Выбрать главу

– Tak mi się właśnie zdawało, że starucha miała dziwnie zadowoloną minę. Jakby trafił się jej jakiś tłusty kąsek – mruknął. – Złodziejka! Powinno się ją ukarać. Ale tym niech się już zajmie ktoś inny, my mamy własne zmartwienia.

Pojechali do miejsca, gdzie ukryli swe rzeczy, i wydobyli je spod głazu. Deszcz nie przestał padać. Maria pociągała nosem.

Endre przejął się katarem księżniczki.

– Nie ma rady! – stwierdził. – Musimy znaleźć dla niej jakiś dach nad głową.

Powoli posuwali się naprzód i rozglądali się za miejscem, gdzie mogliby się schronić. Maria marudziła coraz bardziej, brakło jej cierpliwości, narzekała, że ona – księżniczka brandenburska – wbrew własnej woli wpadła w takie tarapaty. A gdy nikt jej nie odpowiadał, zamilkła obrażona.

W końcu Endre znalazł suche miejsce pod nawisem skalnym, gdzie zmieścili się wraz z końmi. Rozpalił ognisko i rozwiesił mokrą odzież, żeby przeschła. Nie padło ani jedno słowo, atmosfera była napięta. Maria niecierpliwie przeczesywała palcami niesforne loki. Magnus wskazał jej suche gałęzie, nadające się do siedzenia, i rzekł z drwiącym uśmiechem:

– Mam grzebień! Jeśli wasza wysokość pozwoli, Endre pomoże.

Maria na moment zastygła, słysząc tak niestosowny ton, ale skinęła łaskawie głową na znak, że się zgadza.

Endre zdenerwował się nie na żarty. Po raz pierwszy udało się Magnusowi wytrącić go z równowagi. Chwycił gwałtownie grzebień i zaczął rozczesywać wilgotne kędziory księżniczki. Ale choć szarpał niemiłosiernie, Maria zacisnęła zęby i tylko ogniste spojrzenie czarnych oczu zdradzało, co czuje.

– Niańka, pokojówka! – mruczał pod nosem Endre. – Czym jeszcze mam być?

Magnus tylko uśmiechał się pod nosem.

Kiedy włosy zostały rozczesane i upięte jak należy, Maria uznała, że może się odezwać. Ale ponieważ miała katar, jej wyniosły ton nie wywarł na młodzieńcach oczekiwanego wrażenia.

– Może w końcu się dowiem, jakie są wasze plany na przyszłość. Bo dalej tak być nie może!

Magnus wzruszył ramionami.

– Nie mamy wyboru. Przecież musimy ukrywać się przed żołnierzami króla.

– No tak – spuściła z tonu. – Von Litzen…

– Von Litzena raczej nie musimy się obawiać, bo na pewno już nie żyje.

Maria wpatrywała się w Magnusa szeroko otwartymi oczami.

– Nie żyje? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Myślę, że możemy przyjąć to za prawdę.

Wstała powoli.

– A więc chcesz powiedzieć, że bez powodu ciągnęliście mnie po takich wertepach? I przez cały czas wiedzieliście o tym?

Magnus także wstał i zawołał zirytowany:

– Chroniliśmy cię przed buntownikami!

– Ale teraz to już niepotrzebne! – upierała się. – A jeśli sądzicie, że powinnam rozpaczać z powodu utraty mego tak zwanego męża, to się mylicie. Nienawidziłam go od pierwszej chwili! Ta bestia chciała wykorzystać moje wysokie urodzenie dla kariery i władzy.

Magnus zarumienił się, zapewne dotknięty jej słowami.

Endre natomiast nie mógł obronić się przed współczuciem wobec tej młodej dziewczyny, która musiała się czuć teraz bardzo samotna, choć usiłowała zachować wyniosłą postawę.

– Prowadźcie mnie natychmiast do urzędników królewskich! – rozkazała. – Pomogą mi dostać się do Brandenburgii.

– Ludzie króla ci nie pomogą. A jeśli Endre i ja pokażemy się im na oczy, pojmają nas i oskarżą o zdradę.

– Nic mnie nie obchodzi taki prostak jak Endre!

Twarz Magnusa przybrała groźny wyraz.

– Pomyślałaś choć przez chwilę, co Endre poświęcił dla ciebie? Mogliśmy cię zabić i nikt nigdy by się nie dowiedział, że braliśmy udział w tej krwawej jatce. Tymczasem zdecydowaliśmy się ciebie uratować.

