– Boże, Cass. Jakaś ty była głupia. – Upiłem kolejny łyk, odstawiłem szklankę i położyłem sobie jej stopy na kolanach, żeby je rozetrzeć.
– Nie, mówiłam ci, że nic się nie stało. Zaszedł mnie od tyłu i włożył mi ręce pod pachy, jakby miał zamiar mnie podnieść, tylko że zacząć kombinować z guzikami od bluzki. Spytałam „Co pan robi?", a on odpowiedział: „Kulki trzymam na tej półce. Podniosę cię tak, żebyś sięgnęła". Wiedziałam, że coś jest nie tak, chociaż nie miałam pojęcia co, więc się wywinęłam, powiedziałam: „Nie chcę żadnych kulek" i uciekłam do domu.
– Szczęściara. – Miała szczupłe stopy o wysokim podbiciu, nawet przez miękkie, grube skarpety, które nosiła w domu, czułem ścięgna i kostki ruszające się pod dotykiem palców. Wyobrażałem ją sobie, jak miała jedenaście lat: same kości, obgryzione paznokcie i poważne, brązowe oczy.
– Owszem. Kto wie, co się mogło zdarzyć.
– Wspomniałaś o tym komuś? – Chciałem dowiedzieć się o tej historii czegoś więcej, chciałem wyciągnąć z niej jakąś przeraźliwą rewelację, jakiś okropny, wstydliwy sekret.
– Nie. Czułam się zbyt paskudnie, a poza tym nawet nie wiedziałam, co mam powiedzieć. O to chodzi: nigdy nawet do mnie nie dotarło, że to miało coś wspólnego z seksem. Wiedziałam, co to seks, razem z koleżankami cały czas o tym gadałyśmy, zdawałam sobie sprawę, że coś nie gra, że próbował rozpiąć mi bluzkę, ale nigdy nie złożyłam tego do kupy. Dużo później, kiedy miałam osiemnaście lat, coś mi o tym przypomniało – zobaczyłam jakieś dzieci bawiące się w kulki – i nagle do mnie dotarło: Boże, ten facet próbował mnie molestować!
– A co to ma wspólnego z Katy Devlin?
– Dzieci nie doszukują się powiązań w taki sam sposób jak dorośli – powiedziała Cassie. – Daj stopy, to je rozmasuję.
– Nie ma mowy. Nie czujesz moich skarpetek?
– Boże, ale jesteś obrzydliwy. Nigdy ich nie zmieniasz?
– Kiedy stoją. Zgodnie z kawalerską tradycją.
– To nie tradycja. To ewolucja wsteczna.
– No to dalej – powiedziałem i podsunąłem w jej stronę stopy.
– Nie. Znajdź sobie dziewczynę.
– O czym ty teraz gadasz?
– Dziewczynom nie wolno się czepiać, kiedy masz śmierdzące skarpetki. Ale przyjaciółkom tak. – Ale i tak szybko i profesjonalnie strzepnęła dłonie i ujęła w nie moje stopy. – Poza tym byłbyś mniej upierdliwy, gdybyś sobie trochę użył.
– I kto to mówi. – Gdy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia, ile tak naprawdę używa sobie Cassie. Zanim ją poznałem, miała dość poważnego chłopaka, adwokata Ridana, ale jakoś zniknął ze sceny mniej więcej w tym samym czasie, gdy zaczęła pracować w wydziale narkotyków; związki rzadko dobrze funkcjonują, kiedy jest się tajnym agentem. Oczywiście wiedziałbym, gdyby od tamtego czasu miała jakiegoś chłopaka, i lubię myśleć, że wiedziałbym też, gdyby umówiła się z kimś na randkę, lecz poza tym w zasadzie nie miałem pojęcia, co robi, gdy nie jesteśmy razem. Zawsze zakładałem, że nikogo nie ma, ale nagle nie byłem już tego taki pewien. Spojrzałem na nią zachęcająco, ale właśnie masowała mi stopę i uśmiechnęła się tylko jednym ze swoich najbardziej zagadkowych uśmiechów.
