Выбрать главу

– Mark nie jest szurnięty – orzekła Cassie.

– Oj, jest.

– Nie, nie jest. Praca jest dla niego najważniejsza. To nie szmergiel.

– Szkoda, że ich nie widziałeś – zwróciłem się do Sama. – Serio, to była bardziej randka niż przesłuchanie. Maddox potakiwała, trzepotała rzęsami, mówiła mu, że doskonale rozumie, jak się musi czuć…

– Co jest zgodne z prawdą – wtrąciła Cassie. Zostawiła notatki Coopera i usiadła na fotonie. – I nie trzepotałam rzęsami. Kiedy naprawdę będę to robiła, na pewno zauważysz.

– Rozumiesz, co czuje? A co modlisz się do tego samego boga?

– Nie, durniu. Zamknij się i słuchaj. Mam teorię na temat Marka. – Zrzuciła buty i podwinęła nogi.

– O matko. Sam, mam nadzieję, że nigdzie się nie spieszysz?

– Zawsze mam czas na dobrą teorię. A mogę dostać do niej drinka, skoro już skończyliśmy pracę?

– Mądre posunięcie – pochwaliłem.

Cassie trąciła mnie nogą.

– Poszukaj whiskey albo czegoś takiego.

Odepchnąłem jej nogę i wstałem.

– Okay – rozpoczęła – wszyscy musimy w coś wierzyć, tak?

– Czemu? – zdziwiłem się. Uznałem to za intrygujące i lekko niepokojące; nie jestem religijny i podobno Cassie również.

– Oj, bo tak jest. Każda społeczność na świecie zawsze miała jakiś system wierzeń. Ale teraz… Ilu znacie ludzi, którzy są chrześcijanami – nie tylko chodzą do kościoła, ale są prawdziwymi chrześcijanami, starają się żyć w sposób, jaki Jezus im pokazał? I nie chodzi o ludzi, którzy wierzą w polityczne ideologie. Nasz rząd nie ma ideologii, wszyscy to wiemy…

– Brązowe koperty dla chłopaków – rzuciłem przez ramię. – To rodzaj ideologii.

– Hej – łagodnie powiedział Sam.

– Przepraszam. Nie miałem nikogo konkretnego na myśli. – Kiwnął głową.

– I ja również. Sam – dodała Cassie. – Chciałam tylko powiedzieć, że nie ma jednej ogólnej filozofii, dlatego ludzie muszą sami wymyślać, w co wierzą.

Znalazłem whiskey, colę, lód i trzy szklanki; ustawiłem to wszystko na stoliku do kawy.

– Masz na myśli nową religię? Całe to New Age i japiszonów, którzy uprawiają seks tantryczny w swoich SUV-ach mających wystrój zgodny z regułami feng shui?

– Ich także, ale myślałam raczej o ludziach, którzy robią religię z czegoś zupełnie innego. Jak choćby pieniądze – to im oddają cześć urzędnicy państwowi i nie mówię tutaj o brązowych kopertach, Sam. Zauważyliście, że w dzisiejszych czasach, jeśli masz nisko płatną pracę, nie jest to po prostu pech? Tak naprawdę to nieodpowiedzialność: nie jesteś dobrym członkiem społeczeństwa, jesteś kiepski, skoro nie masz dużego domu i modnego samochodu.

– Ale jak ktokolwiek poprosi o podwyżkę – powiedziałem, stukając tacką na kostki lodu – to jest bardzo, bardzo niedobry, bo zagraża zyskom pracodawcy, i to po tym wszystkim, co ten zrobił dla gospodarki.

– Właśnie. Jeśli nie jesteś bogaty, to jesteś istotą niższego rzędu, jak śmiesz żądać od porządnych ludzi pensji pozwalającej na utrzymanie.

– Hm – mruknął Sam. – Ale nie sądzę, żeby było aż tak źle.

Zapadła krótka, uprzejma cisza. Zebrałem kostki lodu ze stolika, w Samie jest coś z Pollyanny, ale jego rodzina ma domy w Ballsbridge. Jego poglądy na sprawy społeczno-gospodarcze, choć słodkie, trudno nazwać obiektywnymi.

– Drugą wielką religią w dzisiejszych czasach – kontynuowała Cassie – jest ciało. Wszystkie te pouczające reklamy i reportaże w wiadomościach na temat palenia, picia i sprawności fizycznej…

Nalewałem i czekałem, aż Sam powie, kiedy mam przestać; podniósł rękę, uśmiechnął się do mnie, a ja podałem mu szklankę.

– Kiedy je widzę, zawsze mam ochotę sprawdzić, ile papierosów zdołam wypalić naraz – skomentowałem. Cassie rozprostowała nogi; podniosłem je, żeby usiąść, i położyłem sobie na kolanach, a następnie zacząłem nalewać jej drinka, dużo lodu i dużo coli.

