Выбрать главу

– Myślę, że to dżuma – upierał się Calvin. – Pewnie nie myślałbym tak, gdybyśmy nie mieli wczoraj identycznego przypadku z tego samego szpitala.

– A mnie się zdaje, że to nie jest dżuma – sprzeciwił się Jack. – Ale poczekajmy, co powie nasze laboratorium.

– Może podwoimy nasz zakład? Dwadzieścia albo nic – zaproponował pewny swego Calvin. – Jeżeli jest pan pewny swej opinii.

– Nie jestem, ale wchodzę w to. Wiem, ile pieniądze dla pana znaczą.

– Czy to już wszystko? – zapytał zniecierpliwiony Clint. – Bo jeżeli tak, to będę już szedł.

– Zasadniczo skończyłem – potwierdził Jack. – Jeszcze przez chwilę pooglądani naczynia limfatyczne i na końcu przygotuję próbki do badań mikroskopowych. Jeżeli musi pan już iść, nic ważnego pan nie straci.

– Odprowadzę pana – zaoferował się Calvin.

Po chwili obaj zniknęli za drzwiami do umywalni.

– Jeżeli to nie jest dżuma, to co to jest twoim zdaniem? -zapytała Laurie, gdy zostali sami.

– Czuję się zakłopotany moimi podejrzeniami.

– Och, no dalej, obiecuję, że nikomu nie powiem.

Jack spojrzał na Vinniego. Pomocnik uniósł obie ręce i powiedział:

– Jak kamień w studnię.

– No cóż, muszę się wycofać z pierwotnej diagnozy, którą postawiłem w przypadku Nodelmana. Powiem więcej, znowu muszę stąpać po cienkim lodzie domysłów. Jeżeli to nie dżuma, to najbliższą jej chorobą o podobnych objawach klinicznych i patologicznych jest tularemia.

Laurie roześmiała się.

– Tularemia u dwudziestoośmioletniej położnicy w środku Manhattanu? – zapytała. – To bardzo mało prawdopodobne, chociaż z drugiej strony bardziej prawdopodobne niż dżuma. Koniec końców, mogła w weekendy polować na króliki. Ot tak, dla przyjemności.

– Zdaję sobie sprawę, że to mało prawdopodobne. Jednak jeszcze raz zaufam wynikom badań patologicznych i wynikowi testów, według których raczej nie ma mowy o dżumie.

– Założyłabym się z tobą o ćwierć dolara – zaproponowała Laurie.

– Ostro grasz! – zażartował Jack. – Dobra! O ćwierć dolara.

Laurie wróciła do swojej pracy. Jack i Vinnie znowu zajęli się Susanne Hard. Kiedy Vinnie robił, co do niego należy, Jack dokonał drobiazgowej analizy naczyń limfatycznych, a następnie pobrał odpowiednie próbki do analizy mikroskopowej. Kiedy próbki znalazły się we właściwych woreczkach i zostały starannie opisane, pomógł Vinniemu zeszyć ciało.

Opuściwszy salę autopsyjną, zdjął kombinezon ochronny. Podłączył akumulatory wentylatora do ładowarki, wsiadł do windy i pojechał na drugie piętro zobaczyć się z Agnes Finn. Zastał ją przed mnóstwem szklanych naczyń wypełnionych kulturami bakterii.

– Właśnie skończyłem z kolejnym przypadkiem domniemanej dżumy – oznajmił. – Wkrótce dostaniesz wszystkie wycinki. Ale jest pewna niejasność. Laboratorium w Manhattan General doszło do negatywnych wniosków po zbadaniu materiału. Oczywiście chcę powtórzyć badania, ale równocześnie prosiłbym cię o wykonanie testów pod kątem tularemii i, proszę, zrób to tak szybko jak się da.

– To nie takie proste – odpowiedziała Agnes. – Operowanie francisella tularensis jest wielce ryzykowne. Jeśli przedostanie się do powietrza, stanowi olbrzymie zagrożenie dla laboranta. Są testy fluorescencyjne na antyciała tularemii, ale niestety nie posiadamy ich.

– W takim razie, w jaki sposób możesz postawić diagnozę?

– Wysyłamy próbki na zewnątrz, ponieważ odczynniki niezbędne do przeprowadzenia tych testów na ogół otrzymują tylko przystosowane laboratoria, w których laboranci są przeszkoleni w bezpiecznym obchodzeniu się z mikroorganizmami. Mamy w mieście takie laboratorium.

– Możesz to wysłać natychmiast?

– Zrobię to, gdy tylko dostaniemy próbki. Zadzwonię i powiem, że to sprawa niezwykle pilna. Powinniśmy otrzymać wyniki w ciągu dwudziestu czterech godzin.

– Znakomicie. Będę czekał. Postawiłem na ten wynik dwadzieścia dolarów i dwadzieścia pięć centów.

Agnes spojrzała na Jacka. Mógłby jej wszystko wyjaśnić, ale obawiał się, że tłumaczenie brzmiałoby jeszcze dziwniej. Dał więc spokój i pojechał na górę do swojego biura.

