Donald mrugnął oczami i otworzył je. Nie spał, jedynie próbował odpocząć. Uczucie niemożności złapania oddechu stawało się prawdziwą torturą, przeżywał najgorsze chwile w życiu.
– Jak się pan czuje? – zapytał lekarz. – Wiem, przez co pan przeszedł. Musi pan być teraz bardzo wyczerpany. – Doktor Doyle należał do tych rzadko spotykanych lekarzy, którzy byli w stanie współczuć wszystkim pacjentom z głębokim zrozumieniem, tak jakby cierpiał na tę samą chorobę co pacjent.
Donald skinął głową, dając do zrozumienia, że czuje się lepiej. Oddychał dzięki masce tlenowej, ale przez to rozmowa stała się niemożliwa.
– Pozostawię pana w szpitalu przez kilka dni – oznajmił doktor. – Niezwykle trudno było zatrzymać atak.
Donald znowu skinął. Nikt nie musiał mu tego mówić.
– Zaaplikuję panu dożylnie nieco silniejszą dawkę sterydów – dodał Doyle.
Donald zsunął maskę z twarzy.
– Czy nie mógłbym ich dostawać w domu? – Wdzięczny za pomoc, jaką otrzymał w szpitalu w trudnej chwili, wolał jednak wrócić do domu, kiedy już jego oddech się unormował. W domu mógł przynajmniej trochę popracować. Jak zwykle w takim wypadku, atak astmy nadchodził w najmniej odpowiednim momencie. Donalda oczekiwano w Teksasie, gdzie rozpoczynały się kolejne prace wiertnicze.
– Rozumiem, że nie chce pan spędzać czasu w szpitalu. Ja na pana miejscu też bym wolał wrócić do domu. Ale proszę mi wierzyć, w tych okolicznościach to najlepsze rozwiązanie. Rzecz nie tylko w tym, że chcę podać panu sterydy, ale chciałbym także, aby pooddychał pan odpowiednio nawilżonym, czystym powietrzem. Chciałbym także dokładnie zbadać pańskie górne drogi oddechowe. Jak już zauważyłem, ciągle jeszcze nie wróciliśmy do stanu normalnego.
– Jak długo to potrwa?
– Jestem przekonany, że tylko kilka dni.
– Muszę wracać do Teksasu – wyjaśnił Donald.
– Och – zdziwił się doktor Doyle. – Kiedy pan tam był ostatnio?
– W zeszłym tygodniu.
– Hmmm. – Doyle zastanowił się przez chwilę. – Czy w czasie pobytu w Teksasie zetknął się pan z czymś nienormalnym? Coś pana zastanowiło?
– Jedynie teksasko-meksykańska kuchnia – odparł Donald, próbując się uśmiechnąć.
– Nie ma pan żadnych nowych zwierząt, prawda? – Jednym z problemów w leczeniu astmy było określenie czynników wywołujących ataki. Astma miewa często podłoże alergiczne, a wielu ludzi jest uczulonych na zwierzęta.
– Moja dziewczyna ma nowego kota. Kilka razy drapałem się trochę po wizytach u niej.
– A ostatni raz kiedy pan odwiedzał znajomą?
– Zeszłego wieczora – przyznał Donald. – Ale tuż po jedenastej wróciłem do domu i czułem się doskonale. Zasnąłem bez problemów.
– Będziemy musieli to sprawdzić, a tymczasem chcę, aby został pan u nas. Co pan na to?
– To pan jest lekarzem – odparł Donald.
– Dziękuję. – Doyle z zadowoleniem przyjął decyzję pacjenta.
Rozdział 12
Czwartek, godzina 9.45, 21 marca 1996 roku
– A niech to! – Jack mruknął pod nosem, kiedy zobaczył na stole przygotowaną do autopsji Susanne Hard. Tuż za nim wiercił się Abelard, przestępując z nogi na nogę.
– Clint, dlaczego nie staniesz po drugiej stronie stołu? -zapytał Jack. – Zobaczysz wszystko znacznie dokładniej.
Abelard posłuchał propozycji i trzymając ręce z tyłu, spokojnym krokiem przeszedł na wskazane miejsce.
– A teraz się nie ruszaj – powiedział Jack raczej do siebie. Nie podobało mu się, że ma Clinta na karku, ale nic nie mógł na to poradzić.
– To smutne, gdy widzi się taką młodą kobietę – nagle odezwał się Clint.
Jack podniósł wzrok. Nie spodziewał się podobnej uwagi z ust doktora Abelarda. Wydawała się zbyt ludzka jak na niego. Jack postrzegał go jako beznamiętnego, ponurego biurokratę.
– Ile ma lat? – zapytał Clint.
– Dwadzieścia osiem – odpowiedział stojący u wezgłowia Vinnie.
– Z wyglądu kręgosłupa można wnioskować, że nie miała łatwego życia – zauważył Clint.
