Выбрать главу

– Powodem, dla którego uważam reklamy medyczne za wyrzucanie pieniędzy, jest to, że koniec końców bazują na poważnych uproszczeniach. Problem w tym, że bez wskazania na jakość usług jako rezultat pracy wielkie spółki medyczne, jak AmeriCare czy National Health, czy jeszcze inne, nie różnią się od siebie.

– Nie dbam o to. Daj mi tylko punkt zaczepienia.

– Cóż, jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy, to czekanie.

– Co to znaczy "czekanie"?

– No wiesz, nikt nie lubi czekać na lekarza, a jednak każdy czeka. To jedna z tych dokuczliwych i powszechnie występujących przykrości.

– Masz rację! – zawołała podekscytowana Teresa. – Znakomite! Już widzę slogan reklamowy: "W National Health nie czekasz", albo lepiej: "Nie musisz na nas czekać, to my czekamy na ciebie!" Boże! To wspaniałe! Jesteś geniuszem. Chcesz zmienić pracę?

Jack zaśmiał się pod nosem.

– To by dopiero była przygoda. Ale na razie mam dość kłopotów z tą, którą wykonuję. Nowe nie są mi potrzebne.

– Jakieś poważne sprawy? Co miałeś na myśli, mówiąc, że jesteście w krytycznej sytuacji?

– W Manhattan General mają nowe zmartwienie. Tym razem pojawiła się choroba wywołana przez meningokoki. Mogą być wyjątkowo śmiercionośne i właśnie z takimi mamy tu do czynienia.

– Ilu chorych?

– Ośmioro. W tym dziecko.

– Okropne. – Teresę zatrwożyły wieści ze szpitala. – Uważasz, że to się może rozprzestrzenić?

– Początkowo się tego bałem – powiedział. – Myślałem, że będziemy mieli prawdziwą epidemię. Ale choroba nagle ustała. Jak dotąd, poza pierwszymi ofiarami nie ma dalszych przypadków.

– Mam nadzieję, że to nie będzie trzymane w tajemnicy, tak jak, cokolwiek to było, w przypadku National Health.

– Nie musisz się obawiać. To nie jest żadna tajemnica. Słyszałem, że szpital powoli opanowuje panika. Ale zapoznam się ze sprawą osobiście. Właśnie tam jadę.

– O nie, nie pojedziesz! – zarządziła Teresa. – Czyżby z twojej pamięci uleciał już piątkowy wieczór?

– Jakbym słyszał kolegów w pracy – skomentował jej reakcję. – Doceniam twoją troskę, lecz nie mogę pozostać na uboczu. Mam przeczucie, że ktoś celowo wywołuje kolejne śmiertelne infekcje, a sumienie nie pozwala mi tego przeczucia ignorować.

– A co z tymi, którzy cię napadli?

– Będę musiał być bardziej ostrożny.

Teresa prychnęła lekceważąco.

– Być ostrożnym to za mało, biorąc pod uwagę twój własny opis chuliganów, z którymi się spotkałeś.

– Muszę zaryzykować i improwizować. Jadę do Manhattan General i nie obchodzi mnie, kto co powie – zdecydował twardo Jack.

– Nie potrafię zrozumieć, co cię tak pociąga w sprawie owych zachorowań. Czytałam, że generalnie rzecz biorąc, notuje się wzrost zachorowań na takie choroby.

– To prawda, ale nie dotyczy to celowo rozsiewanych śmiertelnych bakterii. Dzieje się tak z powodu niewłaściwego stosowania antybiotyków, z powodu urbanizacji i inwazji bakteriologicznej z dziewiczych obszarów.

– Chwileczkę – przerwała Teresa. – Ja martwię się o ciebie, o to, że wpędzasz się w kłopoty albo jeszcze gorzej, a ty serwujesz mi wykład?

Jack wzruszył ramionami.

– Jadę do szpitala – powiedział.

– Świetnie, jedź! – Wstała od stolika. – Jesteś więc tym śmiesznym bohaterem, którego z obawą w tobie podejrzewałam. – Złagodniała nagle. – Rób, co musisz, ale jeżeli będziesz mnie potrzebował, zadzwoń.

– Na pewno – przyrzekł.

Patrzył za nią, gdy w pośpiechu opuszczała kawiarnię, zastanawiając się, jak niezwykłą mieszaniną ambicji i troskliwości była. Nic dziwnego, że w jej towarzystwie czuł się zakłopotany – w jednej chwili atrakcyjna nad miarę, w drugiej trudna do zniesienia.

Dopił kawę i wstał. Zostawił napiwek i także pośpieszył do swego celu.

Rozdział 24

Poniedziałek, godzina 14.30, 25 marca 1996 roku

Jack energicznym krokiem zmierzał w stronę Manhattan General. Po rozmowie z Teresą potrzebował świeżego powietrza. Poruszyła go do głębi, i to nie tylko uczuciowo. Miała przecież rację co do Black Kings. Im bardziej bronił się przed myślami o zagrożeniu, tym łatwiej przychodziło mu pokonać strach. W głowie kłębiły mu się pytania. Kogo zirytował do tego stopnia, że nasłał na niego gang? Czy to potwierdza jego przypuszczenia? Niestety nie umiał znaleźć na nie odpowiedzi. Obiecał Teresie, że będzie ostrożny. Kłopot w tym, że nie bardzo wiedział, wobec kogo ma zachowywać ostrożność. W grę wchodził Kelley, Zimmerman, Cheveau lub Abelard, ponieważ ich najbardziej zdenerwował. Powinien unikać każdej z tych osób.