Rozdział 13

Czwartek, godzina 10.45, 21 marca 1996 roku Nowy Jork

– Coraz bardziej mi się podoba – oznajmiła Teresa. Wstała zza stołu montażowego Colleen. Colleen zaprezentowała jej właśnie materiał, który zespół zrobił od rana, kierując się ich wczorajszą wieczorną rozmową.

– Najlepsze jest to, że myśl główna związana jest z przysięgą Hipokratesa – zauważyła Colleen. – Szczególnie ten fragment, żeby przede wszystkim nikomu nie szkodzić. Uważam, że to najlepsza część.

– Sama nie wiem, dlaczego nie wpadłyśmy na to wcześniej – zastanowiła się Teresa. – To takie naturalne. Aż nieprzyjemnie pomyśleć, że musiała się zdarzyć epidemia dżumy, żeby nam przyszło coś takiego do głowy. Oglądałaś poranne wiadomości? Wiadomo coś nowego?

– Trzy zgony! – poinformowała Colleen. – I kilka nowych przypadków zachorowań. Okropne. Prawdę powiedziawszy, śmiertelnie się boję.

– Rano bolała mnie głowa po tym wczorajszym winie, ale pierwszą myślą, jaka mnie nawiedziła, było pytanie, czy mam już dżumę czy jeszcze nie.

– Dokładnie tak samo jak ja – potwierdziła obawy koleżanki Colleen. – Cieszę się, że się przyznałaś pierwsza. Było mi tak głupio.

– Cholera jasna, mam nadzieję, że nasi panowie mieli wczoraj rację. Robili wrażenie godnych zaufania, kiedy mówili, że nie będzie z tym wielkiego problemu.

– Boisz się tego spotkania? – zapytała Colleen.

– Przeszło mi coś takiego przez głowę – przyznała Teresa. – Ale, jak powiedziałam, budzą zaufanie. Nie wyobrażam sobie, aby postępowali podobnie, gdyby istniało choćby małe ryzyko.

– To znaczy, że pójdziemy z nimi dziś na kolację?

– Bez dwóch zdań. Mam przeczucie, że Jack Stapleton okaże się fontanną pomysłów. Może i jest z jakiegoś powodu zgorzkniały, ale jest również inteligentny i uparty i z pewnością zna się na swojej robocie.

– Aż trudno uwierzyć, jak wszystko się ułożyło – stwierdziła Colleen. – O wiele bardziej przypadł mi do gustu Chet. Dowcipny, otwarty i tak miło się z nim rozmawia. Mam dość własnych problemów i nie oczaruje mnie żaden cierpiący, zadumany typ.

– Nic nie powiedziałam o oczarowaniu – zaprotestowała Teresa. – Chodzi o coś całkiem innego.

– Co sądzisz o wykorzystaniu postaci Hipokratesa w jednej z reklamówek?

– Myślę, że to może być wspaniały pomysł – zachwyciła się Teresa. – Zrób to. Ja tymczasem idę na górę pogadać z Helen Robinson.

– Po co? Sądziłam, że to wróg.

– Potraktuję sugestię Taylora dosłownie. Niech dział reklamy rzeczywiście współpracuje z działem finansowym.

– No jasne! To ci historia!

– Poważnie. Chcę, żeby coś dla mnie zrobiła. Potrzebuję piątej kolumny. Helen ma potwierdzić, że National Health jest w porządku, że nie ma chorób szpitalnych czy jakiś innych podobnych kłopotów. Jeżeli ich przeszłość nie jest czysta jak łza, całą kampanię diabli wezmą, a wtedy nie tylko pożegnam się z szansą na awans, ale obie zaczniemy sprzedawać ołówki w sklepie papierniczym.

– Słyszałybyśmy chyba o czymś takim. Są naszymi klientami od wielu lat.

– Wątpię. Te gigantyczne spółki medyczne niechętnie udostępniają dane, które mogłyby zaszkodzić ich pozycji na giełdzie. Z pewnością przypadki szpitalnych infekcji nie poprawiłyby ich notowań.

Teresa klepnęła koleżankę w ramię, poleciła jej utrzymywać zespół na pełnych obrotach i skierowała się ku schodom.

Biegnąc po dwa stopnie naraz, szybko znalazła się na piętrze, które zajmowała administracja firmy. Poszła prosto do wyściełanego dywanami królestwa finansów. Jej nastrój poprawiał się z każdą chwilą. Było to zupełne przeciwieństwo obaw i lęków z poprzedniego dnia. Intuicja podpowiadała Teresie, że jest na najlepszej drodze do zrobienia czegoś naprawdę wspaniałego i zgarnięcia w efekcie zasłużonej nagrody.

Gdy tylko skończyło się niespodziewane spotkanie z Teresą i ta zniknęła za rogiem, Helena wróciła do biurka i połączyła się ze swoim głównym informatorem z National Health Care. Kobieta nie była w tej chwili osiągalna, ale też Helen nie spodziewała się, że ją zastanie. Zostawiła tylko imię i numer i poprosiła o telefon tak szybko, jak to będzie możliwe.