Выбрать главу

Martin wyjaśnił jej, co się wydarzyło. Była tak samo zaszokowana jak przed chwilą Richard. Martin zapewnił ją, że nie wini jej za nic i że wszyscy powinni się uczyć na przykładach.

– Co mam zrobić? Miałam bezpośredni kontakt z krwią, podobnie jak ten, kto ją pobierał.

– Najprawdopodobniej otrzyma pani doustnie tetracyklinę lub streptomycynę domięśniowo – uspokoił ją Jack. – Komitet Kontroli Chorób Zakaźnych pracuje w tej chwili nad tym.

– Ach! – stęknął pod nosem Martin, wystarczająco jednak głośno, aby wszyscy usłyszeli. – Oto i nasz nieustraszony wódz z szefem personelu medycznego. Nie wyglądają na uradowanych.

Kelley wpadł do gabinetu poirytowany jak generał po przegranej bitwie. Stanął nad Martinem, podparł się pod boki i poczerwieniałą twarz wysunął groźnie do przodu.

– Doktorze Cheveau – zaczął pogardliwym tonem. – Doktor Arnold twierdzi, że powinniście postawić stosowną diagnozę, zanim… – Kelley przerwał w pół zdania. Chociaż skłonny był zignorować techników laboratoryjnych, z Jackiem była zupełnie inna historia. – A cóż, u diabła, pan tutaj robisz? – zapytał zaskoczony.

– Tylko pomagam – odpowiedział Jack.

– Czy aby nie przekracza pan swoich kompetencji? – stwierdził raczej niż zapytał Kelley jadowitym tonem.

– Lubimy w śledztwie dokładność – wyjaśnił niczym nie zrażony Jack.

– Zdaje mi się, że zrobił pan więcej, niż pozwalają panu pańskie pełnomocnictwa. Chcę, aby pan opuścił szpital. W końcu to prywatna instytucja.

Jack wstał i bezowocnie próbując spojrzeć Kelleyowi w oczy, powiedział:

– Jeżeli AmeriCare sądzi, że upora się z tym beze mnie, to spływam.

Twarz Kelleya spurpurowiała. Już miał coś powiedzieć, ale rozmyślił się. Zamiast tego wskazał Jackowi drzwi.

Jack uśmiechnął się i zanim wyszedł, pokiwał dłonią pozostałym. Był zadowolony z wizyty. O ile potrafił się zorientować w sytuacji, nie mogła mu się lepiej udać.

Rozdział 6

Środa, godzina 16.05, 20 marca 1996 roku

Susanne Hard spoglądała uważnie w stronę windy przez małe, okrągłe okienko w drzwiach. Koniec korytarza nie był tak odległy, żeby nie mogła do niego dojść. Szła małymi krokami, podtrzymując rękami świeżo zeszyty brzuch. Z jednej strony ćwiczenie było niezwykle nieprzyjemne, z drugiej jednak doświadczenie podpowiadało jej, że im wcześniej się zmobilizuje, tym szybciej ją zwolnią.

Zainteresował ją niecodzienny ruch w hallu przy windzie oraz ogólne podenerwowanie personelu. Szósty zmysł Susanne podpowiadał, że dzieje się coś złego, szczególnie że niektórzy nosili maski. Zanim jednak zdołała poznać powód zaskakującego poruszenia, poczuła chłód, jakby powiał mroźny arktyczny wiatr. Odwróciła się w poszukiwaniu źródła przeciągu. Niczego takiego nie było. Nagle chłód wrócił, wywołując napięcie i dreszcz, po czym znowu znikł. Susanne spojrzała na ręce. Były trupioblade.

Coraz bardziej zaniepokojona postanowiła wrócić do pokoju. Taki chłód nie zapowiadał nic dobrego. Jako doświadczona pacjentka wiedziała, że podobne uczucie towarzyszy zawsze groźnym infekcjom.

Gdy weszła do pokoju, poczuła przejmujący ból głowy zlokalizowany tuż za oczami. Położyła się do łóżka, lecz ból nie minął, przesunął się jedynie w górę głowy. Nie przypominał tych bólów, które zdarzało się jej miewać wcześniej. Zupełnie jakby ktoś wbijał w jej mózg drut do robótek.

Przez kilka przerażających chwil Susanne leżała kompletnie bez ruchu z nadzieją, że cokolwiek to było, wróciło już do normy. Zamiast tego jednak pojawiły się kolejne objawy: poczuła przejmujący ból w mięśniach nóg. Po chwili zaczęła się wiercić na posłaniu, uporczywie szukając pozycji, która przyniosłaby jej ulgę.

Tuż po pojawieniu się bólu w nogach poczuła na całym ciele coś, co dusiło ją jak ciasno owinięty pled. Pozbawiało ją siły do tego stopnia, iż ledwo zdołała unieść rękę, aby przycisnąć guzik dzwonka wzywającego siostrę. Wcisnęła go i natychmiast bezwolna ręka opadła na łóżko.

