Выбрать главу
***

Oczywiście idealizuję; jest to u mnie chroniczna przypadłość. Nie dajcie się zwieść: wieczory mogły i być wypełnione pieczonymi kasztanami przy przytulnym, opalanym torfem kominku, ale dni były ponurą, pełną napięcia, frustrującą harówką. Oficjalnie pracowaliśmy od dziewiątej do piątej, ale co rano byliśmy w pracy przed ósmą, rzadko wychodziliśmy przed dwudziestą, zabieraliśmy pracę do domu – kwestionariusze do porównania, oświadczenia do przeczytania, raporty do napisania. Kolacje rozpoczynały się o dziewiątej, dziesiątej; rozmawiać kończyliśmy o północy; zanim byliśmy wystarczająco zmęczeni, by iść do łóżka, była już druga. Zbudowaliśmy intensywny, niezdrowy związek z kofeiną i zapomnieliśmy, jak to jest nie być wykończonym. Pierwszego piątkowego wieczoru nowy funkcjonariusz, Corry, rzucił:

– Do poniedziałku, chłopaki – w odpowiedzi dokoła rozległy się zgryźliwe śmiechy i kilka osób poklepało go po plecach, O’Kelly zaś bez humoru rzekł:

– Nie, jak ci tam, widzimy się jutro o ósmej rano, tylko się nie spóźnij.

Rosalind Devlin nie przyszła się ze mną zobaczyć w tamten piątek. Około piątej po południu, podenerwowany czekaniem i ponieważ z niewiadomego powodu odczuwałem obawy, że coś się stało, zadzwoniłem na jej komórkę. Nie odebrała. Powtarzałem sobie, że jest z rodziną, pomaga w przygotowaniach do pogrzebu albo zajmuje się Jessicą, albo płacze w swoim pokoju, ale niepokój nie znikał, malutki i ostry uwierał niczym kamyk w bucie.

W niedzielę poszliśmy na pogrzeb Katy – Cassie, Sam i ja. Opowieści o mordercach, którzy nie potrafią się oprzeć pokusie, by nie znaleźć się przy grobie, to w zasadzie legendy, ale nawet dla tak niewielkiej szansy warto to sprawdzić, poza tym O’Kelly kazał nam iść, bo to dobre PR. Kościół zbudowano w latach siedemdziesiątych, w czasach gdy wyraz artystyczny osiągano za pomocą betonu i gdy przewidywano, że do dziś Knocknaree stanie się metropolią; był ogromny, chłodny i brzydki, w środku znajdowały się kiepsko wykonane, na wpół abstrakcyjne stacje drogi krzyżowej, echo posępnie niosło dźwięk do góry w stronę pochylonego betonowego sufitu. Staliśmy z tyłu, w naszych najlepszych, nierzucających się w oczy czarnych ubraniach i patrzyliśmy, jak kościół się wypełnia: farmerzy trzymający w dłoniach kaszkiety, starsze kobiety w chustkach na głowach, modnie ubrane nastolatki, które starały się wyglądać obojętnie. Przed ołtarzem stała mała, biała trumna, wykończona złotem i straszna. Potykając się, nawą szła Rosalind podtrzymywana z jednej strony przez Margaret, a z drugiej przez ciocię Verę; za nimi postępował Jonathan ze szklistym wzrokiem, Jessica prowadziła go do pierwszej ławki.

Świece migotały w nieustającym przeciągu; powietrze pachniało wilgocią, kadzidłem i więdnącymi kwiatami. Kręciło mi się w głowie – zapomniałem zjeść śniadanie – i cała scena robiła wrażenie pokrytego szkłem wspomnienia. Dopiero po dobrej chwili zdałem sobie sprawę, że był ku temu powód: przez dwanaście lat co niedzielę chodziłem tu na msze i całkiem prawdopodobne, że siedziałem w jednej z tanich drewnianych ławek podczas nabożeństwa odprawionego za Petera i Jamie. Cassie chuchała ukradkowo w dłonie, próbując je ogrzać.

Ksiądz był bardzo młody i poważny, boleśnie starał się dostosować do okazji, używając seminaryjnego, kiepskiego zestawu banałów. Chór złożony był z bladych dziewczynek w mundurkach – koleżanek ze szkoły Katy; rozpoznawałem niektóre twarze – dzieci, ustawione jedno przy drugim, korzystały ze wspólnych tekstów hymnów. Hymny zostały wybrane, by przynieść pociechę, ale głosy dziewczynek były cienkie i niepewne, a kilku z nich odmawiały posłuszeństwa.

