Выбрать главу

Jack wyrwał z rak ociągającego się Vinniego "Daily News" otwarte na stronie z informacjami sportowymi i zwlókł nieszczęśnika na parter do sali autopsyjnej.

– Jak możesz zaczynać dzień tak wcześnie? – mruczał nieszczęśliwy Vinnie. – Nikogo jeszcze nie ma. Czy ty nie masz własnego życia?

Jack uderzył go w pierś teczką Katheriny Mueller.

– Nie znasz tego powiedzenia "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje"?

– Rzygać mi się chce – odparł Vinnie i wziął teczkę z rąk Jacka. – Od tego zaczynamy?

– Tak, możemy przecież równie dobrze posuwać się od znanego do nieznanego. U niej testy wykryły antyciała dżumy, więc wskakuj w swój księżycowy skafander.

Piętnaście minut później Jack zaczynał autopsję. Sporo czasu poświęcił na oględziny zewnętrzne, szukając najdrobniejszych śladów ukąszeń owadów. To nie było łatwe zadanie, gdyż Katherine Mueller była czterdziestoczteroletnią kobietą z nadwagą i niezliczonymi pieprzykami, piegami i mniejszymi przebarwieniami skóry. Nie znalazł niczego, co mógłby z pewnością nazwać miejscem po ukąszeniu, chociaż kilka uszkodzeń wyglądało podejrzanie. Na wszelki wypadek sfotografował je.

– Tym razem ani śladu gangreny – wtrącił Vinnie.

– Ani wylewów – dodał Jack.

Zanim zaczął badanie organów wewnętrznych, w sali zjawiło się sporo osób i mniej więcej połowa stołów została zajęta. Dało się usłyszeć kilka komentarzy o Jacku jako lokalnym ekspercie od dżumy, ale zignorował je. Zbyt był pochłonięty pracą.

Jak się okazało, płuca zmarłej były w stanie identycznym jak u Nodelmana. Płatowe zapalenie płuc z objawami rozwijającej się martwicy tkanek. Naczynia limfatyczne w obrębie szyi były również zaatakowane, podobnie jak węzły w okolicach oskrzeli.

– Wygląda równie źle albo i gorzej jak u Nodelmana -stwierdził Jack. – To niepokojące.

– Nie musisz mówić – odpowiedział Vinnie. – Te przypadki zarazy skłaniają mnie do szukania pracy w ogrodnictwie.

Jack właśnie kończył badanie organów wewnętrznych, gdy do sali wszedł Calvin. Nie można było pomylić jego olbrzymiej sylwetki. Towarzyszyła mu jakaś osoba, rozmiarami dorównywała mu tylko w połowie. Calvin podszedł prosto do stołu Jacka.

– Coś szczególnego? – zapytał, spoglądając do miski z organami.

– Jeśli chodzi o organy wewnętrzne, mamy powtórkę z wczoraj – odparł Jack.

– Dobrze – powiedział Calvin. Wyprostował się i przedstawił Jacka gościowi. Był to Clint Abelard, miejski epidemiolog.

Jack zdołał rozpoznać charakterystyczną linię dolnej szczęki Abelarda, ale z powodu załamania światła na plastykowej masce nie dostrzegł świdrujących oczu epidemiologa. Ciekawiło go, czy będzie tak samo kłótliwy jak poprzedniego dnia.

– Jak mnie poinformował doktor Bingham, panowie już się znają – zauważył Calvin.

– Rzeczywiście – odparł Jack.

Abelard milczał.

– Doktor Abelard próbuje zlokalizować ognisko choroby -wyjaśnił Calvin.

– Godne pochwały – skwitował Jack.

– Doktor Abelard przyszedł do nas, by dowiedzieć się, czy możemy mu dostarczyć jakichś szczególnych informacji. Może pan doszedł do jakichś pozytywnych wniosków i mógłby się nimi podzielić?

– Z przyjemnością – przyznał Jack.

Rozpoczął od zewnętrznych oględzin, zwracając uwagę na ślady ewentualnych ukąszeń. Następnie pokazał całą masę patologicznych zmian w organach wewnętrznych. Szczególną uwagę zwrócił na płuca, naczynia limfatyczne, wątrobę i śledzionę. Przez cały wykład Clint Abelard stał milcząco.

– Tak się przedstawia sprawa – zakończył Jack i włożył wątrobę z powrotem do miski. – Jak pan widzi, to poważny przypadek, podobnie jak Nodelman, i nic dziwnego, że w tym stanie oboje zmarli bardzo szybko.

– A co z Susanne Hard? – zapytał Clint.

– Teraz się nią zajmę – odpowiedział Jack.

– Nie ma pan nic przeciwko temu, abym się przyglądał? -zapytał Clint.

Jack wzruszył ramionami.

– Decyzja należy do doktora Washingtona.

– Nie widzę problemu – zgodził się Calvin.

– Jeśli można zapytać – Jack zwrócił się do Clinta Abelarda: – Ma pan już jakąś teorię dotyczącą pochodzenia choroby?

– Nie – odburknął Clint. – Jeszcze nie.

– Może jakieś domysły – drążył Jack. Zdawało się, że Clint nie miał lepszego humoru niż poprzedniego dnia.

