Jack westchnął.
– Nie wiem. Sądzę, że powinna pani porozmawiać o tym z sympatyczną doktor Zimmerman. Ona jest tu ekspertem. Przy grypie, która rozprzestrzenia się w tym tempie, kwarantanna nic nie pomoże. Ale jeżeli mamy do czynienia z jakimś nietypowym szczepem, może jednak warto spróbować. Gdyby to ode mnie zależało, wszystkich chorych oraz personel, który miał z nimi styczność, izolowałbym w szpitalu. W najgorszym razie nie stanie się nic złego, w najlepszym choroba przestanie się rozprzestrzeniać.
– A co z rymantadyną?
Jestem zdecydowanie za jej zastosowaniem. Sam na pewno zażyję. W przeszłości skutecznie ograniczała liczbę zachorowań na grypę w szpitalach. Ale powtarzani, to działka pani doktor Zimmerman.
– Chyba zadzwonię do niej.
Jack poczekał na wynik rozmowy. Kathy mówiła z szacunkiem, ale równocześnie upierała się przy swoim twierdzeniu, że pomiędzy przypadkiem Carpentera a czterema chorymi z personelu istnieje ścisły związek. Gdy zaczęła o tym mówić, jej rozmówczyni natychmiast ograniczyła się do krótkich "tak" i "oczywiście". Doktor Zimmerman najwidoczniej nie znosiła pouczania.
W końcu Kathy odłożyła słuchawkę. Spojrzała wymownie w górę i westchnęła.
– Ta kobieta jest niemożliwa. W każdym razie nie zamierza robić nic nadzwyczajnego z powodu, jak to powiedziała, jednego potwierdzonego przypadku. Obawia się, że pan Kelley i szefowie AmeriCare byliby przeciwni takim posunięciom ze względu na opinię publiczną, do czasu aż wszystko zostanie bezsprzecznie dowiedzione.
– A co z rymantadyną?
– W tej kwestii była nieco bardziej ustępliwa. Powiedziała, że zobowiąże szpitalną aptekę do wydania dostatecznej ilości lekarstwa dla personelu, ale jeszcze nie teraz. Udało mi się jednak zwrócić jej uwagę na problem.
– Tak, to lepsze niż nic – przyznał Jack.
Rozległo się pukanie do drzwi i weszła sekretarka z wydrukiem z działu zaopatrzenia. Jack podziękował i natychmiast zaczął przeglądać listę. Był pod wrażeniem. Nie sądził, że każdy pacjent potrzebuje aż tylu różnych rzeczy. Spis był długi i zawierał wykaz leków, pożywienia i bielizny pościelowej.
– Coś interesującego? – zapytała Kathy.
– Nic, co przykułoby moją uwagę. Ale chyba powinienem poprosić dla kontroli o podobną listę dotyczącą któregoś z pozostałych pacjentów szpitala.
– To nie powinno być trudne – uznała Kathy i jeszcze raz zadzwoniła do pani Zarelli. Poprosiła o wydruk kontrolny.
– Chce pan poczekać?
Jack wstał.
– Wystawiałbym moje szczęście na próbę, gdybym czekał. Gdyby pani mogła przesłać wydruk do zakładu medycyny sądowej, byłbym doprawdy wdzięczny. Jak już wspomniałem, uważam, że trop wiążący się z zaopatrzeniem może okazać się ważny.
– Chętnie panu pomogę – oznajmiła Kathy.
Jack podszedł do drzwi, uchylił je i przezornie spojrzał na korytarz. Odwrócił się do Kathy i powiedział:
– To nie takie proste zachowywać się jak kryminalista.
– Według mnie jesteśmy pańskimi dłużnikami. Przykro mi z powodu tych, którzy źle odczytują pana zamiary.
– Dziękuję – odpowiedział szczerze Jack.
– Czy mogę zadać panu osobiste pytanie?
– Jak bardzo osobiste?
– O pańską twarz. Co się panu stało? Cokolwiek to było, musiało boleć.
– Wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości. To jedynie pozostałość po wieczornym bieganiu przez park.
Jack szybkim krokiem przemierzył dział administracyjny i hall szpitala. Gdy wyszedł w blask wiosennego słońca, poczuł ulgę. Po raz pierwszy udało mu się odwiedzić Manhattan General, nie narażając się na użądlenia roju os.
Skręcił w prawo i pomaszerował na wschód. W czasie jednej z poprzednich wizyt zauważył, że dwie przecznice od szpitala mieści się drugstore. Skierował się właśnie w tę stronę. Sugestia Kathy dotycząca rymantadyny była dobra i postanowił z niej skorzystać, tym bardziej, że miał zamiar odwiedzić Glorię Hernandez.
Myśląc o niej, włożył rękę do kieszeni, aby sprawdzić, czy nie zapomniał karteczki z adresem. Nie zapomniał. Spojrzał na nią i uświadomił sobie, że mieszka stosunkowo niedaleko od niego, na Sto Czterdziestej Czwartej Zachodniej, a więc jakieś czterdzieści numerów dalej na północ.