Gdy minął ostatni narożnikowy dom, stało się jasne, że w szpitalu dzieją się rzeczy niecodzienne. Przy chodniku stało kilku policjantów na koniach, a przy głównym wejściu dwóch umundurowanych funkcjonariuszy, zapewne z pobliskiego komisariatu. Jack zatrzymał się na chwilę, aby im się przyjrzeć. Zauważył, że przede wszystkim zajmują się rozmową, mniej innymi sprawami.

Jack nie wiedział, jakie przydzielono im zadanie, zdecydował się więc podejść i zapytać.

– Mamy zniechęcać ludzi do wchodzenia do szpitala -wyjaśnił jeden z policjantów. – Wybuchła tam jakaś epidemia, ale podobno opanowali już sytuację.

– Prawdę powiedziawszy, mieliśmy zapanować nad tłumem – wyznał drugi z nich. – Wcześniej spodziewali się problemów, bo chcieli zamknąć szpital na okres kwarantanny, ale teraz się uspokoiło.

– Za co wszyscy powinniśmy być wdzięczni – dodał Jack. Zamierzał wejść do środka, ale jeden z policjantów powstrzymał go.

– Jest pan pewien, że chce pan tam wejść? – zapytał Jacka.

– Niestety tak – odpowiedział zatrzymany.

Policjant wzruszył tylko ramionami i pozwolił mu przejść.

Za drzwiami Jack natknął się na umundurowanego strażnika szpitalnego z maską ochronną na twarzy.

– Bardzo mi przykro, lecz nie ma dzisiaj żadnych wizyt.

Jack wyjął swoją odznakę lekarską.

– Przepraszam, panie doktorze – odpowiedział strażnik i odsunął się.

Chociaż na zewnątrz szpital wydawał się wyciszony, wewnątrz panowało spore zamieszanie. Hall wypełniony był ludźmi. Wszyscy mieli maski na twarzy, co sprawiało niesamowite wrażenie.

Ponieważ od dwunastu godzin nikt nie zachorował, Jack uznał maskę za środek zbyteczny. Jednak postanowił założyć ją tak jak wszyscy, nie po to, by chronić się przed zarazkami, raczej po to, by łatwiej zniknąć w tłumie. Podszedł do punktu informacyjnego, gdzie w kilku pudełkach wyłożone były maski, i włożył jedną z nich na twarz.

Następnie poszukał szatni lekarskiej. Kiedy wszedł do środka, jeden z lekarzy właśnie wychodził. Jack zdjął kurtkę i poszukał dla siebie fartucha lekarskiego w odpowiednim rozmiarze. W końcu znalazł, włożył go, i tak przebrany wrócił do hallu głównego.

Celem Jacka był dział zaopatrzenia. Czuł, że jeśli miałby się czegoś z tej wizyty dowiedzieć, to właśnie tam. Wsiadł do windy i pojechał na drugie piętro. Z zaskoczeniem stwierdził, że w porównaniu z poprzednią wizytą gwałtownie zmniejszyła się liczba pacjentów na korytarzu. Rzut oka przez oszklone drzwi w stronę sekcji operacyjnej wyjaśnił przyczynę zmniejszonego ruchu na korytarzu. Sale operacyjne były chwilowo zamknięte. Wiedząc co nieco o problemach finansowych AmeriCare, Jack domyślił się, że to one są przyczyną ograniczenia działań szpitalnych.

Pchnął wahadłowe drzwi i wszedł do działu zaopatrzenia. Nawet tu krzątanina znacznie osłabła. Dostrzegł tylko dwie kobiety stojące przy końcu jednego z regałów sięgających od podłogi po sufit. Jak wszyscy, których widział w szpitalu, i one nosiły maski. Najwidoczniej rzeczywiście poważnie potraktowano tu ostatnią serię zachorowań.

Omijając przejście między regałami, w którym stały kobiety, Jack udał się do biura Gladys Zarelli. W czasie pierwszej rozmowy zachowywała się przyjaźnie, chętnie udzielała wyjaśnień, a ponadto zajmowała kierownicze stanowisko. Trudno byłoby Jackowi znaleźć w tej chwili kogoś bardziej odpowiedniego.

Przechodząc przez magazyn, spoglądał z zaciekawieniem na niezliczoną liczbę przedmiotów stanowiących wyposażenie szpitala. Widząc takie bogactwo sprzętów, zastanowił się, czy jest wśród nich jakiś przedmiot, którego używały wszystkie ofiary śmiertelnych infekcji. Myśl była interesująca, lecz nie potrafił sobie wyobrazić, jak to mogło pomóc w rozwiązaniu zagadki. Pytanie, w jaki sposób pracownice zaopatrzenia mogły zetknąć się z pacjentami i zarazić od nich, ciągle pozostawało bez odpowiedzi. Jak mu powiedziano, pracownicy tego działu widywali chorych niezmiernie rzadko, jeżeli w ogóle.