Выбрать главу

Wrócił do siebie po kurtkę. Zszedł na dół i odczepił rower. Pomimo napomnienia Binghama ruszył do Manhattan General. Przez dwa dni podejrzewał, że dzieje się tam coś dziwnego, teraz miał już pewność.

Po szybkiej jeździe zaparkował rower przy tym samym znaku co zwykle i wszedł do szpitala. Rozpoczęły się godziny odwiedzin, więc hall zatłoczony był ludźmi, szczególnie wokół punktu informacyjnego.

Przeciskając się przez tłum, Jack wszedł na schody i ruszył na pierwsze piętro. Skierował się prosto do laboratorium. Poczekał na recepcjonistkę. Tym razem, chociaż od razu miał ochotę wejść do środka, postanowił najpierw spotkać się z szefem.

Martin Cheveau kazał na siebie czekać aż pół godziny. Przez ten czas Jack postanowił uspokoić myśli. W ciągu ostatnich czterech, może pięciu lat zauważył u siebie niepokojące zmiany. Nawet w najlepszych okolicznościach nie potrafił zachować taktu, a gdy był zły, a teraz był, stawał się arogancki.

Zjawił się technik i przekazał Jackowi, że doktor Martin Cheveau może go przyjąć.

– Dziękuję, że przyjmuje mnie pan bez zwłoki – przywitał się Jack z kierownikiem laboratorium. Pomimo najlepszych chęci nie zdołał uniknąć sarkazmu.

– Jestem zapracowanym człowiekiem – odpowiedział Martin, nie racząc nawet wstać.

– To akurat doskonale potrafię sobie wyobrazić – odpowiedział Jack. – Z serią zakaźnych chorób, które wylęgają się w pańskim szpitalu dzień po dniu, podejrzewam, że musi pan nawet zostawać po godzinach.

– Doktorze Stapleton – Martin świetnie panował nad głosem – muszę panu powiedzieć, że pańską obecność tutaj uważam za wysoce niewskazaną.

– Widzę, że jest pan zmieszany. Przy pierwszej rozmowie był pan wzorem gościnności. Przy drugiej ustawił się pan w pozycji wroga.

– Niestety, proszę wybaczyć, ale nie mam czasu na tę rozmowę – przerwał Martin. – Czy chciał mi pan powiedzieć coś szczególnego?

– Oczywiście. Nie przyszedłem tu po to, aby kogokolwiek obrażać. Chciałbym zasięgnąć pańskiej, opinii jako profesjonalisty. Jakie jest prawdopodobieństwo, by w tym samym czasie w szpitalu pojawiły się trzy choroby zakaźne roznoszone przez owady. Cenię sobie nade wszystko własną opinię, jednak pańskie zdanie jako szefa laboratorium jest dla mnie również niezwykle cenne.

– Co pan ma na myśli, mówiąc "trzy choroby"? – zapytał zdezorientowany Martin.

– Dopiero co otrzymałem potwierdzenie, iż pacjent nazwiskiem Lagenthorpe, który wyzionął u was ducha, cierpiał na gorączkę Gór Skalistych.

– Nie wierzę panu – stanowczo stwierdził Martin.

Jack wnikliwie przyjrzał się rozmówcy, próbując ocenić, czy jest dobrym aktorem, czy rzeczywiście nie wierzy, zaskoczony informacją.

– Cóż, to w takim razie proszę mi powiedzieć, co miałbym osiągnąć, przychodząc tu i opowiadając panu nieprawdziwe historie? Czy uważa mnie pan za prowokatora atakującego system opieki medycznej?

Martin nie odpowiedział. Zamiast tego podniósł słuchawkę telefonu i połączył się z gabinetem doktor Mary Zimmerman.

– Wzywa pan posiłki? – zapytał Jack. – Dlaczego po prostu nie porozmawiamy?

– Nie jestem pewien, czy jest pan zdolny do normalnej rozmowy – odpowiedział Martin.

– Dobra technika. Gdy zawodzi obrona, należy przejść do ataku. Problem jednak w tym, że nawet najsprytniejsza strategia nie zmieni faktów. Riketsje są niezwykle niebezpieczne w laboratorium. Może powinniśmy sprawdzić, czy ten, kto zajmował się badaniem próbek Lagenthorpe'a, zachował odpowiednią ostrożność?

Martin wcisnął przycisk interkomu i wezwał do siebie szefa laboratorium mikrobiologicznego Richarda Overstreeta.

– Inną sprawą, którą chciałem przedyskutować, jest kwestia pieniędzy. Przy naszej pierwszej rozmowie wspomniał pan, jak zniechęcające są narzucone przez AmeriCare oszczędności budżetowe w laboratorium. W skali od jeden do dziesięć jak określiłby pan swoje niezadowolenie?

– Do czego pan znowu zmierza? – zapytał Martin.

– W tej chwili jeszcze do niczego. Pytam jedynie. Zadzwonił telefon. To była doktor Zimmerman. Martin zapytał, czy mogłaby zejść do laboratorium, gdyż pojawiło się coś nowego.

– Kłopot polega na tym, że wystąpienie trzech takich chorób równocześnie według mnie jest niemożliwe – ciągnął Jack. – Jak pan to może wyjaśnić?

