– Nie. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że doktor Hunt zamknął szopę ze znaleziskami na klucz, kiedy poszliśmy, a przecież Macker nie ma klucza. – Nagle zaświeciły mu się oczy. – Halo, czy tym ją zamordowano? Cholera!
– Nie – oświadczyłem. – Pamiętasz, kiedy znalazłeś monetę?
Sean wyglądał na rozczarowanego, ale przez chwilę się zastanawiał, wpatrując się w przestrzeń i wymachując nogami.
– Ciało pojawiło się w środę, prawda? – powiedział w końcu. Skończył pączka, zgniótł folię, podrzucił i cisnął na ziemię. – Dobra, w takim razie to było dzień wcześniej, bo kopaliśmy ten cholerny rów. Nie, jeszcze wcześniej. W poniedziałek.
Wciąż czasem myślę o rozmowie z Seanem. We wspomnieniu jest coś dziwnie podnoszącego na duchu, nawet mimo to, że kryje się w nim odrobina żalu. Przypuszczam, że tamten dzień, choć wciąż ciężko mi się do tego przyznać, był szczytowym momentem mojej kariery. Z wielu decyzji, które podjąłem podczas Operacji Westalka, nie jestem dumny, ale zrobiłem wszystko tak jak trzeba, z taką pewnością i łatwością, jakbym jeszcze nigdy w życiu nie zbłądził.
– Jesteś pewien? – zapytałem.
– Tak, chyba tak. Zapytajcie doktora Hunta, zapisał to w księdze znalezisk. Jestem świadkiem? Będę musiał zeznawać w sądzie?
– Bardzo prawdopodobne – odparłem. Adrenalina wyparła całe zmęczenie i teraz moje myśli szybowały, podrzucając kombinacje i możliwości jak w kalejdoskopie. – Dam ci znać.
– W porządku – wesoło odparł Sean, mimo iż czuł pewien zawód, gdyż jego rydel nie okazał się narzędziem zbrodni. – Dostanę ochronę dla świadka?
– Nie – uciąłem – ale chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił. Wróć do pracy i powiedz reszcie, że pytaliśmy cię o nieznajomego, którego widziałeś kilka dni przed morderstwem. Prosiłem cię o dokładniejszy opis. Dasz radę? – Nie miałem ani dowodu, ani potwierdzenia, dlatego nie chciałem nikogo straszyć, jeszcze nie teraz.
– Jasne – zapewnił mnie obrażonym tonem. – Tajna robota. Doskonale.
– Dzięki. Skontaktuję się z tobą później. – Ześlizgnął się z bagażnika i pobiegł do reszty, drapiąc się po drodze w głowę przez wełnianą czapkę. W kącikach ust miał jeszcze resztki cukru.
Skonsultowałem się z Huntem, który sprawdził swój dziennik i potwierdził słowa Seana: monetę znalazł w poniedziałek, kilka godzin przed śmiercią Katy.
– Wspaniałe znalezisko – poinformował mnie – wspaniałe. Sporo czasu zajęła nam… hm… identyfikacja, rozumie pan. Nie mamy tu specjalisty od monet, a ja zajmuję się średniowieczem.
– Kto jeszcze ma klucz do szopy ze znaleziskami? – spytałem.
– Pens z czasów Edwarda Szóstego, początek lat pięćdziesiątych szesnastego wieku. A… szopa ze znaleziskami? Czemu pan pyta?
– Tak, szopa ze znaleziskami. Powiedziano mi, że jest zamykana na noc. Czy to prawda?
– Tak, tak, co noc. W większości jest tam oczywiście glina, ale nigdy nie wiadomo.
– A kto ma klucz?
– Ja, oczywiście – oznajmił, zdejmując okulary i mrugając, gdy na mnie spoglądał zamglonym wzrokiem, jednocześnie wycierając szkła swetrem. – I Mark, i Damien… w związku z wycieczkami, rozumie pan. Na wszelki wypadek. Ludzie zawsze lubią oglądać znaleziska, prawda?
– Tak, na pewno lubią.
Wróciłem do zatoczki, zadzwoniłem do Sama. Z drzewa pod mój samochód spadały kasztany, podniosłem jednego, ściągnąłem zieloną łupinę i podrzuciłem, cały czas czekając, aż Sam odbierze telefon.
– O’Neill – odezwał się Sam
– Sam, tu Rob – powiedziałem, łapiąc kasztana. – Jestem w Knocknaree, na wykopaliskach. Weź Maddox i kilku ludzi i przyjeżdżajcie jak najszybciej, nie zapomnij o zespole z laboratorium… przydałaby się Sophie Miller. I pamiętaj, żeby zabrać wykrywacz metalu i kogoś, kto wie, jak go używać. Spotkamy się przy wejściu na osiedle.
