– Jak to? – Wziąłem paczkę papierosów i rzuciłem Samowi, który wyglądał, jakby chciał zapalić, ale on pokręcił głową.
– Mógł ją porzucić w lesie albo gdzieś, gdzie i za sto lat by jej nie znaleziono, albo po prostu na ziemi. Zamiast tego przeszedł całą drogę, żeby ją położyć na ołtarzu. Może to na pokaz, ale nie sądzę: nie upozował jej, tylko zostawił leżącą na lewym boku, tak żeby ukryć ranę głowy – i znów próbował umniejszyć zbrodnię. Myślę, że starał się potraktować ją ostrożnie, z szacunkiem – trzymał z dala od zwierząt, upewnił się, że zostanie szybko znaleziona. – Sięgnęła do popielniczki. – Dobre jest to, że jeśli to załamany schizofrenik, to będzie go można w miarę szybko namierzyć.
– A co z wynajętym zabójcą? – spytałem. – To także wyjaśniałoby niechęć. Ktoś – może tajemniczy autor telefonów – wynajął go, ale niekoniecznie podobała mu się ta robota.
– Właściwie – odparła Cassie – wynajęty zabójca, ale nie profesjonalista, tylko amator, który bardzo potrzebował pieniędzy, pasuje jeszcze lepiej. Katy Devlin wyglądała na dość dobrze dające sobie radę dziecko, nie sądzisz, Rob?
– Wygląda, że była najlepiej przystosowaną osobą w całej rodzinie.
– Tak, według mnie też. Bystra, zdecydowana, z silną wolą…
– Nie jest to typ, który wychodzi w nocy z nieznajomym.
– Właśnie. Szczególnie z jakimś dziwnym nieznajomym. Schizofrenik, który nad sobą nie panuje, raczej nie zachowywałby się na tyle normalnie, żeby z nim gdziekolwiek poszła. Bardziej prawdopodobne, że był to ktoś porządny, przyjemny, dobrze sobie radził z dziećmi – ktoś, kogo znała od jakiegoś czasu. Ktoś, z kim czuła się bezpiecznie. Nie wydawał się zagrożeniem.
– Albo wydawała – wtrąciłem. – Ile ważyła Katy?
Cassie przerzuciła notatki.
– Trzydzieści pięć kilo. W zależności od tego, jak daleko została przeniesiona… tak, to mogła zrobić kobieta, ale musiałaby być dość silna. Sophie nie znalazła żadnych śladów ciągnięcia wokół miejsca, gdzie ją pozostawiono. Statystycznie rzecz biorąc, zakładałabym, że to facet.
– Ale eliminujemy rodziców? – z nadzieją spytał Sam.
Skrzywiła się.
– Nie. Powiedzmy, że jedno z nich ją maltretowało, a ona groziła, że wszystko opowie: albo maltretujący, albo drugie z rodziców mogli uważać, że jej śmierć uchroni rodzinę. Może próbowali upozorować zbrodnię na tle seksualnym, ale nie mieli serca zrobić tego dokładnie… W zasadzie jestem pewna mniej więcej jednego: nie szukamy psychopaty ani sadysty – nasz człowiek nie potrafił odebrać jej człowieczeństwa i nie podobało mu się patrzenie, jak cierpi. Szukamy kogoś, kto nie chciał tego zrobić, kogoś, kto uważał, że robi to z konieczności. Nie sądzę, żeby pojawił się w śledztwie z własnej woli – nie będzie się podniecał poświęcaną mu uwagą, nic z tych rzeczy – i nie przypuszczam, żeby zrobił to w najbliższym czasie po raz kolejny, chyba że poczuje się zagrożony. Niemal na pewno jest to miejscowy. Prawdziwy specjalista od portretów psychologicznych byłby o wiele dokładniejszy, ale…
– Zrobiłaś dyplom w Trinity, tak? – spytał Sam.
Cassie szybko potrząsnęła głową, sięgnęła po czereśnie.
– Rzuciłam studia na czwartym roku.
– Dlaczego?
Wypluła na dłoń pestkę i uśmiechnęła się do Sama w sposób, jaki dobrze znam, jest to wyjątkowo słodki uśmiech, który marszczy jej twarz tak, że prawie nie widać oczu.
– Bo co wy byście beze mnie robili?
