Выбрать главу

To wszystko stało się w poniedziałek, prawie tydzień po śmierci Katy. W tym tygodniu ani Jonathan, ani Margaret nie zadzwonili do nas, by spytać, jak idzie śledztwo. Nie narzekałem – niektóre rodziny dzwonią cztery, pięć razy dziennie, uparcie domagając się odpowiedzi, i jest tylko kilka rzeczy bardziej nieznośnych niż mówienie im, że nic nie mamy, w każdym razie to była kolejna drobna, niepokojąca rzecz w sprawie, w której i tak było ich już zbyt wiele.

Rosalind przyszła we wtorek, w porze lunchu. Żadnego telefonu czy umawiania się. Bernardette poinformowała mnie z lekką dezaprobatą, że jakaś młoda kobieta chciałaby się ze mną zobaczyć; wiedziałem, że to Rosalind, a fakt, że pojawiła się tak nagle znikąd, miał posmak desperacji, potajemnego pośpiechu. Rzuciłem pracę i zszedłem na dół, ignorując uniesione brwi Cassie i Sama.

Rosalind czekała w recepcji. Stała odwrócona w stronę okna, ciasno owinięta szmaragdowym szalem; na jej twarzy gościł smutek. Była zbyt młoda, by to wiedzieć, ale tworzyła uroczy obraz: fala orzechowych loków i plama zieleni na tle nasłonecznionego ceglano-kamiennego dziedzińca. Wystarczyłoby wymazać hol, a scena mogłaby znaleźć się prosto na pocztówce z reprodukcjami prerafaelitów.

– Rosalind – odezwałem się.

Odwróciła się od okna, przyciskając dłoń do piersi.

– Och, to pan! Przestraszył mnie pan… Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać.

– Zawsze chętnie – powiedziałem. – Chodź na górę i porozmawiamy.

– Na pewno? Nie chcę sprawiać kłopotu. Jeśli jest pan zbyt zajęty, proszę powiedzieć, to sobie pójdę.

– Wcale nie przeszkadzasz. Może przynieść ci herbaty? Kawy?

– Jeśli można, to kawy. Ale czy musimy wchodzić do środka? Taki dziś piękny dzień, a ja mam lekką klaustrofobię – nie lubię o tym mówić ludziom, ale… Nie moglibyśmy wyjść na zewnątrz?

To nie była standardowa procedura, ale przecież dziewczyna nie należała do podejrzanych, nie wiadomo też, czy była świadkiem.

– Jasne, daj mi tylko sekundę. – Pobiegłem na górę po kawę. Zapomniałem jej spytać, jaką pije, więc dodałem odrobiny mleka i na wszelki wypadek włożyłem do kieszeni dwie torebki cukru. – Proszę – powiedziałem, gdy zszedłem na dół. – Może znajdziemy jakieś miejsce w ogrodzie?

Upiła łyk kawy i próbowała ukryć przelotny grymas niesmaku.

– Wiem, że jest obrzydliwa.

– Nie, nie, jest w porządku, tylko, że ja… zwykle nie piję z mlekiem, ale…

– Oj. Przykro mi. Chcesz, żebym przyniósł ci drugą?

– Och, nie! Wszystko w porządku, panie detektywie, naprawdę, wcale nie potrzebowałam kawy. Proszę tę wziąć. Nie chcę sprawiać kłopotu. Cudownie, że zechciał się pan ze mną zobaczyć, nie musi się pan przejmować… – Mówiła za szybko i zbyt wysokim tonem, jej dłonie frunęły w powietrzu i patrzyła mi w oczy bez mrugania, jak zahipnotyzowana. Była bardzo zdenerwowana i starała się to ukryć.

– Żaden problem – odparłem łagodnie. – Coś ci powiem: poszukamy jakiegoś przyjemnego miejsca, gdzie można usiąść, a ja ci przyniosę kawę. I tak będzie obrzydliwa, ale przynajmniej bez mleka. Co o tym myślisz?

Rosalind uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i przez chwilę miałem wrażenie, jakby ten drobny uczynek poruszył ją do łez.

Znaleźliśmy w ogrodzie nasłonecznioną ławkę; ptaki świergotały i szeleściły w żywopłocie, rzucały się do zmagań o okruchy z kanapki. Zostawiłem tam Rosalind i wróciłem po kawę. Nie spieszyłem się, dawałem jej czas, żeby się uspokoiła, ale kiedy wróciłem, nadal siedziała na skraju ławki, przygryzała wargę i zrywała płatki ze stokrotki.

– Dziękuję – powiedziała, biorąc kawę, i spróbowała się uśmiechnąć. Usiadłem obok niej. – Detektywie Ryan, czy… znalazł pan już zabójcę mojej siostry?

– Jeszcze nie. – Ale to dopiero początek. Naprawdę robimy wszystko, co w naszej mocy.

– Wiem, że pan go złapie. Wiedziałam od razu, gdy tylko pana zobaczyłam. Potrafię sporo powiedzieć o ludziach na podstawie pierwszego wrażenia – czasami mnie nawet przeraża, jak często mam rację – od razu wiedziałam, że to pana potrzebujemy.