– Ja także. Ale raporty i reszta nie mówią tylko, że coś jest niezdrowe – mówią, że to złe pod względem moralnym. Jak gdyby człowiek był lepszą osobą w sensie duchowym, kiedy ma właściwą zawartość tłuszczu w ciele i ćwiczy godzinę dziennie – no i jeszcze ten zbiór protekcjonalnych reklam, gdzie palenie to nie tylko głupia rzecz, ale wręcz szatańska. Ludzie potrzebują kodeksu moralnego, żeby się nim wspomagać w podejmowaniu decyzji. Reklamowanie zalet biojogurtów i własnej nieomylności finansowej wypełnia tylko lukę na rynku. Ale problem leży w tym, że wszystko jest na odwrót. Nie chodzi o to, żeby robić dobrą rzecz i mieć nadzieję, że kiedyś się odpłaci; uczynek moralny z definicji jest uczynkiem, który daje największe owoce.

– Pij drinka – powiedziałem. Była podekscytowana, gestykulowała, pochylając się do przodu i zupełnie zapominając o trzymanej w ręce szklance. – A wracając do początku, co to ma wspólnego z szurniętym Markiem?

Cassie pokazała mi język i napiła się.

– Posłuchaj: Mark wierzy w archeologię – w swoje dziedzictwo. To jego wiara. To nie jakiś abstrakcyjny zbiór zasad i nie dotyczy jego ciała czy konta bankowego, to konkretna część jego życia, dzień po dniu, czy to się opłaca czy nie. Tym żyje. To nie szmergiel, to zdrowe i jeśli społeczeństwo myśli, że dziwaczne, coś z ludźmi jest mocno nie w porządku.

– Facet urządzał cholerne libacje na cześć jakiegoś boga z epoki brązu – powiedziałem. – Nie sądzę, żeby ze mną było coś nie tak, skoro uważam to za odrobinę dziwne. Sam, proszę o wsparcie.

– Mnie? – Sam usadowił się na sofie, słuchał rozmowy i przewracał muszelki i kamyki na parapecie. – Myślę, że po prostu jest młody. Powinien sobie sprawić żonę i kilkoro dzieci. To by go uspokoiło.

Spojrzeliśmy na siebie z Cassie i wybuchliśmy śmiechem.

– O co chodzi? – pytał Sam.

– O nic – odparłem – serio.

– Chciałabym cię zobaczyć z Markiem po kilku wspólnych piwach – powiedziała Cassie.

– Już ja bym się z nim rozprawił – z pogodą rzucił Sam, a my znowu zaczęliśmy chichotać. Rozparłem się na sofie i upiłem drinka. Podobała mi się ta rozmowa. To był dobry wieczór, wesoły; drobny deszcz delikatnie bębnił o szyby, w tle śpiewała Billie Holiday, a ja byłem zadowolony, że Cassie zaprosiła Sama. Zaczynałem go coraz bardziej lubić. Doszedłem do wniosku, że każdy powinien mieć w otoczeniu swojego Sama.

– Naprawdę uważasz, że możemy wyeliminować Marka? – spytałem Cassie.

Napiła się drinka i postawiła szklankę na brzuchu.

– Szczerze mówiąc, tak. Niezależnie od wątpliwości co do szmergla. Jak już mówiłam, mam silne przeczucie, że ktokolwiek to zrobił, wykazywał dwojaki sposób myślenia. Nie potrafię sobie wyobrazić u Marka dwojakiego sposobu myślenia, przynajmniej nie na temat czegoś ważnego.

– Szczęściarz Mark. – Sam uśmiechnął się.

***

– Jak się poznaliście z Cassie? – zapytał później Sam, pochylił się na sofie i sięgnął po swoją szklankę.

– Co? – Było to dziwne pytanie, zadane bez uprzedzenia i szczerze mówiąc, prawie już zapomniałem, że Sam jeszcze z nami siedzi. Cassie kupuje dobry alkohol, jedwabistą whiskey Connemara o aromacie dymu i torfu i wszyscy byliśmy już trochę wstawieni. Rozmowa powoli przestawała się kleić. Sam wyciągał szyję, usiłując przeczytać tytuły podniszczonych tanich wydań na półce; ja leżałem na futonie i myślałem tylko o muzyce. Cassie była w łazience.

– Kiedy zaczęła pracę w wydziale, jej skuter się zepsuł i ją podwiozłem.

– Aha, jasne – powiedział Sam. Wyglądał na trochę podenerwowanego, co było do niego niepodobne. – Tak myślałem na początku, jasne, że nigdy wcześniej się nie znaliście. Ale z drugiej strony wygląda, jakbyście się znali od lat, więc trochę się zastanawiałem, czy jesteście starymi znajomymi, czy… no wiesz.