– Nie lękaj się, będę zawsze przy tobie; podążaj za mną…

Simone Cameron dostrzegła mój wzrok, gdy wracała od komunii, sztywno skłoniła lekko głowę; złociste oczy miała przekrwione, wyglądały potwornie. Rodzina wyszła ze swojej ławki i wszyscy kolejno kładli na trumnie pamiątki: książka od Margaret, wypchana zabawka, rudy kot od Jessiki, od Jonathana szkic tancerki, który wisiał nad łóżkiem Katy. Na końcu uklękła Rosalind i położyła na wieku parę malutkich, różowych balerinek związanych wstążką. Pogłaskała delikatnie buty, a następnie oparła głowę o trumnę i zapłakała, pukle włosów w ciepłym brązowym kolorze drżały nad bielą i złotem. Z przednich ławek uniosło się słabe, nieludzkie zawodzenie.

Na zewnątrz niebo było szarobiałe, a wiatr zrywał liście z drzew rosnących na dziedzińcu kościoła. Dziennikarze opierali się o ogrodzenie, aparaty strzelały gładkimi seriami. Znaleźliśmy zaciszny róg i obserwowaliśmy teren i tłum, ale jak można się było spodziewać, nikt nie wzbudzał podejrzeń.

– Niezła frekwencja – cicho odezwał się Sam. On jako jedyny w naszej delegacji poszedł do komunii. – Jutro weźmiemy od kogoś film i sprawdzimy, czy jest tu ktoś, kogo być nie powinno.

– Nie ma go tu – powiedziała Cassie. Wcisnęła dłonie w kieszenie kurtki. – Chyba że musi. Ten facet nie będzie nawet czytał gazet. Zmieni temat, jeśli ktokolwiek będzie o tej sprawie mówił.

Rosalind powoli schodziła schodami z kościoła z chusteczką przyciśniętą do ust, uniosła głowę i nas zobaczyła. Odsunęła podtrzymujące ją ręce i pobiegła na przełaj przez trawę, długa, czarna spódnica zatrzepotała na wietrze.

– Panie detektywie… – Złapała moją rękę i uniosła wzrok, na jej twarzy malowały się ślady łez. – Nie zniosę tego. Musi pan złapać człowieka, który zrobił to mojej siostrze.

– Rosalind! – chrapliwie zawołał skądś Jonathan, ale ona się nie odwróciła. Jej dłonie o długich palcach były miękkie i bardzo zimne.

– Zrobimy co w naszej mocy – powiedziałem. – Przyjdziesz jutro ze mną porozmawiać?

– Postaram się. Przepraszam za piątek, ale nie mogłam… – Obejrzała się szybko przez ramię. – Nie mogłam wyjść. Proszę go znaleźć, panie detektywie, proszę…

Bardziej poczułem, niż usłyszałem trzask migawek aparatów fotograficznych. Jedno ze zdjęć – odwrócony, pełen cierpienia profil Rosalind i niekorzystne ujęcie mnie z otwartymi ustami – znalazło się następnego ranka na pierwszej stronie tabloidu, nagłówek głosił: „Proszę, oddajcie mojej siostrze sprawiedliwość" pisany wielkimi literami, a Quigley przez cały tydzień się ze mnie nabijał.

***

W ciągu pierwszych dwóch tygodni Operacji Westalka zrobiliśmy wszystko, co nam przyszło do głowy, wszystko. Zarówno my, jak i ściągnięci mundurowi oraz lokalni funkcjonariusze rozmawialiśmy z ludźmi, którzy mieszkali w promieniu sześciu kilometrów od Knocknaree, z każdym, kto w ogóle kiedykolwiek znał Katy. Na osiedlu mieszkał jeden zdiagnozowany schizofrenik, ale nigdy nikogo nie skrzywdził, nawet podczas ataku, co nie zdarzyło mu się od trzech lat. Sprawdziliśmy każdą kartę kredytową Devlinów i każdą osobę, która wpłaciła pieniądze na czesne za szkołę Katy, i rozpoczęliśmy obserwację, żeby zobaczyć, kto przynosił kwiaty na kamienny ołtarz.

Przesłuchaliśmy najlepsze przyjaciółki Katy – Christinę Murphy, Elisabeth McGinnis, Mariannę Casey. Dzielne dziewczynki o zaczerwienionych oczach i trochę roztrzęsione nie znały żadnej użytecznej informacji, ale i tak zauważyłem, że były zaniepokojone. Nie miałem czasu do stracenia na ludzi, którzy wzdychali i opowiadali o tym, jak szybko dorastają dzieci w dzisiejszych czasach (moi dziadkowie pracowali na pełny etat, zanim skończyli szesnaście lat, co moim zdaniem przebija każdą liczbę kolczyków w ciele w grze, jaką jest dorastanie), ale i tak przyjaciółki Katy zdawały sobie już sprawę istnienia świata zewnętrznego.