Выбрать главу

– Dzwonili do pana z laboratorium?

– Nie. Otrzymałem wiadomość od jednego z asystentów z dochodzeniówki.

– Jest pan w biurze? – zapytał Calvin.

– Jasne, że jestem. Urabiam sobie ręce po łokcie.

– Tularemia? – zapytał Calvin, jakby chciał się upewnić. -Muszę sobie na ten temat poczytać. Chyba nigdy nie widziałem żadnego przypadku.

– Ja też przeczytałem o tym dopiero dziś rano – przyznał się Jack.

– Niech się pan upewni, że nie ma u nas żadnych przecieków. Nie będę teraz dzwonił do Binghama, bo o tej porze i tak nic nie zrobimy. Zawiadomię go zaraz z rana i niech on powiadomi całą resztę.

– Jasne – przytaknął Jack.

– Więc masz to zatrzymać w tajemnicy – odezwała się Teresa ze złością w głosie, gdy odłożył słuchawkę.

– Nie ja za to odpowiadani.

– Tak, wiem – powiedziała sarkastycznie. – To nie twoja działka.

– Wpadłem już w niezłe tarapaty, dzwoniąc na własną rękę do władz miejskich w sprawie dżumy i nie mam zamiaru tego powtarzać. Rano wiadomość i tak rozejdzie się właściwymi kanałami.

– A co z ludźmi w Manhattan General, którzy spodziewają się, że mają do czynienia z dżumą? Może mają i tę nową chorobę. Uważam, że powinieneś ich powiadomić jeszcze dzisiejszej nocy.

– To celna uwaga – przyznał. – Ale tak naprawdę nie ma znaczenia. Postępowanie przy tularemii jest identyczne jak przy dżumie. Poczekamy więc do rana. Poza tym zostało już tylko kilka godzin.

– A co się stanie, jeśli ja zawiadomię prasę?

– Jestem zmuszony prosić cię, abyś tego nie robiła. Słyszałaś równie dobrze jak ja, co powiedział mój szef. Jeżeli przeprowadzą dochodzenie, trafią do mnie.

– Ty nie lubisz reklam w medycynie, a ja nie lubię polityki w medycynie – stwierdziła Teresa.

– Amen – odparł Jack.

Rozdział 16

Piątek, godzina 6.30, 22 marca 1996 roku

Pomimo że drugą noc z rzędu kładł się spać znacznie później niż zwykle, już o piątej trzydzieści nad ranem Jack obudził się całkiem rześki. Zastanawiał się nad ironią rzeczy. Żeby między przypadkami dżumy pojawiła się także tularemia? Przedziwny zbieg okoliczności, szczególnie że to on postawił obie diagnozy. To sztuka bez wątpienia warta dziesięciu dolarów i dwudziestu pięciu centów, które wygrał od Calvina i Laurie.

Myśli tak wirowały mu w głowie, że wszelkie próby zaśnięcia okazały się daremne. W efekcie wstał, zjadł śniadanie i przed szóstą znalazł się na rowerze. O tej porze panował mniejszy niż zwykle ruch uliczny, więc w pracy zjawił się rekordowo wcześnie.

Po przyjeździe udał się najpierw do pokoju lekarskiego, aby zobaczyć się z Laurie i Vinniem. Nie było ich jeszcze w pracy. Wracając korytarzem, zapukał do Janice. Wydała mu się bardziej zmęczona niż zazwyczaj.

– Co za noc – przywitała Jacka.

– Zapracowana? – zapytał.

– To się samo przez się rozumie. Głównie przez te kolejne przypadki. Co się dzieje w tym Manhattan General?

– Ilu dzisiaj?

– Trzy przypadki i w żadnym z nich nie mamy pozytywnego testu na dżumę, chociaż takie postawiono diagnozy. Cała trójka zmarła w piorunującym tempie. Wszyscy zeszli po dwunastu lub niewielu więcej godzinach od pojawienia się pierwszych objawów. To przerażające.

– We wszystkich dotychczasowych przypadkach zgon następował błyskawicznie – stwierdził Jack.

– Sądzisz, że te dzisiejsze to tularemia?

– Wielce prawdopodobne – odparł. – Szczególnie, jeśli, jak powiedziałaś, testy nie wykazały dżumy. Nie wspominałaś nikomu o diagnozie w przypadku Susanne Hard, prawda?

– Musiałam się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć, ale nie powiedziałam. Kilka gorzkich doświadczeń przekonało mnie, że moim zadaniem jest zbierać informacje, a nie rozpowszechniać je.

– To musieliśmy mieć podobne doświadczenia – stwierdził Jack. – Skończyłaś z tymi trzema nowymi?

– Są twoje – odpowiedziała, wręczając mu trzy teczki z dokumentami.

Jack zabrał papiery i wrócił do pokoju lekarskiego. Vinnie'ego nie było, więc sam musiał przygotować kawę. Z kubkiem w dłoni usiadł i zaczął przeglądać materiały.

