Выбрать главу

Nagle i ja się wściekłem, ale nie na Rosalind, tylko na Damiena, za to, że jest takim cholernym kretynem, frajerem, który się urwał z choinki i grzecznie wypełnia wszystkie polecenia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że istnieje psychologiczne wyjaśnienie takiej reakcji, lecz w tamtej chwili miałem tylko ochotę trzasnąć drzwiami i rzucić Damienowi karty pacjentów w twarz: Widzisz, debilu? Widzisz tu gdzieś rozbitą głowę? Nie przyszło ci do głowy poprosić ją, żeby ci pokazała bliznę, zanim zamordujesz to dziecko?

– Czyli ty nalegałeś – drążyła Cassie – a Rosalind się w końcu zgodziła.

Tym razem się zawahał.

– To wszystko z powodu Jessiki! Rosalind nie dbała o to, co stanie się z nią, niepokoiła się o Jessicę, martwiła się, że siostra przejdzie załamanie nerwowe. Uważała, że nie wytrzyma jeszcze sześciu lat!

– Ale Katy i tak by nie było w domu – rzekł Sam. – Przecież miała pójść do szkoły baletowej w Londynie. Do tego czasu już by jej nie było. Nie wiedziałeś o tym?

Damien prawie zawył.

– Nie! Też to mówiłem, spytałem… nie rozumiecie… Nie miała zamiaru zostawać tancerką. Chciała tylko, żeby wszyscy się nią zachwycali. W tej szkole już by nie była wyjątkowa, pewnie by zrezygnowała przed Bożym Narodzeniem i wróciła do domu!

Ze wszystkich rzeczy, które jej zrobili, ta zszokowała mnie najbardziej. Upiorne przeświadczenie, zimna precyzja, z jaką uderzyli, zaanektowali jedyną rzecz, która się dla Katy liczyła. Przypomniał mi się niski, cichy głos Simone odbijający się echem w sali tanecznej: Sérieuse. Przez wszystkie lata pracy nie czułem tak mocno obecności zła jak wtedy, był to silny słodko-zjełczały zapach w powietrzu, kłębiący się w okolicy nóg stołowych, wciskający się z ohydną lekkością za rękawy i do gardeł. Włosy stanęły mi dęba.

– Więc to była samoobrona – powiedziała Cassie po długiej chwili milczenia, w którego trakcie Damien niespokojnie się wiercił, a ona i Sam na niego nie patrzyli.

Damien uchwycił się tego.

– Tak. Właśnie. Nawet byśmy o tym nie pomyśleli, gdyby istniało inne wyjście.

– Rozumiem. I wiesz co, Damien, takie rzeczy już się zdarzały, na przykład żony zabijały agresywnych mężów. Sędziowie także to rozumieją.

– Tak? – Spojrzał na nich z nadzieją.

– Oczywiście. Jak tylko się dowiedzą, przez co musiała przejść Rosalind… Ja bym się o nią za bardzo nie martwiła.

– Ja tylko nie chcę, żeby miała kłopoty.

– W takim razie dobrze robisz, mówiąc nam o wszystkim. Okay?

Damien wydał z siebie westchnienie ulgi.

– Okay.

– Doskonale. W takim razie kontynuujmy. Kiedy podjęliście decyzję?

– W lipcu. W połowie lipca.

– A kiedy ustaliliście datę?

– Kilka dni przed tym wszystkim. Powiedziałem Rosalind, żeby postarała się o, alibi. Bo wiedzieliśmy, że policja na pewno będzie sprawdzać rodzinę, Rosalind przeczytała gdzieś, że rodzina jest zawsze podejrzana. Więc kiedyś w nocy… chyba to był piątek… spotkaliśmy się, a ona mi powiedziała, że tak to urządziła, że pójdą spać z Jessicą do kuzynek w poniedziałek za tydzień, i będą rozmawiać gdzieś do drugiej, więc to by była doskonała pora. Ja miałem się tylko postarać, żeby to zrobić przed drugą, policja na pewno zdoła stwierdzić…

Głos mu drżał.

– A ty co powiedziałeś? – spytała Cassie.

– Ja… ja chyba spanikowałem. Do tamtej pory wszystko nie wydawało się realne. Chyba nie myślałem, że naprawdę to zrobimy. Na razie tylko o tym rozmawialiśmy. To było coś takiego jak z Seanem Callaghanem, tym z wykopalisk. Kiedyś był w zespole, ale kapela się rozpadła, a on zawsze powtarzał, że kiedy się znów zejdą, kiedy już staną się sławni… Doskonale wie, że nigdy tego nie zrobią, ale jak o tym mówi, to się lepiej czuje.

