Damien sięgnął po wyciągi.
– Tak – odrzekł. – Kiedy się zapisywałem. Zaczęliśmy rozmawiać.
– Było miło, więc pozostaliście w kontakcie?
– Tak mi się zdaje.
Wtedy zmienili temat Kiedy zacząłeś pracować w Knocknaree? Dlaczego wybrałeś te wykopaliska? Tak, dla mnie też brzmi to fascynująco… Stopniowo Damien na nowo zaczął się odprężać. Wciąż padało, po szybach spływały strumienie wody. Cassie poszła po kawę, wróciła z szelmowskim uśmiechem na twarzy i paczką markiz, które zwinęła z kantyny. Teraz, gdy Damien się już przyznał, nikt się nie spieszył. Mógł tylko zażyczyć sobie prawnika, a prawnik by mu doradził, żeby im powiedział to, czego potrzebują, wspólnik oznaczał podział winy, niepewność, ulubione motywy adwokatów. Cassie i Sam mieli cały dzień, cały tydzień, tyle czasu, ile dusza zapragnie.
– Jak szybko zaczęliście się z Rosalind umawiać? – spytała po jakimś czasie.
Damien zginał kartkę z billingiem, uniósł głowę i spojrzał z zaskoczeniem i niepokojem.
– Co?… My nie… nie umawiamy się. Przyjaźnimy się.
– Damien – z wyrzutem powiedział Sam i stuknął palcem w kartki. – Popatrz no na to. Dzwonisz do niej trzy, cztery razy w ciągu dnia, wysyłasz jej po kilka wiadomości dziennie, rozmawiasz godzinami w środku nocy…
– Boże, sama tak robiłam – sięgnęła do wspomnień Cassie. – Ile to człowiek wydaje na telefony, gdy jest zakochany…
– Do żadnego ze znajomych nie dzwoniłeś nawet w połowie tak często. Telefony do niej to dziewięćdziesiąt pięć procent twoich połączeń, człowieku. I nie ma w tym nic złego. To urocza dziewczyna, a ty jesteś miłym facetem, niby czemu nie mielibyście się spotykać?
– Poczekaj. – Cassie nagle się wyprostowała. – Czy Rosalind miała z tym coś wspólnego? Czy to dlatego nie chcesz o niej rozmawiać?
– Nie! – prawie krzyknął Damien. – Zostawcie ją w spokoju!
Zarówno Cassie, jak i Sam unieśli brwi i patrzyli na niego.
– Przepraszam – mruknął po chwili. Cały był czerwony. – To znaczy… to znaczy, nie miała z tym nic wspólnego. Nie możecie jej zostawić w spokoju?
– Więc skąd te tajemnice, skoro nie miała z tym nic wspólnego? – spytał Sam.
Wzruszył ramionami.
– Bo tak. Nikomu nie powiedzieliśmy, że się spotykamy.
– Dlaczego?
– Bo nie. Tata Rosalind strasznie by się złościł.
– Nie lubił cię? – zainteresowała się Cassie.
– Nie, nie o to chodzi. Jej nie wolno umawiać się z chłopakami. – Damien nie patrzył na żadne z nich. – Moglibyście… moglibyście mu o tym nie mówić? Proszę?
– A jak bardzo by się wściekł – miękko spytała Cassie – tak dokładnie?
Damien zaczął zbierać okruchy styropianowego kubka.
– Nie chciałbym, żeby miała kłopoty. – Wciąż czerwony na twarzy, oddychał szybko, widać, że coś było na rzeczy.
– Mamy świadka – powiedział Sam – który twierdzi, że Jonathan Devlin uderzył niedawno Rosalind i zdarzyło się to przynajmniej raz. Czy to prawda?
Mrugnięcie i szybkie wzruszenie ramion.
– A skąd mam wiedzieć?
Cassie rzuciła Samowi porozumiewawcze spojrzenie i znów się wycofała.
– To jak wam się udawało spotykać, tak żeby jej ojciec się nie dowiedział? – spytała porozumiewawczo.
– Na początku spotykaliśmy się w mieście podczas weekendów i chodziliśmy na kawę. Rosalind im mówiła, że spotyka się z Karen, koleżanką ze szkoły. Nie mieli nic przeciwko temu. Później… później spotykaliśmy się czasem w nocy. Na wykopaliskach. Wychodziłem i czekałem, aż jej rodzice pójdą spać, tak żeby mogła się wymknąć z domu. Siedzieliśmy na kamiennym ołtarzu albo czasami w szopie na znaleziska, jeśli padało, i rozmawialiśmy.
