Mały dobosz zacisnął dłonie na pałeczkach, ale zaraz przypomniał sobie, że powinno się je trzymać swobodnie, więc zawstydzony zwolnił uścisk. Och, mamo, jeśli nie wrócę, pomyślał, zaopiekuj się moim psiakiem!
Dlaczego czekamy? denerwował się Magnus. Niecierpliwość sprawiała, że z trudem znosił tę pełną napięcia ciszę. Chciał, by już się zaczęło! Pragnął już ruszyć w stronę jeziora. Na myśl o bitwie wypełniała go radość. Uspokój się, Magnusie, powtarzał sobie w myślach. Nie pozwól, by drzemiące w tobie mroczne siły wzięły górę. Pamiętaj o swym powołaniu! Będziesz kiedyś królem Norwegii, nie jest twoim przeznaczeniem umrzeć tu na lodzie Äsunden.
Uśmiechnął się do siebie. Sten Sture, który także marzył o zdobyciu tronu, miał chyba rację, mówiąc o swej przewadze.
Rzucił spojrzenie do tyłu. Szwedzka armia, która przed chwilą sprawiała wrażenie imponującej siły, wydawała mu się teraz – w porównaniu ze zbliżającą się ku nim potęgą wojska przeciwnika – katastrofalnie niewielką garstką. Magnusa oblał zimny pot.
Ciekawe, jak blisko tamci podejdą?
Wtedy wielki wódz podniósł dłoń. Mały dobosz drgnął, uderzył w bęben i po kilku fałszywych taktach złapał właściwy rytm. Cała szwedzka armia ruszyła do boju!
Magnus skierował się na zachodnie skrzydło i opuścił przyłbicę.
Całkiem stracił poczucie czasu, nie wiedział, czy upłynęły minuty, czy godziny. W ogóle przestał myśleć. Bo gdy znalazł się w tłumie walczących, jego szalony zapał do walki stał się nie do opanowania. Gdzieś w podświadomości tkwiła myśl o von Litzenie, ale była zbyt słaba, by pokierować jego działaniem. Magnus Maar bił się z niezwykłą zaciętością. Gdyby go zobaczył wódz, zapewne obdarzyłby go zachęcającym uśmiechem, nie pozbawionym wszak odrobiny goryczy.
Grzmiały armaty, kule z muszkietów przebijały na wylot pancerze żołnierzy szwedzkich. Lód pokrył się strzałami wystrzelonymi z kusz. A na skrzydłach toczyła się walka wręcz: konni wojownicy z mieczami i lancami. Przeręble wyrąbane przez Szwedów długo powstrzymywały napór duńskiego wojska. I przez długi czas trudno było przewidzieć wynik bitwy.
Szwedzi wspaniale się bronią, pomyślał Magnus. To doprawdy cud, że jeden człowiek potrafił zgromadzić wokół siebie prostych chłopów i zmobilizować do tak zaciętej walki! Chcę być taki jak on! Jako król Norwegii.
Król Norwegii! O mój Boże, całkiem zapomniałem o von Litzenie. Gdzie on może być? Muszę się stąd wycofać i zebrać siły do walki z baronem.
Niełatwo jednak było wydostać się z kłębowiska walczących ludzi i wierzgających koni. Aby utorować sobie drogę, z dziką wściekłością ciął na oślep mieczem.
Nagle od brzegu jeziora doszedł go chóralny okrzyk przerażenia, a uderzenia werbli ustały na chwilę. Po chwili głuche dudnienie rozległo się znowu, Magnus jednak natychmiast zrozumiał, że coś musiało się stać. Wokół niego na moment zapanował spokój. Wykorzystując to, szybko ruszył w stronę brzegu.
– Nosze dla wodza! – usłyszał donośny głos.
Magnus znieruchomiał.
– Co się stało? – zapytał jakiegoś żołnierza.
– Odłamek kuli armatniej trafił Stena Sture w nogę.
– Czy rana jest groźna?
– Tak wygląda.
Na wieść o zranieniu wodza oddziały szwedzkie jakby sparaliżowało. Wprawdzie nadal walczyły, ale bez młodego, energicznego Stena Sture zapał żołnierzy znacznie osłabł. Nie było komu przejąć po nim dowodzenia. Wraz z upływem dnia Duńczycy zyskiwali coraz wyraźniejszą przewagę, powoli wypierając Szwedów w głąb ich terytorium. Na nic się nie zdały budowane pośpiesznie fortyfikacje, żołnierzom wroga udało się przez nie przebić.
Magnus odjechał spory kawałek od jeziora, gdy naraz zauważył von Litzena. Był zmęczony po wielogodzinnej walce, głodny, ale na widok znienawidzonego barona, nadętego i zadufanego w sobie, gniew ożył na nowo.