Patrzyła na mnie z czystą, niezmąconą wiarą. Pochlebiało mi to, rzecz jasna, ale jednocześnie to pokładane we mnie zaufanie sprawiło, że poczułem się nieswojo. Wiedziałem, że ta sprawa może nigdy nie zostać rozwiązana, i zdawałem sobie sprawę, jak to wpłynie na dziewczynę.

– Śnił mi się pan – powiedziała Rosalind i spuściła wzrok zawstydzona. – W noc po pogrzebie Katy. Wie pan, nie spałam dłużej niż godzinę od czasu, gdy zniknęła. Byłam – och, odchodziłam od zmysłów. Ale kiedy pana wtedy zobaczyłam… przypomniało mi się, żeby się nie poddawać. Tej nocy śniło mi się, że zapukał pan do naszych drzwi i oznajmił, że złapał człowieka, który to zrobił. Siedział w wozie policyjnym obok pana; powiedział pan, że ten człowiek już nigdy nikogo nie skrzywdzi.

– Rosalind. – Nie mogłem tego znieść. – Robimy, co w naszej mocy, i nie poddamy się. Ale wiedz, że to może długo potrwać.

Pokręciła głową.

– Znajdzie go pan.

Zmieniłem temat.

– Powiedziałaś, że chcesz mnie o coś spytać?

– Tak. – Odetchnęła głębiej. – Co zrobiono mojej siostrze? Dokładnie.

Jej oczy były szeroko otwarte i patrzyła na mnie skupiona. Nie byłem pewien, jak może to przyjąć: załamie się, upadnie, zacznie krzyczeć? Ogród pełen był rozgadanych pracowników biur, którzy wyszli na przerwę na lunch.

– Tak naprawdę to twoi rodzice powinni z tobą na ten temat porozmawiać.

– Mam już osiemnaście lat. Nie potrzebuje pan zgody, żeby ze mną rozmawiać.

– Mimo wszystko.

Rosalind przygryzła dolną wargę.

– Pytałam ich. On… oni… powiedzieli mi, żebym się zamknęła.

Coś przemknęło mi przez głowę – złość, niepokój, współczucie, nie jestem pewien.

– Rosalind, czy w domu wszystko w porządku?

Uniosła dłoń i otworzyła usta, które utworzyły maleńki okrąg.

– Tak – odparła cicho. – Oczywiście.

– Jesteś pewna?

– Jest pan bardzo dobry. – Głos jej zadrżał. – Jest pan dla mnie taki dobry. To… wszystko jest w porządku.

– Może wolałabyś porozmawiać z moją partnerką?

– Nie – odparła ostro, w jej głosie słychać było dezaprobatę. – Chciałam porozmawiać z panem, bo… – Przesuwała kolistymi ruchami kubek na kolanach. – Poczułam, że pana to obchodzi. Że obchodzi pana Katy. Pana partnerka tak naprawdę nie wyglądała na zainteresowaną, ale pan… pan jest inny.

– Oczywiście, że nas to obchodzi. – Miałem ochotę objąć ją pocieszająco lub ścisnąć jej dłoń, ale jakoś nigdy takie zachowanie nie przychodziło mi łatwo.

– Och, wiem, wiem. Ale pana partnerka… – Rzuciła mi nazbyt skromny uśmiech. – Myślę, że trochę się jej boję. Jest taka agresywna.

– Moja partnerka? Detektyw Maddox? – To Cassie zawsze miała opinię dobrze radzącej sobie z rodzinami. Ja robię się spięty, język staje mi kołkiem, ale ona zawsze wie, co powiedzieć i jak to zrobić delikatnie. Niektóre rodziny wysyłają jej smutne kartki z wyrazami wdzięczności na Boże Narodzenie.

Rosalind zamachała dłońmi.

– Och, detektywie Ryan, nie miałam nic złego na myśli. Bycie agresywnym to coś dobrego, prawda – zwłaszcza w waszym zawodzie? A ja pewnie jestem przewrażliwiona. Chodzi o to, jak zwracała się do moich rodziców – wiem, że musiała zadać te wszystkie pytania, ale sposób, w jaki je zadawała, tak zimno… Jessica była bardzo zdenerwowana. A do mnie się uśmiechała, jakby to wszystko… Śmierć Katy to nie jakiś żart, proszę pana.

– W najmniejszym stopniu. – Usiłowałem przypomnieć sobie przebieg wizyty u Devlinów, co takiego zrobiła Cassie, że zdenerwowała to biedne dziecko. Do głowy przychodziło mi tylko to, że posłała Rosalind pokrzepiający uśmiech, kiedy usiadła na sofie. Z perspektywy czasu pomyślałem, że mogło to wydać się odrobinę nie na miejscu, ale przecież nie powinno wywołać aż takiej reakcji. Szok i żal często sprawiają, że ludzie reagują zbyt mocno w dziwny, nielogiczny sposób; lecz i tak nerwowość Rosalind utwierdziła mnie w przekonaniu, że w tym domu coś się dzieje.