Mel dźwignęła pełną taczkę i przejechała obok ogromnego pagórka ziemi, oparła ją umiejętnie o uda, równocześnie zmieniając uchwyt, żeby ją opróżnić. W drodze powrotnej w dół dostała strumieniem wody z węża prosto w twarz.
– Bydlaki! – krzyknęła, upuściła taczkę i ruszyła w pościg za rudowłosą dziewczyną, która trzymała wąż.
Ruda pisnęła i uciekła, ale potknęła się o zwój; Mel chwyciła ją za głowę i zaczęły się siłować, wyrywając sobie wąż, śmiejąc się i charcząc, a dokoła rozpryskiwały się szerokie wstęgi wody.
– Ajaj! – zawołał jeden z chłopaków. – Lesby w akcji.
– Gdzie aparat?
– O, masz malinkę na szyi?! – zawołała ruda. – Ludzie, Mel ma malinkę! – Dał się słyszeć wybuch gratulacyjnych okrzyków i śmiechu.
– Odpieprzcie się! – krzyknęła Mel, była czerwona, ale się uśmiechała.
Mark zawołał coś do nich ostro, ale odkrzyknęli bezczelnie:
– Ooo, drażliwy! – i wrócili do pracy, strząsając fontanny kropli z włosów. Nagle poczułem, że im zazdroszczę – okrzyków i przekomarzań, pełnych satysfakcji zamachnięć i uderzeń rydli, ubłoconych ubrań rozłożonych na słońcu do wyschnięcia, pewności siebie.
– Niezły sposób zarabiania pieniędzy – powiedziała Cassie, odrzucając do tyłu głowę i uśmiechając się lekko w stronę nieba.
Archeolodzy nas zauważyli; jeden po drugim opuszczali narzędzia i patrzyli na nas, rękami osłaniając oczy przed słońcem. Uważnie przez wszystkich obserwowani ruszyliśmy na przełaj w stronę Marka. Mel wstała z rowu, ze zdziwieniem odgarnęła z twarzy włosy, które zostawiły błotnisty ślad; Damien, klęczący wśród ochronnej falangi dziewcząt, nadal wyglądał na zbolałego i trochę przemokniętego, a Sean Rzeźbiarz uniósł głowę, kiedy nas zobaczył, i pomachał łopatą. Mark oparł się o szpadel niczym jakiś małomówny, stary człowiek gór, zagadkowo mrużąc oczy na nasz widok.
– Tak?
– Chcielibyśmy zamienić z tobą słowo – powiedziałem.
– Pracujemy. Czy to nie może poczekać do lunchu?
– Nie. Zbieraj swoje rzeczy, wracamy do kwatery.
Zacisnął szczęki i przez chwilę myślałem, że będzie się kłócił, ale on rzucił na ziemię szpadel, wytarł podkoszulkiem twarz i ruszył pod górę.
– Cześć! – rzucił do archeologów, kiedy za nim ruszyliśmy. Nawet Sean się nie odezwał.
W samochodzie Mark wyjął paczkę z tytoniem.
– Zakaz palenia – poinformowałem go.
– O co, kurwa, chodzi? – zirytował się. – Wy palicie. Sam wczoraj widziałem.
– Samochody służbowe są traktowane jak miejsca pracy. Palenie w nich jest nielegalne. – Bynajmniej sobie tego nie wymyśliłem; żeby wpaść na coś tak absurdalnego, potrzeba aż komisji.
– A tam, do diabła, Ryan, niech zapali – powiedziała Cassie. I dodała miłym tonem: – Nie będziemy musieli zabierać go na przerwę na papierosa przez kilka godzin. – Podchwyciłem zaskoczone spojrzenie Marka w lusterku wstecznym. – Mogę dostać jednego skręta? – spytała go, obracając się tak, że znalazła się między naszymi fotelami.
– Ile czasu to potrwa? – zapytał.
– To zależy – odpowiedziałem.
– Od czego? Nawet nie wiem, o co chodzi.
– Dojdziemy do tego. Usiądź sobie i zapal, zanim zmienię zdanie.
– Jak idzie kopanie? – zapytała Cassie.
Mark uśmiechnął się cierpko kącikiem ust.
– A jak myślicie? Mamy cztery tygodnie, żeby wykonać roczny plan. Korzystaliśmy z buldożerów.
– A to niedobrze? – zapytałem.
Spojrzał na mnie.
