomyślała, że jeżeli ma czegoś poszukać, moment jest odpowiedni. Zsunęła się z wysokiego taboretu i podeszła do drzwi prowadzących do głównej części laboratorium. Nie zobaczyła żywej duszy, co zachęcało do dalszych poszukiwań.

Odwróciła się i skierowała do hermetycznych drzwi. Nie była pewna, czy powinna to robić, ale skoro obiecała, czuła się teraz zobowiązana. Wobec doktora Jacka Stapletona odczuwała zakłopotanie, jednak w jeszcze większe zakłopotanie wprawiało ją zachowanie doktora Martina Cheveau. Zawsze był wybuchowy, jednak ostatnio zatracił wszelkie proporcje.

Po południu wybuchnął gniewem, domagając się relacji ze spotkania z Jackiem. Próbowała wyjaśnić, że niczego mu nie powiedziała, a jedynie starała się nakłonić go do opuszczenia laboratorium, ale doktor Cheveau nie słuchał. Zagroził nawet, że wyrzuci ją z pracy za świadome lekceważenie jego poleceń. Złość doktora Cheveau omal nie sprowokowała jej do płaczu.

Gdy wyszedł, pomyślała o tym, co powiedział doktor Stapleton, że personel szpitala zachowuje się skrajnie defensywnie. Oceniając zachowanie swojego przełożonego, doszła do wniosku, że doktor Stapleton może mieć rację. Prawdę powiedziawszy, to jeszcze bardziej zachęciło ją do spełnienia prośby Jacka.

Beth stanęła przed hermetycznymi drzwiami. Po lewej strome miała dużą chłodnię, po prawej inkubator. Zastanowiła się, które pomieszczenie najpierw przeszukać. Przez cały dzień wchodziła i wychodziła z inkubatora z posiewami bakterii, więc zdecydowała się wejść tam najpierw. W końcu znała ten inkubator jak własną kieszeń.

Otworzyła drzwi i weszła do środka. Natychmiast ogarnęło ją wilgotne, ciepłe powietrze. Panowała tam temperatura zbliżona do naturalnej ciepłoty ciała, około 36.6°C. Wiele bakterii i wirusów, szczególnie tych oddziałujących na ludzki organizm najlepiej rozwija się właśnie w temperaturze ludzkiego ciała.

Drzwi za Beth zamknęły się automatycznie, aby nie dopuścić do ochłodzenia wnętrza pomieszczenia. Inkubator miał mniej więcej dwa i pół na trzy metry. Oświetlenie stanowiły dwie żarówki podwieszone do sufitu, zamknięte w metalowych, koszykowych oprawach. Półki wykonano z perforowanej stali. Zajmowały całą powierzchnię dwóch ścian, od podłogi po sufit i wraz z dwoma kolejnymi regałami stojącymi do siebie plecami na środku pomieszczenia tworzyły dwa wąskie przejścia.

Przeszła do tyłu. Znajdowały się tam kasetki wykonane ze stali nierdzewnej, które wielokrotnie widziała, ale do których nigdy nie miała okazji zajrzeć.

Chwyciła w obie ręce jedną z kasetek, zdjęła ją z półki i postawiła na podłodze. Wielkością przypominała pudło na buty. Gdy spróbowała ją otworzyć, zauważyła, że ma zasuwkę zamkniętą na małą kłódkę.

Była zdumiona i zaskoczona. W laboratorium tylko kilka przedmiotów trzymano pod kluczem. Podniosła kasetkę i wstawiła ją z powrotem na miejsce. Idąc wzdłuż regału, obracała wszystkie kasetki po kolei. Wszystkie zamknięte były w ten sam sposób.

Schyliła się i to samo zrobiła z tajemniczymi metalowymi pudełkami na niższej półce. Sprawy miały się podobnie. Dopiero przy piątej skrzynce wyczuła różnicę. Kłódka nie była zamknięta. Z trudem udało jej się wysunąć otwarte pudło. Gdy uniosła kasetkę, stwierdziła, że nie była tak ciężka jak poprzednie, które zdjęła z półki. Wystraszyła się, że może jest pusta. Ale nie była. Beth podniosła wieko i ujrzała kilka szklanych naczyń, jakich używa się do przechowywania kultur bakterii. Zauważyła, że naczynia nie zostały oznaczone etykietami, których używano do tych celów w każdym laboratorium. Zamiast tego opisane zostały flamastrem w kodach literowych i cyfrowych.

Z podnieceniem sięgnęła do pudełka i wyjęła naczynie oznaczone A-81. Uniosła przykrywkę i spojrzała na rozwijającą się wewnątrz kolonię bakterii. Zawartość była przezroczysta i śluzowata i rosła na pożywce, którą Beth rozpoznała jako czekoladowy agar.

Ostry trzask otwierających się drzwi do inkubatora wystraszył Beth. Serce zaczęło jej bić szybciej. Jak dziecko przyłapane na zakazanej zabawie, w szalonym tempie spróbowała włożyć naczynie do pudełka i odstawić je na półkę, zanim ktokolwiek zauważy, czym się tu zajmowała.

Niestety nie zdążyła. Udało się jej co prawda zamknąć pudło i wstać, ale zanim odłożyła je na miejsce, stanęła twarzą w twarz z doktorem Martinem Cheveau. Trzymał w rękach identyczne pudło jak to, które trzymała.

– Co pani tu robi? – sapnął zaskoczony.

– Ja… – zaczęła, ale nic więcej nie przeszło jej przez gardło. Nie zdołała wymyślić żadnego zgrabnego wytłumaczenia.

Z trzaskiem wstawił pudło na półkę, następnie wyrwał skrzynkę z rąk Beth, spojrzał na nią i zduszonym głosem zapytał:

– Gdzie jest kłódka?

Beth wysunęła ręce do przodu i otworzyła dłonie. W jednej trzymała otwartą kłódkę. Martin gwałtownym ruchem chwycił ją i dokładnie obejrzał.

– Jak ją otworzyłaś?

– Była otwarta – odpowiedziała Beth.

– Kłamiesz! – Martin tracił panowanie nad sobą.

– Nie kłamię. Naprawdę. Była otwarta, więc mnie zaciekawiła.

– Ładna historyjka! – wrzasnął Martin. Jego głos rozległ się grzmotem w zamkniętym pomieszczeniu.

– Niczego nie zniszczyłam – zapewniła Beth.

– Skąd wiesz, że niczego nie zniszczyłaś? – Otworzył pudełko i zajrzał do środka. Chyba usatysfakcjonowany oględzinami zamknął je i założył kłódkę. Sprawdził, czy się zatrzasnęła.

– Tylko spojrzałam na jedno z naczyń z bakteriami -przyznała Beth. Zaczynała odzyskiwać panowanie nad sobą, chociaż puls ciągle był szybszy niż zwykle.

Martin wsunął pudełko na swoje miejsce. Teraz policzył wszystkie. Kiedy skończył, polecił Beth wyjść z inkubatora.