– Rozumiem – odpowiedział i rozłączył się.
Zebranie wszystkich i dotarcie do Knocknaree zajmie mu co najmniej godzinę. Podjechałem samochodem dalej pod górkę, zaparkowałem go poza zasięgiem wzroku archeologów i usiadłem na bagażniku, czekając. Powietrze pachniało zeschniętą trawą i burzą. Knocknaree zamknęło się w sobie, wzgórza w oddali były niewidoczne pod chmurami, las tworzył ciemną, iluzoryczną plamę na zboczu wzgórza. Minęło już dość czasu, więc dzieciom na powrót pozwalano bawić się na zewnątrz, słyszałem odległe okrzyki radości i przestrachu, które napływały od strony osiedla, alarm samochodowy dalej zawodził, a pies bez końca gdzieś monotonnie szczekał.
Na każdy dźwięk coraz bardziej się spinałem. Umysł ciągle pracował na pełnych obrotach, przebijał się przez współzależności i fragmenty dowodów, dopasowywał do siebie wszystko. Zaczynałem sobie zdawać sprawę, że jeśli mam rację, to śmierć Katy Devlin nie miała nic wspólnego z tym, co stało się Peterowi i Jamie, a przynajmniej nie w sposób, który mógłbym udowodnić.
Tak bardzo się koncentrowałem, że prawie zapomniałem, na co czekam. Kiedy członkowie ekipy zaczęli nadjeżdżać, patrzyłem na nich zaszokowany: ciemne samochody i biała furgonetka parkowały z prawie niesłyszalnym pośpiechem, drzwi otwierały się gładko, wyskakiwali z nich ludzie w czarnych garniturach i technicy o niczym niewyróżniających się twarzach, z błyszczącymi narzędziami, chłodni i niczym chirurdzy gotowi, aby centymetr po centymetrze zedrzeć z tego miejsca skórę i ujawnić ciemniejszą, kotłującą się poniżej prehistorię.
– O co chodzi? – spytał Sam. Przywiózł Sweeneya i O’Gormana oraz rudego faceta, którego z trudem rozpoznawałem w zamazanych wspomnieniach z pokoju operacyjnego sprzed kilku tygodni. Ześlizgnąłem się z land-rovera, a oni mnie otoczyli, Sophie ze swoim zespołem nakładali rękawiczki, szczupła, stężała twarz Cassie wystawała zza ramienia Sama.
– W nocy, gdy zginęła Katy Devlina – rozpocząłem – z zamkniętej szopy na znaleziska na wykopaliskach zniknął rydel. Te, których używają, składają się z metalowego ostrza w kształcie liścia przyczepionego do drewnianej rączki długości piętnastu, siedemnastu centymetrów, która zwęża się ku ostrzu i ma obłe zakończenie. Taki właśnie rydel miał wypalone na rączce inicjały właściciela, Seana Callaghana, który twierdzi, że zostawił go w szopie na znaleziska o siedemnastej trzydzieści w poniedziałek. Odpowiada on opisowi narzędzia, którym zbezczeszczono zwłoki Katy Devlin. Nikt nie wiedział, że znajdował się on w szopie ze znaleziskami, co wskazuje na to, że rydla być może użyto przypadkowo, niewykluczone, że szopa jest pierwotnym miejscem zbrodni. Sophie, zacznij od niej.
– Zestaw z luminolem – zwróciła się Sophie do jednego ze swoich asystentów, który oderwał się od grupy i otworzył tylne drzwiczki furgonetki.
– Trzy osoby miały klucze do szopy – kontynuowałem. – Ian Hunt, Mark Hanly oraz Damien Donnelly. Nie możemy wyeliminować Seana Callaghana, mógł wymyślić całą historię o zostawieniu rydla. Hunt oraz Hanly mają samochody, co oznacza, że jeden z nich mógł ukryć lub przetransportować zwłoki w bagażniku. Z tego, co wiem, Callaghan oraz Donnelly nie mają, więc obydwaj musieliby schować ciało gdzieś w pobliżu, prawdopodobnie na wykopaliskach. Musimy przeczesać cały teren z dokładnością co do milimetra i modlić się, żeby jakieś dowody przetrwały. Szukamy rydla, zaplamionej krwią plastikowej torby oraz pierwotnego i wtórnego miejsca przestępstwa.
– Mają klucze także do pozostałych szop? – spytała Cassie.
– Dowiem się – odparłem.
Technik wrócił z zestawem z luminolem w jednej ręce i rolką brązowego papieru w drugiej. Spojrzeliśmy na siebie, skinęliśmy głowami i żwawo ruszyliśmy tyralierą ku wykopaliskom.