Выбрать главу

– A cóż to za droga? Całkiem zarośnięta, jakby nie używana od wielu lat.

– Może jednak zaprowadzi nas do ludzi – wyraził nadzieje Magnus. – Tyle tylko, że nie wiadomo, jacy okażą się ci ludzie. Jak sądzisz, gdzie jesteśmy?

– Nie mam pojęcia, chociaż wydaje mi się, że do Valdres już niedaleko. Niewykluczone, że to jedno z odgałęzień doliny Etnedal. Ale to tylko przypuszczenie.

Endre, zamyślony, nie przestawał dokładnie oglądać śladów na ziemi.

– Tu droga się rozgałęzia, zupełnie tego nie rozumiem – mruczał. – Magnus, nie podoba mi się ta dolina!

Magnus rozejrzał się wokół.

– No cóż, właściwie masz rację. Nie jest tu szczególnie miło.

Ściany doliny, porośnięte lasem, przykryła gruba warstwa mgły. Konie z trudem torowały sobie drogę przez gęste zarośla. Tuż przed nimi wielki kruk poderwał się do lotu i z głośnym krakaniem zniknął w mgielnych oparach. Echo powtórzyło jego nieprzyjemny głos.

– Jak tu strasznie – zniżył głos Endre. – Nawet rzeka toczy swe wody całkiem bezgłośnie.

– Jeszcze nie spotkałem tak opuszczonego miejsca – przyznał Magnus. – Odnosi się wrażenie, że dotąd nie postała tu ludzka stopa.

– Mylisz się, tędy musiała biec niegdyś bardzo szeroka droga, bo inaczej nie pozostałby po niej najmniejszy ślad. Popatrz na te drzewa na środku traktu! Nie urosły przez jeden dzień!

Marii także udzielił się nieprzyjemny nastrój. Przytuliła się mocniej do Magnusa i rzuciła zalęknione spojrzenie w stronę lasu. W gęstniejącym mroku konie przedzierały się wolno przez zarośla.

Nagle Endre i Magnus, wyraźnie poruszeni, zatrzymali się.

– Czy to jakaś chata? – zapytał Endre z niedowierzaniem.

– Kiedyś może była – odparł Magnus. – Ale popatrzcie, tam dalej jest jeszcze jedna.

Nagle ich oczom ukazał się osobliwy widok. Dolina rozszerzyła się i ujrzeli niewielką osadę wśród zagajnika.

Z lękiem jechali wolno naprzód, a z mroku wyłaniały się coraz to nowe zagrody: chaty popadły w ruinę, podwórza zarosły, a z dachów gdzieniegdzie wystawały czubki drzew. Z niektórych domów ostały się tylko zgniłe belki. Zarośnięte mchem, przypominały niewielkie kurhany. Inne zaś trwały jakby na przekór wyrokowi losu, ziejąc jedynie pustymi oczodołami okien. Samotny kruk to frunął w górę, to przysiadał na dachach domostw.

– Co to jest? – zapytała Maria przerażona, szeroko otwierając oczy.

– Myślisz o tym samym co ja? – szepnął Magnus do przyjaciela.

Endre skinął głową.

– Tak, zdaje się, że to Czarna Śmierć.

– Czarna Śmierć? – zdziwiła się Maria.

– Czy nie słyszałaś o wielkiej epidemii dżumy, która przeszła przez nasz kraj przed około stu pięćdziesięciu laty? – zdziwił się Magnus. – Zdaje się, że odnaleźliśmy wioskę, w której wszyscy wymarli wskutek tej okropnej choroby, a później już nikt się tu nie osiedlił.

– Nikt?

– No, na to wygląda. Mario, czy jesteś odważna?

– Nie wiem – odpowiedziała spiesznie. – Dlaczego pytasz?

– Zdobędziesz się na to, by tu przenocować?

– Sama? – przerwała mu przestraszona.

– Nie, oczywiście, że nie! – Magnus silił się na uśmiech. – Endre i ja będziemy z tobą. Zrozum, trafiła nam się niezwykła okazja, by schronić się pod dachem. Ale nie wolno ci się bać duchów czy temu podobnych bzdur.

– Przecież wszyscy wiedzą, że duchy istnieją!

– Ależ skąd! Nie ma żadnych duchów, możesz spać tutaj zupełnie spokojna.

Magnus w pewnym stopniu mówił wbrew swemu przeświadczeniu. Bo tak naprawdę, mimo wrodzonego sceptycyzmu, towarzyszyło mu przeczucie, że ziemia roi się od istot nadprzyrodzonych.

Maria zwlekała z odpowiedzią. Rozejrzała się niechętnie w tej wymarłej ciszy. Nie miała najmniejszej ochoty tu zostać, jednak myśl, że mieliby spędzić w siodle kolejną noc, wydała się jej nie do zniesienia.