Doszedł do apteki, pchnął drzwi i wszedł do środka. Właściwie był to duży sklep oferujący szeroką gamę towarów, nie tylko leki. Były tu kosmetyki, artykuły szkolne, środki czyszczące, materiały piśmienne, kartki z życzeniami, nawet artykuły motoryzacyjne. Wszystkie towary wyłożono na metalowych półkach.
Upłynęło kilka minut, zanim znalazł dział farmaceutyczny zajmujący jeden z narożników z tyłu sklepu.
Poczekał w kolejce, a gdy wreszcie mógł porozmawiać z farmaceutą, poprosił go o blankiet recepty, który natychmiast wypełnił zamówieniem na rymantadynę.
Farmaceuta ubrany był w staroświecką białą marynarkę aptekarską bez kołnierzyka. Górny guzik miał rozpięty. Zerknął na receptę i stwierdził, że jej realizacja zabierze około dwudziestu minut.
– Dwadzieścia minut! Dlaczego tak długo? – zapytał zaskoczony Jack. – Sądziłem, że musi pan jedynie odliczyć tabletki.
– Chce pan ten lek czy nie? – zapytał kwaśno sprzedawca.
– Chcę – mruknął Jack. Medyczny establishment potrafił znęcać się nad ludźmi. Lekarze nie byli wolni od tych doświadczeń.
Musiał się czymś zająć przez dwadzieścia minut. Bez specjalnego celu ruszył przed siebie przejściem między regałami i nagle znalazł się przed wystawą najróżnorodniejszych prezerwatyw.
Pomysł ze sklepem od razu mu się spodobał. Będzie mógł załatwić sprawę z bliska, a dodatkowym atutem jest znajdujące się tuż obok zejście do stacji metra. W metrze łatwo było zniknąć.
Rzuciwszy krótkie spojrzenie w dół i w górę ulicy, BJ wszedł do sklepu. Zerknął do oszklonego pomieszczenia kierownika sklepu, znajdującego się tuż przy wejściu, ale doświadczenie podpowiedziało mu, że nie będzie kłopotów. Może będzie musiał strzelić w powietrze, żeby wszyscy trzymali pochylone głowy, gdy zacznie się wycofywać, lecz nic więcej na pewno go nie zaskoczy.
BJ przeszedł za ustawione w rzędzie kasy i zaczął spoglądać w kolejne przejścia między regałami, wypatrując Jacka lub Slama. Wiedział, że gdy znajdzie jednego, szybko zjawi się drugi. Zerknął w przejście siódme. Na końcu stał Jack, a Slam jakieś trzy, cztery metry od niego.
BJ cofnął się do przejścia szóstego i szybko nim idąc, włożył rękę pod kurtkę i złapał za pistolet. Kciukiem sprawnie odbezpieczył broń. Gdy doszedł do skrzyżowania przejść, mniej więcej w połowie sklepu, zwolnił, zrobił kilka kroków bokiem i zatrzymał się. Ostrożnie wychylił się zza stoiska z papierowymi ręcznikami i spojrzał w stronę końca siódmego szeregu.
Serce zaczęło mu bić szybciej. Jack ciągle stał w tym samym miejscu, a Slam przesunął się bliżej niego. Wyglądało idealnie.
Serce omal mu nie wyskoczyło z piersi, kiedy nagle poczuł lekkie stukanie w plecy. Odwrócił się. Dłoń ciągle spoczywała na rękojeści broni ukrytej pod kurtką.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytał łysawy mężczyzna.
Pytanie zostało zadane w najmniej odpowiednim momencie. BJ wściekł się. Spojrzał na tłustą twarz mężczyzny i już zamierzał go walnąć w ten jego świński ryj, gdy nagle uspokoił się. Postanowił zignorować intruza. Nie mógł przegapić takiej okazji. Przecież obie ofiary stały dokładnie przed nim.
BJ gwałtownie odwrócił się plecami do sprzedawcy i wyjął ukryty dotychczas pistolet. Ruszył przed siebie. Wiedział, że wystarczy jeden krok i będzie miał całe przejście jak na dłoni.
Ekspedienta kompletnie zaskoczył nagły ruch chłopaka, a że nie dostrzegł broni, zawołał: "Hej!" Gdyby dostrzegł, pewnie by milczał.
Jack stał jak na rozżarzonych węglach. Był podenerwowany. Nie podobał mu się ten sklep, szczególnie po krótkim zwarciu z farmaceutą. Dobiegająca z tła kiepska muzyka i unoszący się w powietrzu zapach tanich kosmetyków dopełniały uczucia dyskomfortu. Pragnął jak najszybciej opuścić to miejsce. Był spięty. Natychmiast spojrzał w stronę, skąd dobiegło wołanie sprzedawcy. Uczynił to dokładnie w tej samej chwili, w której jakiś Murzyn z pistoletem w dłoni wychodził na środek przejścia. Jack zareagował odruchowo. Rzucił się w stronę stoiska z prezerwatywami. Regał zawalił się i z łoskotem runął na podłogę. Jack znalazł się w sąsiednim przejściu na szczycie stosu różnych przedmiotów.
Kiedy Jack wpadł na regał, Slam upadł na podłogę, wyciągając równocześnie swoją broń. Ruch był tak szybki i dokładny, jakby wykonał go specjalista z zielonych beretów.