Zanim pielęgniarka zjawiła się w pokoju, Susanne dostała ataku kaszlu, który dodatkowo podrażniał i tak bolące już gardło.

– Jestem chora – zacharczała Susanne.

– Co pani dolega? – zapytała pielęgniarka.

Susanne pokręciła głową. Trudno jej było nawet mówić. Czuła się tak paskudnie, że nie wiedziała, od czego zacząć.

– Głowa mnie boli – zdołała wreszcie wykrztusić.

– To zapewne pora na kolejną porcję leków przeciwbólowych – wyjaśniła siostra. – Zaraz je pani podam.

– Chcę lekarza – wyszeptała Susanne.

– Myślę, że zanim wezwiemy lekarza, powinnyśmy spróbować z lekami przeciwbólowymi – upierała się siostra.

– Zimno mi – powiedziała Susanne. – Okropnie zimno.

Pielęgniarka przyłożyła rękę do czoła chorej i natychmiast przestraszona cofnęła. Susanne aż płonęła. Pielęgniarka wzięła termometr z pojemnika stojącego na stoliku przy łóżku i włożyła do ust chorej. Czekając na wynik, wokół ramienia pacjentki zacisnęła opaskę aparatu do mierzenia ciśnienia krwi. Było bardzo niskie.

Wyjęła termometr z ust Susanne. Kiedy odczytała temperaturę, z ust wyrwało jej się pełne zaskoczenia, ciche "Och!" Na termometrze było czterdzieści jeden stopni.

– Mam gorączkę? – zapytała Susanne.

– Niewielką – odpowiedziała pielęgniarka. – Ale wszystko będzie dobrze. Teraz pójdę i poproszę pani lekarza.

Susanne skinęła. W kąciku oka pojawiła się łza. Nie pragnęła tego rodzaju komplikacji. Chciała do domu.

Rozdział 7

Środa, godzina 16.15, 20 marca 1996 roku

– Naprawdę sądzisz, że Robert Barker specjalnie sabotuje naszą kampanię reklamową? – Colleen zapytała Teresę, gdy schodziły po schodach. Zmierzały do studia, w którym Colleen miała zaprezentować, co zespół wymyślił do tej pory na kolejną kampanię reklamową National Health.

– Nie mam najmniejszych wątpliwości – odparła Teresa. – Oczywiście nie robi tego osobiście. Do przekonania National Health, aby nie kupowali odpowiedniej ilości czasu antenowego przeznaczonego na reklamy, użył Helen.

– Ale w ten sposób podcina gałąź, na której sam siedzi. Jeżeli stracimy National Health i nie zdołamy się restrukturyzować, wtedy jego udziały pracownicze w firmie będą warte tyle, ile nasze, czyli zero.

– Pieprzyć udziały. On chce dla siebie fotela prezesa i zrobi wszystko, żeby dopiąć swego.

– Boże, walka urzędników o władzę jest obrzydliwa. Jesteś pewna, że chcesz zająć to stanowisko?

Teresa zatrzymała się nagle na schodach i spojrzała na Colleen, jakby usłyszała od niej bluźnierstwo.

– Nie mogę uwierzyć, że powiedziałaś coś podobnego.

– Ale przecież sama powtarzasz, że im więcej masz administracyjnych obowiązków, tym mniej ci zostaje czasu na tworzenie.

– Jeżeli Barker zostanie prezesem, rozpieprzy całą firmę -z oburzeniem stwierdziła Teresa. – Będziemy musieli płaszczyć się przed klientami i w konsekwencji jednym ciosem zmiecie się twórczość i jakość. Poza tym chcę tego stanowiska. Od pięciu lat jest moim celem. To moja szansa i jeżeli nie wykorzystam jej teraz, to już nigdy mi się nie uda.

– Nie rozumiem, dlaczego nie jesteś zadowolona ze swoich dotychczasowych dokonań – powiedziała Colleen. – Masz dopiero trzydzieści jeden lat i już jesteś dyrektorem działu reklamy. Powinnaś był szczęśliwa i robić to, co doskonale potrafisz, dobre reklamówki.

– Och, daj spokój – Teresa zlekceważyła uwagę koleżanki. – Przecież wiesz, że my, ludzie reklamy, nigdy nie jesteśmy zadowoleni. Nawet jeśli zostanę prezesem, prawdopodobnie zacznę zerkać wyżej.

– Chyba powinnaś nieco ochłonąć. Spalisz się, zanim skończysz trzydzieści pięć lat.

– Ochłonę, kiedy zostanę prezesem.

– Tak, akurat.

Po wejściu do studia Colleen skierowała przyjaciółkę do małego, oddzielnego pomieszczenia, które nazywano "areną". To miejsce, w którym przeglądano gotowe produkcje. Pomieszczenie nazwano tak na pamiątkę rzymskich aren, na których chrześcijan rzucano na pożarcie lwom. U Heatha i Willowa chrześcijanie należeli do istot niższego rzędu.