– Poszukujemy źródeł zakażenia w populacji miejskich gryzoni – ujawnił łaskawie.

– Świetny pomysł – przytaknął Jack. – A dokładnie, jak to robicie?

Clint zamilkł, jakby bał się zdradzić jakiś sekret.

– Pomaga nam Centrum Kontroli Chorób – powiedział w końcu. – Przysłali kogoś z sekcji zajmującej się dżumą. Właśnie przeszukuje teren i analizuje wyniki.

– Trafił na coś?

– Kilka złapanych ostatniej nocy szczurów było chorych, jednak żaden z nich nie miał dżumy.

– A co ze szpitalem? – naciskał Jack, nie zwracając uwagi na wyraźną niechęć rozmówcy. – Kobieta, której autopsję właśnie skończyłem, pracowała w dziale zaopatrzenia. Wydaje się wielce prawdopodobne, że tak jak u Nodelmana była to choroba szpitalna. Sądzi pan, że zaraziła się od Nodelmana czy z jakiegoś innego źródła w szpitalu?

– Nie wiemy – przyznał Clint.

– Przyjmijmy, że zaraziła się od Nodelmana. Ma pan jakiś pomysł na drogę przekazania choroby?

– Sprawdzaliśmy dokładnie szpitalny system wentylacji i klimatyzacji. Wszystkie filtry były na swoim miejscu, zmieniane ściśle według instrukcji.

– A co z sytuacją w laboratorium?

– Co pan ma na myśli?

– Nie wiedział pan, że szef działu technicznego w laboratorium mikrobiologicznym sugerował dżumę w rozmowie z dyrektorem laboratorium, ale ten uznał to za nonsens i kazał zapomnieć o podobnych pomysłach.

– Nie wiedziałem – mruknął Clint.

– Gdyby szef działu technicznego poszedł własnym tropem, diagnoza zostałaby postawiona wcześniej i przedsięwzięto by odpowiednie działania – powiedział Jack. – Kto wie, może uratowano by ludzkie życie. Rzecz w tym, że laboratorium ma ograniczony budżet, bo AmeriCare chce zaoszczędzić kilka dolców, i zlikwidowali stanowisko kierownika laboratorium mikrobiologicznego.

– Nie wiedziałem o tym wszystkim – przyznał Clint. – Niemniej jednak przypadek dżumy i tak by się ujawnił.

– Ma pan rację. Tak czy siak, trzeba określić źródło choroby. Niestety nie wie pan ani trochę więcej niż wczoraj. – Jack zaśmiał się ukryty za maską. Odczuwał nieco perwersyjną przyjemność, stawiając epidemiologa w trudnej sytuacji.

– Nie posunąłem się zbyt daleko – mruknął pod nosem Clint.

– Czy wystąpiły jakieś objawy choroby wśród personelu szpitalnego? – zapytał Jack.

– Mamy kilka pielęgniarek z wysoką gorączką poddanych kwarantannie. Nie ma żadnych dowodów, że to dżuma, ale tak podejrzewamy. Wszystkie miały kontakt z Nodelmanem.

– Kiedy zajmie się pan tą Hard? – wtrącił się Calvin.

– Mniej więcej za dwadzieścia minut. Jak tylko Vinnie wszystko przygotuje.

– Przejdę się i sprawdzę, jak wyglądają inne przypadki -oznajmił Calvin. – Chce pan iść ze mną czy woli zostać z doktorem Stapletonem? – zapytał Clinta.

– Chętnie pójdę z panem, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu – oświadczył Abelard.

– A tak na marginesie, Jack – powiedział przed odejściem Calvin. – Na zewnątrz kłębi się tłum dziennikarzy jak stado spragnionych krwi bestii. Nie życzę sobie, żeby udzielał pan jakichś nie autoryzowanych przez nas wywiadów. Wszelkie informacje z naszego instytutu wychodzą od doktora Donnatello lub jego asystenta.

– Nawet nie marzyłem o rozmowie z prasą – zapewnił szefa Jack.

Calvin odszedł do następnego stołu. Clint deptał mu po piętach.

– Nie odniosłem wrażenia, że ten facet chciał z tobą pogadać – zauważył Vinnie, kiedy Calvin i Clint odeszli dość daleko. – Za co akurat nie mogę go winić.

– Ta mała myszka jest niezwykle ponura, odkąd ją pierwszy raz spotkałem. Nie wiem, z jakiego powodu, ale zdaje się, że to jakiś dziwny przyjemniaczek.

– Przyganiał kocioł garnkowi – odpowiedział Vinnie.

Rozdział 11

Czwartek, godzina 9.30, 21 marca 1996 roku

– Panie Lagenthorpe, słyszy mnie pan?! – wołał do swojego pacjenta doktor Doyle.

Donald Lagenthorpe był trzydziestoośmioletnim czarnoskórym Amerykaninem, inżynierem nafciarzem, cierpiącym na astmę. Tego ranka, tuż po godzinie trzeciej, obudził się z narastającymi trudnościami w oddychaniu. Przepisane przez lekarza środki, których używał w domu, nie pomagały, więc zjawił się w izbie przyjęć Manhattan General około czwartej. Zwykłe zabiegi medyczne stosowane w podobnych sytuacjach nie pomogły, więc za kwadrans piąta wezwano doktora Doyle'a.