Niemal natychmiast znalazł coś dziwnego. Pierwszą ofiarą była czterdziestodwuletnia Maria Lopez. Pracowała w centralnym zaopatrzeniu w Manhattan General Hospital! Nie dość tego. Pracowała na tej samej zmianie co Katherine Mueller!

Jack zamknął oczy i zaczął się zastanawiać, jak dwie pracownice zaopatrzenia mogły w tym samym czasie zapaść na dwie śmiertelne choroby zakaźne. To nie mógł być zwykły przypadek. Obie musiały zarazić się w pracy. Pytanie brzmiało: Jak?

W myślach powrócił do magazynu szpitalnego. Widział półki i przejścia między nimi, nawet ubiory pracowników. Ale nie dostrzegł nic, co mogło stanowić drogę zakażenia śmiertelnymi zarazkami. Centralne zaopatrzenie nie miało nic wspólnego z wywozem nieczystości ani nawet z pralnią. Kierowniczka wspomniała również, że możliwości zetknięcia się z pacjentami są niewielkie.

Wrócił do czytania pozostałych raportów. Po sprawie Nodelmana Janice konsekwentnie zbierała informacje o zwierzętach, wyjazdach i gościach z odległych stron. W sprawie Marii Lopez wszystkie odpowiedzi były negatywne.

Zaczął przeglądać drugą teczkę. Zmarła nazywała się Joy Hester. Tym razem nie wyczuwał wielkiej tajemnicy. Joy była pielęgniarką na oddziale ginekologiczno-położniczym i miała bezpośredni kontakt z Susanne Hard przed i po ujawnieniu się objawów choroby. Jedynie to, że zarażanie tularemią przez chorego człowieka jest niezwykle mało prawdopodobne, kazało mu się wstrzymać z wyrażeniem ostatecznej opinii.

Trzecią osobą był Donald Lagenthorpe, trzydziestoośmioletni inżynier-nafciarz przyjęty do szpitala poprzedniego ranka. Trafił przez izbę przyjęć, w której zjawił się z ostrym atakiem astmy. Zaaplikowano mu sterydy w kroplówce, lek rozszerzający oskrzela, nawilżanie powietrza i kilkugodzinny odpoczynek w łóżku. Według notatek Janice, jego stan poprawiał się i nalegał nawet, żeby go wypisać, gdy nagle pojawiły się ostre bóle głowy w części czołowej.

Bóle wystąpiły po południu, a towarzyszyły im dreszcze i gorączka. Następnie pojawił się męczący kaszel i typowe dla astmy, lecz silniejsze duszności. A wszystko pomimo nieprzerwanego leczenia. W tym stadium drogą prześwietlenia zdiagnozowano zapalenie płuc. Jednak wydaje się dziwne, że badanie śliny nie ujawniło żadnych bakterii.

Raport wspominał też o dokuczliwych bólach mięśni. Ponieważ wystąpił także nagły ból w dole brzucha i pacjent był nadzwyczajnie pobudzony, sygnalizowano możliwość zapalenia wyrostka robaczkowego. O dziewiętnastej trzydzieści usunięto wyrostek, który wyglądał jednak na zdrowy. Po operacji stan chorego ulegał systematycznemu pogorszeniu. Odnosiło się wrażenie, że choroba dotknęła wszystkich układów organizmu. Ciśnienie krwi spadło i nie reagowało na podawane środki. Wynik badania moczu niczego nie wniósł.

Czytając dalej raport Janice, Jack dowiedział się, że pacjent wizytował rozrzucone po Teksasie instalacje naftowe i sporo czasu przebywał w terenie pustynnym. Działo się to w zeszłym tygodniu. Dowiedział się ponadto, że jego dziewczyna otrzymała ostatnio kota birmańskiego. Nie spotkał się natomiast z nikim z egzotycznego kraju.

– Ho, ho! Wcześnie się dzisiaj zjawiłeś! – przywitała go Laurie Montgomery.

Przybycie Laurie wyrwało Jacka z zamyślenia. Weszła do pokoju, zdjęła płaszcz i rzuciła go na biurko, przy którym wykonywała różne poranne czynności. Tego dnia kończyły się jej obowiązki jako szefa, który musi rozdzielać pracę między patologów i decydować, kto zbada który przypadek. Żaden ze specjalistów nie lubił pełnić tej funkcji.

– Mam dla ciebie złe wiadomości – przywitał koleżankę Jack.

Laurie zatrzymała się w przejściu. Przez jej zwykle pogodną, śniadą twarz przebiegł cień. Jack uśmiechnął się.

– Spokojnie, to nie jest aż takie straszne. Tylko tyle, że jesteś mi winna ćwierć dolara.

– Poważnie? Hard zmarła na tularemię?

– W nocy przysłali z laboratorium wyniki testów. Pozytywne. Sądzę, że to pewna diagnoza.

– Dobrze, że nie założyłam się o więcej. Osiągasz imponujące wyniki na polu chorób zakaźnych. W czym tkwi tajemnica?

– Szczęście początkującego – wyjaśnił. – Ale, ale. Mamy tu następne trzy przypadki. Wszyscy z infekcją i wszyscy z General. Chciałbym zbadać przynajmniej dwoje z nich.