Mogłem go ostrzec, że nie odpowie. Przez lata zadawałem jej to pytanie wiele razy i otrzymywałem odpowiedzi w rodzaju: „Nie było nikogo twojego kalibru, kogo można by drażnić" albo: „Jedzenie w bufecie było do kitu". W Cassie zawsze było coś tajemniczego. Lubiłem to w niej. Lubię ją za przymioty, które nie są widoczne od razu, jest to ulotność podniesiona do tak wysokiego poziomu, że staje się prawie niewidoczna. Cassie sprawia wrażenie osoby zdumiewająco otwartej, wręcz jak dziecko – co jest prawdą do pewnego momentu: dostajesz to, co widzisz. Ale to, czego nie dostajesz, co ledwie mignie ci przed oczami, zawsze mnie w Cassie fascynowało. Nawet po tak długim czasie wiem, że są w niej miejsca, których istnienia nigdy nie pozwoli mi odgadnąć, nie wspominając już o tym, żeby mnie tam wpuścić. Były pytania, na które nie odpowiadała, tematy, które omawiała tylko w teorii; spróbuj ją przygwoździć, a zwieje ze śmiechem, zwinnie niczym łyżwiarka figurowa.
– Dobra jesteś – powiedział Sam. – Z dyplomem czy bez.
Cassie uniosła brew.
– Poczekaj, aż zobaczysz, czy mam rację, zanim to powiesz.
– Czemu ukrywał ją przez cały dzień? – spytałem. Cały czas nie dawało mi to spokoju z powodu oczywistych, odrażających możliwości i z powodu dręczącego podejrzenia, że skoro z jakichś powodów nie musiał się jej pozbywać, to mógł ją zatrzymać dłużej, na zawsze; mogła zniknąć tak samo cicho i bezpowrotnie jak Peter i Jamie.
– Jeśli się nie mylę na temat reszty, to znaczy dystansowania się od zbrodni, to właściwie nie zrobił tego, bo chciał. Wolałby się jej jak najszybciej pozbyć. Przetrzymywał ją, bo nie miał wyjścia.
– Mieszka z kimś i musiał poczekać, aż tego kogoś nie będzie w pobliżu?
– Tak, niewykluczone. Ale zastanawiałam się, czy te wykopaliska to nie był przypadkowy wybór. Może musiał ją tam porzucić albo dlatego, że to część jakiegoś większego planu, który realizuje, albo dlatego, że nie ma samochodu, a wykopaliska to jedyne dogodnie położone miejsce. To by pasowało do tego, co twierdzi Mark, że nie widział żadnego samochodu, lecz znaczyłoby, że miejsce zabójstwa znajduje się gdzieś niedaleko, prawdopodobnie w jednym z domów po tej stronie osiedla. Może próbował ją porzucić w poniedziałkową noc, ale Mark był w lesie i palił ognisko. Zabójca go dostrzegł i wystraszył się; musiał ukryć Katy i spróbował jeszcze raz następnej nocy.
– Albo to on był zabójcą – powiedziałem.
– Alibi na wtorkową noc.
– Od dziewczyny, która za nim szaleje.
– Mel to nie typ słodkiej idiotki, która trwa przy swoim mężczyźnie. Ma własne zdanie i jest wystarczająco mądra, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że to ważne. Gdyby Mark wyskoczył w połowie zabawy na przyjemny długi spacerek, toby nam powiedziała.
– Mógł mieć wspólnika. Mel albo kogoś innego.
– I co, schowali ciało na trawiastym pagórku?
– Jaki motyw ma twój chłoptaś? – zainteresował się Sam. Jadł czereśnie i obserwował nas z zainteresowaniem.
– Jego motyw jest kilkaset metrów od tego drzewa – odpowiedziałem mu. – Nie słyszałeś go. Jest zupełnie normalny, jeśli chodzi o większość rzeczy – Cass, wystarczająco normalny, żeby nie wzbudzać podejrzeń w dziecku – ale każ mu mówić o wykopaliskach, a zaraz zacznie gadać o profanacji i kulcie… Stanowisko jest zagrożone przez autostradę, może myślał, że mała ofiara z człowieka dla bogów, jak za starych dobrych czasów, sprawi, że wkroczą i je uratują. Ma szmergla na punkcie tych wykopalisk.
– Jeśli się okaże, że to pogańska ofiara – oświadczył Sam – to na pewno nie ja o tym powiem O’Kelly’emu, ostrzegam.
– Głosuję za tym, żeby to on powiedział O’Kelly’emu. A my będziemy sprzedawać bilety.