– Wszyscy byliśmy w takim zespole. – Cassie się uśmiechnęła.

– O to chodzi. Ale Rosalind powiedziała „w przyszły poniedziałek", a ja się nagle poczułem, jakbym… to wszystko wydawało się szalone. Ja na to, że może powinniśmy powiadomić policję albo coś w tym rodzaju. Ale ona się wkurzyła. Cały czas powtarzała, że mi ufała, naprawdę ufała…

– Ufała ci – powtórzyła Cassie. – Ale nie na tyle, żeby się z tobą kochać?

– Nie – odparł po chwili. – Nie, to znaczy tak. Po tym, jak postanowiliśmy to zrobić… dla Rosalind wszystko się zmieniło, wiedziała, że to dla niej zrobię. My… porzuciła już nadzieję, czy kiedykolwiek będzie mogła, ale… chciała spróbować. Wtedy pracowałem już na wykopaliskach, więc stać mnie było na dobry hotel; zasłużyła na coś ładnego, prawda? Za pierwszym razem… nie mogła. Ale za tydzień znów poszliśmy i… – Przygryzł wargę. Znów próbował się nie rozpłakać.

– A potem nie mogłeś już zmienić zdania – dokończyła Cassie.

– No właśnie, o to chodziło. Tamtej nocy, kiedy powiedziałem, że powinniśmy pójść na policję, Rosalind pomyślała, że mówiłem, że to zrobię, tylko po to, żebym mógł… żeby się z nią przespać. Ona jest taka wrażliwa, już została skrzywdzona, nie mogłem pozwolić, żeby myślała, że ją wykorzystałem. Jak by się poczuła?

Kolejna chwila ciszy. Damien otarł oczy wierzchem dłoni i uspokoił się.

– Więc postanowiłeś to zrobić – rzekła Cassie. Przytaknął jak zbolały nastolatek. – A jak namówiłeś Katy do przyjścia na wykopaliska?

– Rosalind jej powiedziała, że zna kogoś na wykopaliskach, kto znalazł… coś. – Machnął ręką. – Medalion. Mały medalion z obrazkiem baletnicy w środku. Jest bardzo stary i trochę magiczny, więc za wszystkie swoje pieniądze wykupiła go od tego znajomego… ode mnie… jako prezent, żeby przyniósł Katy szczęście w szkole baletowej. Tylko Katy musi sama po niego pójść, ponieważ ten znajomy chciałby mieć jej autograf, bo kiedyś na pewno będzie sławna, ale musi iść w nocy, gdyż jemu nie wolno nic sprzedawać i wszystko trzeba utrzymać w tajemnicy.

Przypomniałem sobie, co Cassie mówiła o swoim dzieciństwie, jak kręciła się pod drzwiami szopy ciecia: chcesz kulki? Dzieci myślą inaczej, powiedziała. Katy weszła w paszczę lwa tak samo jak Cassie, dla niej była to magiczna szansa, jedna na milion.

– Rozumiecie, co mam na myśli? – błagalnym tonem spytał Damien. – Ona zawsze wierzyła, że ludzie będą się u niej ustawiać w kolejce po autograf.

– W zasadzie – powiedział Sam – to miała powody, by tak uważać. Wiele osób prosiło ją o autograf po zbiórce pieniędzy. – Damien popatrzył na niego i zamrugał.

Wzruszył niepewnie ramionami.

– Tak jak już mówiłem. Powiedziałem jej, że medalion jest w pudełku na półce za jej plecami, a kiedy się odwróciła, by go wyjąć, ja… ja wziąłem kamień i… to była samoobrona, tak jak pani powiedziała, albo obrona Rosalind. Nie wiem, jak to się nazywa.

– A co z trzonkiem? – ponuro spytał Sam. – To też była samoobrona?

Gapił się na nich jak zaczarowany.

– To… tak. To. To znaczy, nie mogłem… rozumie pan. – Przełknął ślinę. – Nie mogłem jej tego zrobić. Była taka, wyglądała… Ciągle mi się to śni. Nie potrafiłem. A potem zobaczyłem na biurku rydel, więc pomyślałem…

– Miałeś ją zgwałcić? W porządku – delikatnie powiedziała Cassie, widząc na twarzy Damiena panikę. – Rozumiemy, jak się to stało. Nie pakujesz Rosalind w żadne kłopoty.