– Nie muszę tego słuchać – warknął Martin.

– Ale musi pan to przemyśleć.

W drzwiach pojawił się Richard Overstreet, jak poprzednio ubrany w biały kitel i chirurgiczny czepek. Wyglądał na zabieganego.

– O co chodzi, szefie? – zapytał. Skinął głową na widok Jacka, a ten odpowiedział gestem.

– Właśnie się dowiedziałem, że pacjent o nazwisku Lagenthorpe zmarł na gorączkę Gór Skalistych – oznajmił ponurym głosem Martin. – Dowiedz się, kto pobierał próbki i kto je badał.

Richard stał przez chwilę w milczeniu najwyraźniej przestraszony informacją.

– To oznacza, że mamy w laboratorium riketsje – stwierdził w końcu.

– Obawiam się, że tak. Daj mi znać jak najszybciej.

Richard zniknął, a Martin odwrócił się w stronę Jacka.

– Teraz, skoro już przyniósł nam pan tę wspaniałą nowinę, proszę zrobić jeszcze jedną grzeczność i pójść sobie.

– Wolę wysłuchać pańskiego zdania na temat pochodzenia choroby – oznajmił Jack.

Martin poczerwieniał na twarzy, lecz zanim zdążył odpowiedzieć, w gabinecie zjawiła się doktor Mary Zimmerman.

– Co mogę dla ciebie zrobić, Martinie? – zapytała. Już zamierzała dodać, że właśnie wzywają ją do izby przyjęć, gdy spostrzegła Jacka. Przymknęła lekko oczy. Bez wątpienia widząc nie chcianego gościa, nie była ani trochę szczęśliwsza od Martina.

– Jak się mamy, pani doktor – przywitał się Jack z uśmiechem.

– Byłam pewna, że więcej się nie zobaczymy – odpowiedziała na przywitanie.

– Niech pani nigdy nie wierzy we wszystko, co mówią -poradził Jack.

W tej chwili wrócił Richard, najwyraźniej oszołomiony.

– To była Nancy Wiggens – oznajmił. – Ona pobierała próbkę i badała ją. Rano zadzwoniła, że jest chora.

Doktor Zimmerman przeczytała notatkę, którą trzymała w ręku.

– Wiggens jest jedną z pacjentek, do których wezwali mnie na izbę przyjęć – oświadczyła. – Najwidoczniej cierpi na jakąś gwałtownie rozwijającą się infekcję.

– Och, nie! – jęknął Richard.

– O co tu chodzi? – zapytała zniecierpliwiona Mary Zimmerman.

– Doktor Stapleton poinformował mnie właśnie, że jeden z naszych zmarłych pacjentów miał gorączkę Gór Skalistych. Nancy zajmowała się badaniem jego próbek.

– Ale nie tu, w laboratorium – wtrącił Richard. – Jestem wyczulony na sprawy bezpieczeństwa. Po stwierdzeniu dżumy nalegałem, aby wszystkie przypadki chorób zakaźnych były badane w bioseptycznej pracowni. Jeżeli zaraziła się tym, to od pacjenta.

– Mało prawdopodobne – zauważył Jack. – Pozostaje jedynie stwierdzić, czy szpital nie jest wylęgarnią robactwa.

– Doktorze Stapleton, pańskie uwagi są niesmaczne i niewłaściwe – zaprotestowała doktor Zimmerman.

– Jest o wiele gorzej – wtrącił Martin. – Tuż przed pani przyjściem sugerował, że mogę mieć coś wspólnego z tymi chorobami.

– To nieprawda – poprawił go Jack. – Stwierdziłem jedynie, że musimy się zastanowić nad tym, czy ktoś nie roznosi tych chorób rozmyślnie, gdyż szansa, że pojawiły się przypadkiem, nie istnieje. Tylko to ma w obecnej sytuacji sens. Ludzie, co wam się porobiło?

– Tego rodzaju pomysły są wynikiem paranoi – odpowiedziała Mary Zimmerman. – I szczerze powiedziawszy, nie mam czasu na bzdury. Muszę iść do izby przyjęć. Poza panną Wiggens jeszcze dwóch naszych pracowników ma podobnie ostre dolegliwości. Żegnam pana, panie Stapleton.

– Chwileczkę! – zawołał Jack. – Proszę mi pozwolić zgadnąć, gdzie pracowały chore osoby. Chodzi o pielęgniarki albo o dział zaopatrzenia?

Doktor Zimmerman była już przy drzwiach. Zatrzymała się jednak i spojrzała na Jacka zaskoczona.

– Skąd pan to wie?

– Zaczynam dostrzegać prawidłowości. Nie potrafię teraz tego wytłumaczyć, ale tak się rzeczy mają. Pielęgniarka, choć to godne pożałowania, jest w zrozumiały sposób narażona. Lecz pracownicy działu zaopatrzenia?

– Niech pan posłucha, panie Stapleton – odpowiedziała doktor Zimmerman. – Możliwe, że raz jeszcze jesteśmy pańskimi dłużnikami za to, że ostrzegł nas pan przed kolejną groźną chorobą. Od tej jednak chwili przejmujemy odpowiedzialność na siebie i nie potrzebujemy pańskich paranoicznych iluzji. Życzę panu miłego dnia.