– Hop! Hop! – zawołała.

Zwielokrotniony echem okrzyk odbił się od skalnych ścian.

Zmęczona twarzyczka rozpromieniła się dziecinną radością. Młodzieńcy roześmieli się i ponury nastrój odrobinę zelżał.

– To co, zostajemy? – zapytał Endre,

– Zostajemy – potwierdziła Maria.

Endre wszedł do najbliższej chaty, ale zaraz cofnął się gwałtownie, pobladły na twarzy.

– Tu nie! – rzucił pośpiesznie.

– Dlaczego? – zdziwił się Magnus.

– Łóżko jest zajęte. Mieszkańcy się jeszcze nie wyprowadzili.

– Niech odpoczywają w pokoju, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen – powiedział Magnus i uczynił znak krzyża, a Maria poszła za jego przykładem.

Kiedy ruszyli ku następnej chacie, Magnus popatrzył zdziwiony na swego przyjaciela.

– Ależ, Endre, ty się cały trzęsiesz i ze strachu szczękasz zębami. Mario, zeskakuj z konia!

– Boję się – jęknęła żałośnie.

Magnus nie zważając na protesty dziewczyny przesadził ją na konia Endrego.

Chłopak otoczył Marię ramieniem i zdumieni wspólnie obserwowali Magnusa, który dobył miecza i uczynił nim w powietrzu znak krzyża. Potem uniósł się w strzemionach i obracając się ku wymarłej wiosce, donośnym głosem odmówił modlitwę za dusze zmarłych, przemieszaną z groźnymi pogańskimi zaklęciami. Słowa, wypowiadane z wielkim żarem, odbijając się głucho o skalne ściany, potęgowały wrażenie grozy. Odniosły jednak pożądany skutek. Magnus widząc, że strach zniknął z twarzy jego towarzyszy, schował miecz i przesadził Marię na swego konia, po czym w milczeniu pojechali dalej.

W końcu znaleźli chatę, która nadawała się na nocleg. Młodzieńcy sprzątnęli ją pospiesznie i rozłożyli na łóżkach zakupione przez Magnusa peleryny. Maria otuliła się miękką materią po sam czubek głowy i wyczerpana gorączką, zapadła w półsen. Zrobiło się już całkiem ciemno, jednak przyjaciele jeszcze jakiś czas czuwali.

– Popełniliśmy poważny błąd – odezwał się Magnus.

– Jaki?

– Nie powinniśmy wspominać knechtom o Emmie. Przecież ona zna twoje nazwisko i wie, skąd pochodzisz!

– To prawda – przyznał Endre. – Poza tym wyłoniła się dość istotna przeszkoda, która może zniweczyć twe ambitne plany.

– Chodzi ci o von Litzena? No, tak. Nie będę mógł się ożenić z Marią, póki on żyje. Ale może uda mi się znaleźć jakieś rozwiązanie.

– Zamierzasz się go… pozbyć?

– Nie – wyszeptał po chwili wahania. – Mam dość zabijania!

– Ja również. Po tej ostatniej rzezi nabrałem wstrętu do samego siebie.

– Nigdy więcej nie zabiję człowieka – oświadczył cicho Magnus i obróciwszy się do ściany, zasnął.

Tymczasem Maria poruszyła się niespokojnie w ciemności i cicho jęknęła, Endre nasłuchiwał przez chwilę, domyślając się, że męczy ją gorączka, po czym wstał i podszedł do jej łóżka. Niepewnie wyciągnął dłoń i delikatnie pogłaskał ją po policzku.

– Endre? – spytała wyrwana ze snu.

– Tak – potwierdził trochę przestraszony.

– Zrób to jeszcze raz!

Starając się opanować ogarniające go wzruszenie, pogładził drżącymi palcami policzek dziewczyny, a ona z wdzięcznością przycisnęła jego dłoń.

– Tak się boję, Endre.

– Spokojnie, księżniczko, posiedzę przy tobie, aż zaśniesz.

Magnus niepotrzebnie denerwował się Emmą, bowiem sprytna starucha, ujrzawszy w oddali oddział knechtów, w jednej chwili zebrała się do ucieczki. Załadowała na wóz co cenniejsze rzeczy i pośpiesznie opuściła swe gospodarstwo.

Kiedy knechci przybyli na miejsce, zastali jedynie pustą chatę, tajemnicze łoże z baldachimem i jakieś bezwartościowe graty, których część zabrali z sobą.

Emma skierowała się na południe. Nagromadziła dość pieniędzy i kosztowności, by po drodze nie cierpieć biedy. Postanowiła przedostać się do Szwecji, czuła bowiem, że w Norwegii zaczyna jej się palić grunt pod stopami. Poza tym uznała, że jej rodacy są za biedni…