– A wyglądamy na pieprzoną ekipę z Time Team z Kanału Czwartego?
Nie byłem pewien, jak na to zareagować, zwłaszcza że jeśli o mnie chodziło, to zarówno on sam, jak i jego koledzy wyglądali dokładnie jak pieprzeni archeolodzy z Time Team. Cassie włączyła radio; Mark zapalił i głośno wydmuchnął przez okno obrzydliwy strumień dymu. Zapowiadał się długi dzień.
Niewiele się odzywałem w drodze powrotnej. Zdawałem sobie sprawę, że być może zabójca Katy Devlin właśnie się dąsa na tylnym siedzeniu, i nie wiedziałem, co o tym sądzić. Z wielu powodów chciałem, żeby to był nasz facet: doprowadzał mnie do szału, i jeśli to faktycznie był on, mogliśmy się pozbyć upiornej i ryzykownej sprawy, zanim się w ogóle rozpoczęła. Mogła się skończyć już dziś po południu; wówczas schowałbym z powrotem w piwnicy stare akta – Mark, który w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym miał jakieś pięć lat i mieszkał gdzieś daleko od Dublina, nie był realnym podejrzanym – odebrał od O’Kelly’ego klepnięcie po plecach, wziął od Quigieya z powrotem sprawę palantów z postoju taksówek i zapomniał o Knocknaree.
Coś mi jednak nie pasowało. Częściowo z powodu beznadziejnego, żenującego rozczarowania, które niosło ze sobą takie rozwiązanie – większość ostatnich dwudziestu czterech godzin spędziłem, starając się przygotować na to, dokąd zawiedzie mnie ta sprawa, i oczekiwałem czegoś o wiele bardziej dramatycznego niż jedno przesłuchanie i aresztowanie. Chodziło też o coś więcej. Nie jestem przesądny, ale gdyby wezwanie przyszło kilka minut wcześniej czy później, albo gdybyśmy z Cassie nie grali w robaki lub mielibyśmy ochotę na papierosa, ta sprawa trafiłaby do Costella albo kogoś innego, a nie do nas, i wydawało mi się niemożliwe, żeby coś tak potężnego i ekscytującego stanowiło zwykły zbieg okoliczności. Miałem przeczucie, że coś się poruszyło, przesuwa się w jakiś nieuchwytny, lecz istotny sposób, że malutkie, niewidoczne trybiki zaczynają działać. W głębi ducha myślę – niezależnie od tego, jak ironiczne to się wydaje – że część mnie nie mogła się doczekać tego, co się za chwilę wydarzy.
6
Zanim zdążyliśmy wrócić do pracy, Cassie udało się wyciągnąć informacje, że buldożery używane były tylko w wyjątkowych sytuacjach, ponieważ niszczą cenne archeologiczne ślady, oraz że Time Team z Kanału 4 to grupa nieprofesjonalnych pismaków, zachowała też niedopałek skręta, który przygotował dla niej Mark, co oznaczało, że jeśli zajdzie taka potrzeba, będziemy mogli dopasować jego DNA do niedopałków z polany bez potrzeby ubiegania się o nakaz. Było jasne, kto dziś zostanie dobrym gliną. Obszukałem Marka (zaciskał zęby i potrząsał głową) i posadziłem go w pokoju przesłuchań, a w tym czasie Cassie zostawiła na biurku O’Kelly’ego naszą listę zatytułowaną Knocknaree wolne od szatana.
Pozwoliliśmy Markowi przez kilka minut popracować nad wzbierającą złością; kiedy weszliśmy, siedział zgarbiony na krześle i bębnił palcami wskazującymi jakiś irytujący riff na stole.
– Witam ponownie – radośnie powiedziała Cassie. – Chcesz kawy albo herbaty?
– Nie. Chcę wrócić do pracy.
– Detektywi Maddox i Ryan przesłuchują Marka Conora Hanly’ego – zwróciła się do kamery wideo umieszczonej w górnym rogu pokoju. Zaskoczony Mark gwałtownie rozejrzał się wokoło; następnie wykrzywił się do kamery i ponownie zgarbił.
Wyciągnąłem krzesło, rzuciłem plik zdjęć z miejsca zbrodni na stół i zignorowałem go.
– Nie musisz nic mówić, chyba że chcesz, ale wszystko, co powiesz, zostanie zapisane i może być użyte jako dowód. Rozumiesz?
– O co, kurwa… jestem aresztowany?
– Nie. Pijesz czerwone wino?