Von Litzen nie spodziewał się tego ataku. Przełom w bitwie utwierdził go w przekonaniu o rychłym zwycięstwie. Pewny siebie, samotnie odjechał na bok i wyprostowany w siodle, z podniesioną przyłbicą, obserwował walczących.
Atak Magnusa zaskoczył go całkowicie. Znienacka ujrzał szarżującego w tempie błyskawicy jeźdźca z uniesionym mieczem. Dosłownie w ostatnim ułamku sekundy von Litzen odchylił się w bok Jeździec wstrzymał konia i podniósł przyłbicę.
– Pamiętasz mnie, von Litzen? – krzyknął, a jego szare oczy pałały nienawiścią. – Pamiętasz Magnusa Maara, który ukradł ci żonę i spalił twój pałac? Wówczas nie dostałem cię w swoje ręce, teraz jednak już mi się nie wymkniesz!
Okrągła jak księżyc twarz von Litzena spąsowiała. Magnus Maar! Wyjęty spod prawa banita, tutaj!
– Gdzie jest moja żona? – zapytał gniewnie.
Magnus uśmiechnął się pogardliwie.
– Niedaleko stąd w bezpiecznym miejscu, pod opieką mego wiernego przyjaciela, Endrego. Pamiętasz tego ubogiego chłopaka ze Svartjordet? Jakie to uczucie stracić honor i wysokie stanowisko?
Jak rozdrażniony byk von Litzen ruszył do ataku. Magnusowi o to właśnie chodziło. Co prawda tarczę i lancę utracił w ferworze walki, ale wcale się tym nie przejmował, bo miecz był jego najlepszą bronią.
Von Litzen wymierzył w Magnusa lancę, ten jednak bez trudu uchylił się przed nią. Miał dobrego konia, szybkiego i zwrotnego, i gdy von Litzen przejeżdżał obok, Magnus pchnął go z całej siły mieczem w ramię.
Ale von Litzen miał na sobie zbroję, więc nic mu się nie stało, zawrócił konia i wspierany przez kilku duńskich wojowników, którzy ruszyli na odsiecz swojemu dowódcy, uderzył z wściekłością. Zaatakowany równocześnie z kilku stron Magnus nie zdołał odparować lancy von Litzena, która zepchnęła go z grzbietu wierzchowca.
Baron wstrzymał konia i z pogardą popatrzył w dół na Magnusa.
– Zabić! – rozkazał krótko i pogalopował na północ za prącymi naprzód wojskami króla Christiana.
Magnus poderwał się na nogi. Miał teraz trzech przeciwników, trzech śniadych wojowników nieznanej narodowości.
Serce waliło mu młotem. Nie mam na to czasu! niecierpliwił się w myślach. Nie mam czasu! Mam się tu bić z trzema nic nie znaczącymi głupkami, gdy tymczasem von Litzen rozpłynie się gdzieś w powietrzu!
Jeden z żołnierzy zrobił wypad, Magnus odparował cios i przebił napastnika. Gdy ten osunął się na ziemię, na Magnusa rzucili się dwaj pozostali. Odparował cios jednego, drugi natomiast uderzył w jego pancerz. Magnus pochylił się w przód i wytrącił przeciwnikowi miecz. Równocześnie błyskawicznie powalił wojownika, który nie trafił go za pierwszym razem. Pozostał więc tylko jeden nieprzyjaciel, ale ten salwował się ucieczką. Bez miecza nie miał szans.
Magnus odetchnął z ulgą i dosiadł konia czekającego w pobliżu.
– Dobra robota, przyjacielu – mruknął do zwierzęcia. – Ale teraz musimy trochę przyspieszyć, żeby dopaść von Litzena.
Bitwa trwała w najlepsze, ale Magnus już nie zamierzał w niej uczestniczyć. Po charakterystycznych śladach podków bez trudu odnalazł drogę ucieczki znienawidzonego barona.
Kilka przypadkowych strzał przemknęło ze świstem tuż przy głowie Magnusa, ale nikt nie podejmował próby, by wciągnąć młodzieńca do walki. Każdy z żołnierzy miał dość zajęcia wokół siebie.
Magnus był w doskonałym humorze. Jego oczy lśniły, uśmiechał się radośnie. Zastanawiam się, czy nie jestem czasem nieśmiertelny, myślał z triumfem. Przez cały dzień walczyłem przecież w samym centrum bitwy i nawet nie zostałem draśnięty. Muszę być chyba obdarzony jakąś nadludzką siłą. Chyba naprawdę zostałem przeznaczony do czegoś wielkiego.