Łatwo było to sobie wyobrazić: siedzieli przykryci kocem pod wiejskim niebem pełnym gwiazd, podczas gdy poświata księżyca wydobywała z ciemności delikatny, nawiedzony krajobraz wykopalisk. Niewątpliwie tajemnica i komplikacje tylko przydawały tym spotkaniom romantyczności. Miało to pierwotną, nieodpartą siłę mitu: okrutny ojciec, wołająca o pomoc księżniczka uwięziona w wieży. Wymyślili sobie własny zaginiony świat, a Damienowi musiał się on wydawać piękny.
– Albo czasami przychodziła na wykopaliska, przyprowadzała Jessicę, a ja je oprowadzałem. Nie mogliśmy tak naprawdę rozmawiać, bo jeszcze ktoś by zauważył, ale przynajmniej się widywaliśmy… A wtedy, w maju – uśmiechnął się lekko, wpatrując w ręce, był to nieśmiały, skryty uśmiech – no właśnie, pracowałem na pół etatu, robiłem kanapki w barze. I zaoszczędziłem tyle, że mogliśmy wyjechać na cały weekend. Pojechaliśmy pociągiem do Donegal i zatrzymaliśmy się w małym hoteliku, wpisaliśmy się do rejestru, jakbyśmy byli małżeństwem. Rosalind powiedziała rodzicom, że spędzi weekend u Karen, będzie się uczyć do egzaminów.
– I co poszło nie tak? – W głosie Cassie znów usłyszałem napięcie. – Czy Katy się o was dowiedziała?
Damien spojrzał na nią zaskoczony.
– Co? Nie. Matko, nie. Naprawdę uważaliśmy.
– W takim razie co? Dokuczała Rosalind? Młodsze siostry potrafią być męczące.
– Nie.
– Rosalind była zazdrosna o uwagę, jaką poświęcano Katy? Co?
– Nie! Rosalind taka nie jest, cieszyła się sukcesem Katy! A ja bym nikogo nie zabił tylko… nie jestem… nie jestem nienormalny!
– Ani agresywny – wtrącił Sam i rzucił mu przed nos kolejny stos papierów. – To są wywiady na twój temat. Twoi nauczyciele doskonale pamiętają, że trzymałeś się z dala od bójek, żadnych nie wszczynałeś. Czy to się zgadza?
– Chyba tak.
– W takim razie zrobiłeś to dla jaj? – wtrąciła Cassie. – Chciałeś zobaczyć, jak to jest kogoś zabić?
– Nie! O co…
Sam obszedł szybko stół i pochylił się nad Damienem.
– Koledzy z wykopalisk mówią, że George McMahon cię dręczył, tak jak zresztą wszystkich, ale tylko ty jeden się na niego nie złościłeś. Więc co takiego zdenerwowało cię do tego stopnia, że zabiłeś małą dziewczynkę, która nigdy cię nie skrzywdziła?
Damien skulił się, przyciągnął brodę do klatki piersiowej i potrząsnął głową. Zbyt szybko go podeszli, zbyt mocno nacisnęli i właśnie go tracili.
– Hej. Popatrz na mnie. – Sam pstryknął palcami przed twarzą Damiena. – Czy ja wyglądam jak twoja mamusia?
– Co? Nie. – Ale ponieważ się czegoś takiego nie spodziewał, dał się złapać, żałośnie spojrzał do góry.
– Doskonale. Ponieważ ja nie jestem twoją mamusią, to nie jest jakaś drobnostka, z której się wywiniesz dąsami. To bardzo poważna sprawa. W środku nocy wyciągnąłeś z domu niewinną dziewczynkę, uderzyłeś ją w głowę, udusiłeś i patrzyłeś, jak umiera, wsadziłeś jej trzonek… – Damien wzdrygnął się gwałtownie – a teraz twierdzisz, że zrobiłeś to bez powodu? Masz zamiar to samo powiedzieć sędziemu? I myślisz, że jaki wyrok dostaniesz?
– Nie zrozumiecie! – zawołał Damien. Głos mu się załamał, jakby chłopak znów miał trzynaście lat.
– Wiem, że nie, ale chciałabym. Pomóż mi zrozumieć, Damien. – Cassie pochyliła się do przodu i chwyciła jego dłonie, zmuszając go, by na nią spojrzał.
– Nie rozumiecie! Niewinna dziewczynka? Wszyscy myślą, że taka była, że Katy to jakaś święta, zawsze myśleli, że jest idealna, ale tak nie było! Tylko dlatego, że była dzieckiem, nie znaczy… I tak byście mi nie uwierzyli, gdybym wam powiedział o rzeczach, które robiła, nawet byście nie uwierzyli.
– Ja uwierzę – odparła Cassie. – Bez względu na to, co powiesz, w tej pracy widywałam już gorsze rzeczy. Uwierzę ci. Zobaczysz.
Damien był czerwony na twarzy, ręce mu się trzęsły.