– Przeszła co najmniej kilka operacji pleców – wyjaśnił Jack. – To podwójne nieszczęście – mówił dalej Abelard. – Zmarła tuż po urodzeniu dziecka. Teraz dziecko nie ma matki.
– To było jej drugie dziecko – wyjaśnił Vinnie.
– I nie można przecież zapomnieć o mężu. Na pewno bardzo rozpacza po stracie żony.
Po grzbiecie Jacka przeszły ciarki. Musiał walczyć ze sobą, żeby nie sięgnąć przez stół i nie uderzyć Clinta z całej siły.
Nagle odszedł od stołu i skierował się do umywalni. Słyszał, jak Vinnie woła za nim, ale zignorował to. Zamiast wrócić, oparł się o krawędź umywalki i starał się uspokoić. Wiedział, że złoszczenie się na Clinta jest nieracjonalne. Takie gadanie zawsze denerwowało Jacka, szczególnie że najczęściej mówili ci, którzy nie mieli zielonego pojęcia o życiu.
– Jakiś problem? – zapytał Vinnie, wsuwając głowę za drzwi.
– Zaraz wracani.
Vinnie zamknął drzwi.
Jack umył jeszcze raz ręce i założył nowe rękawiczki. Kiedy skończył, wrócił na salę.
– Zaczynajmy przedstawienie – powiedział, stając przy stole.
– Pod pańską nieobecność przyjrzałem się ciału i nie znalazłem żadnych śladów po ukąszeniu owada – oznajmił Clint.
Jack znowu musiał się powstrzymać, żeby nie pouczać Clinta, tak jak tamten to zrobił poprzedniego dnia. Zwyczajnie zabrał się do zewnętrznych oględzin. Po chwili zaczął mówić.
– Brak śladów gangreny, brak wylewów i, o ile mogę dostrzec, brak również ukąszeń owadów. Ale już po zewnętrznych oględzinach mogę stwierdzić, że niektóre z węzłów chłonnych denatki wydają się opuchnięte.
Jack wskazał zmienione miejsca i Clint skinął głową na znak zgody.
– To z pewnością ma związek z dżumą – stwierdził doktor Abelard.
Jack nie odpowiedział. Wziął z ręki Vinniego skalpel i sprawnie wykonał typowe przy autopsji cięcie w kształcie litery "Y". Gwałtowność ruchu wywołała odruch wstrętu u Clinta. Natychmiast cofnął się o krok.
Jack pracował szybko, ale ostrożnie. Wiedział, że im mniejszym uszkodzeniom ulegną wewnętrzne organy, tym mniejsze jest ryzyko rozsiania zarazków.
W pierwszej kolejności zajął się płucami. W tym momencie zjawił się Calvin i górując nad Jackiem, stanął tuż obok.
Jack wykonał pierwsze cięcie na płucach, po czym rozchylił je jak skrzydła motyla.
– Wygląda na odoskrzelowe zapalenie płuc, sporo obumarłych tkanek. Bardzo podobne do Nodelmana – zauważył Calvin.
– Nie wiem – odparł Jack. – Wydaje mi się, że są podobnie uszkodzone, ale jakby w mniejszym stopniu. No i proszę spojrzeć na okolicę węzłów.
Clint słuchał wyjaśnień patologa z nikłym zainteresowaniem. Pamiętał terminy ze studiów, ale dawno temu zapomniał ich znaczenie.
– Czy to wygląda jak dżuma? – zapytał.
– Podobnie – odparł Calvin. – Spójrzmy jeszcze na wątrobę i śledzionę.
Jack wyjął organy i kolejno je rozkroił. Tak jak w wypadku płuc rozchylił nacięte ściany, aby wszyscy mogli się przyjrzeć. Nawet Laurie odeszła na chwilę od swojego stołu.
– Spora martwica – spostrzegł Jack. – Z pewnością przypadek podobny do Nodelmana i Katherine Mueller.
– Według mnie wygląda na dżumę – stwierdził Calvin.
– W takim razie dlaczego badanie fluorescencyjne na antyciała dało negatywny wynik? To każe mi się domyślać czegoś innego, szczególnie uwzględniając stan płuc.
– A co jest z płucami? – spytała Laurie.
Jack odłożył do miski wątrobę i śledzionę i powtórnie sięgnął po płuco. Wyjaśnił, co sądzi o uszkodzeniach.
– Teraz widzę, co masz na myśli. Rzeczywiście różni się od Nodelmana. Wygląda bardziej na niezwykle agresywną gruźlicę.
– A to ci dopiero! – zawołał Calvin. – Przecież to nie jest gruźlica. W żadnym razie.
– Nie wydaje mi się, aby Laurie sugerowała, że to gruźlica – zaprotestował Jack.
– Nic podobnego – zgodziła się Laurie. – Powiedziałam tak jedynie, aby opisać stan zmian w chorym organie.