– Nie waż się mówić do mnie po imieniu, ty żałosna szlachecka pchło! – wycedziła Maria i popatrzyła na Magnusa, o głowę wyższego od niej. – Ruszamy natychmiast! A ty… – zwróciła się do Endrego z głęboką pogardą – wskażesz nam niezwłocznie drogę do najbliższej osady.

– A więc zamierzasz nas wydać? – spytał cicho Magnus, a w jego głosie pobrzmiewała ukryta groźba. – Już nas nie potrzebujesz, więc pozbędziesz się nas jak pary zniszczonych butów?

– Tak, zgadza się! Mam was dość. Teraz, kiedy von Litzen nie żyje, nie widzę najmniejszego powodu, by wieść takie pieskie życie!

Endre i Magnus popatrzyli po sobie i bez słów osiodłali konie. Ich ambitne plany legły w gruzach.

Magnus jednak nie zamierzał tak łatwo rezygnować. Już ja znajdę sposób, by złamać dumę tej młodej księżniczki! pomyślał.

ROZDZIAŁ III

Księżniczka nie zamierzała bynajmniej jechać dalej na jednym koniu z Magnusem. Skończyło się więc na tym, że Endre musiał wędrować pieszo. Rozsierdzony prowadził wierzchowca przez leśne ścieżki w dół ku traktom wiodącym do zamieszkanych okolic. Gdy dotarli do gościńca, skręcili na wschód. Przestało padać, ale chmury nadal groźnie wisiały nad ich głowami.

Księżniczka kichała coraz częściej, ale nie odezwała się nawet słowem. Raz po raz spoglądała ukradkiem na Magnusa, który świetnie prezentował się w siodle, i nie potrafiła stłumić zachwytu. Wysoki, nieprawdopodobnie przystojny, miał taki szlachetny profil. Dobrze dopasowany strój podkreślał jego wspaniałą sylwetkę: szerokie ramiona i wąskie biodra.

Endre był trochę niższy i drobniejszy, ale emanowała z niego jakaś wewnętrzna siła. W twarzy dominowała para ciemnych, trochę melancholijnych oczu, a kiedy uśmiechał się szeroko, zwracały też uwagę mocne śnieżnobiałe zęby. Nawet ona musiała przyznać, że ten chłopski syn był na swój sposób urodziwy.

Pełną napięcia ciszę przerwał Magnus.

– Nie sądź, księżniczko, że damy się poprowadzić na rzeź jak barany – odezwał się surowo. – Najpierw zdobędziemy dla ciebie cieplejsze i wygodniejsze ubranie, a potem poszukamy kogoś godnego zaufania, kto podejmie się odwieźć cię bezpiecznie do ojca. Obiecuję, że jeśli znajdziemy odpowiednie osoby, oddamy cię pod ich opiekę. Jeśli nie, nadal będziemy cię strzec bez względu na to, czy sobie tego życzysz, czy nie. Czujemy się za ciebie odpowiedzialni, tak jak każdy dorosły człowiek jest odpowiedzialny za dziecko.

Księżniczka odwróciła się plecami, nie kryjąc pogardy. Nie wykazywała najmniejszej woli współdziałania.

Chyliło się ku wieczorowi, gdy w oddali dostrzegli większą osadę, której nazwy nie znał nawet Endre.

– Jesteś głodna, księżniczko? – spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. – No cóż, ja w każdym razie jestem – westchnął. – Spróbujemy zdobyć trochę pożywienia. Na pewno jest tu gdzieś w pobliżu gospoda, a jeśli jeden z nas tam pójdzie… – urwał gwałtownie, bo nagle zza zakrętu wyłonił się oddział knechtów pieszych, dowodzonych przez oficera, kierując się wprost na nich. – Teraz wszystko zależy od ciebie, księżniczko – szepnął.

Knechci zastawili im drogę.

– W imieniu króla, stójcie! – zawołał dowódca. – Kim jesteście, skąd pochodzicie i dokąd zmierzacie?

Nim Maria zdążyła otworzyć usta, Magnus podjął desperacką próbę ratunku.

– Jesteśmy rodzeństwem, jedziemy na zachód – odpowiedział. – Nasz dom spłonął, udajemy się więc do, krewnych.

Dowódca zmrużył podejrzliwie oczy.

– Rodzeństwo? No tak, tych dwoje za tobą ma ciemne włosy, ale ty ani kolorem włosów, ani oczu nie jesteś do nich podobny. Poza tym dlaczego macie na sobie takie przedziwne ubrania? Wyglądacie, jak byście się wywodzili z różnych warstw społecznych. Możecie to wyjaśnić?