– Poza tym – kontynuowała – po co ja tam w ogóle poszłam. – Umysł Cassie funkcjonuje niczym bezkolizyjne skrzyżowanie: ruch odbywa się tam non stop, w najprzeróżniejszych kierunkach, i nagle na przekór logice i przyciąganiu w przyprawiającym o zawrót głowy ułamku sekundy Cassie wraca do sedna sprawy. – Nie chodziło tylko o kulki. Miał bardzo silny wiejski akcent, myślę, że z Midlands, to, co powiedział, brzmiało: „Chciałabyś dostać szkatułki?". To znaczy, wiedziałam, że nie to powiedział, tylko „kulki", ale jakaś część mnie myślała, że to może jeden z tych tajemniczych starszych panów z bajek i w szopie będą miliony półek z magicznymi kulami i miksturami, starymi pergaminami, szkatułkami i malutkimi smokami w klatkach. Zdawałam sobie sprawę, że to tylko szopa, a on jedynie zajmuje się boiskiem, ale i tak myślałam, że to może być moja szansa, żeby stać się jednym z dzieci, które przechodzą przez szafę do innego świata, i nie potrafiłam znieść myśli, że resztę życia mogłabym spędzić, nie wiedząc, co mnie ominęło.
Co mam zrobić, żebyście zrozumieli mnie i Cassie? Musiałbym was tam zabrać, oprowadzić każdą ze ścieżek naszej sekretnej geografii. Mówienie, że to niemożliwe, by kobieta i mężczyzna byli platonicznymi przyjaciółmi, jest banałem; wbrew wszelkim regułom udało nam się rzucić na stół pięć asów i uciec ze śmiechem. Była moją wakacyjną kuzynką z książek dla dzieci, uczącą bohatera pływać w jeziorze, nad którym unosi się chmara bzyczących muszek, tą, której się dokucza, wrzucając za strój kąpielowy kijanki, z którą po raz pierwszy się całuje na wrzosowiskach, by wiele lat później śmiać się z tego, zaciągając się potajemnie skrętem na zagraconym strychu babci. Malowała mi paznokcie, na złoto i przykazywała tak iść do pracy. Powiedziałem Quigleyowi, że uważa, iż stadion Croce Park powinno się zamienić w centrum handlowe, i obserwowałem, jak usiłuje zrozumieć jego oburzony bełkot. Przecięła opakowanie z nową podkładką pod myszkę i przyczepiła mi do koszuli część, na której było napisane: DOTKNIJ MNIE – POCZUJ RÓŻNICĘ, a ja nosiłem to przez pół dnia, zanim w końcu zauważyłem. Wychodziliśmy przez jej okno schodami pożarowymi i leżeliśmy na dachu dobudówki, która była poniżej, popijając zaimprowizowane koktajle, śpiewając piosenki Toma Waitsa i patrząc na gwiazdy, które wirowały nad naszymi głowami.
Historie, które lubię snuć w myślach, mają swoją wartość, ale przede wszystkim Cassie była moją partnerką. Mógłbym wam opowiadać o tym, jak sprawdzaliśmy pokój za pokojem, z pistoletami trzymanymi oburącz, wyciągniętymi na długość ramienia, w cichych domach, gdzie za każdymi drzwiami mógł się czaić uzbrojony podejrzany, albo o długich nocach, kiedy prowadziliśmy obserwację, siedzieliśmy w samochodzie ze zgaszonymi światłami, piliśmy czarną kawę z termosu i usiłowaliśmy grać w remika przy świetle latarni ulicznych. Kiedyś goniliśmy dwóch zbiegłych z miejsca przestępstwa amatorów przejażdżki kradzionymi autami, byliśmy na ich terenie – graffiti i zasypane śmieciami pustkowia migały za oknami, dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, sto, docisnąłem do dechy i przestałem patrzeć na szybkościomierz – aż zatrzymali się na ścianie, a nam wpadł w ręce piętnastoletni, płaczący kierowca i obiecywaliśmy mu, że mama i karetka już jadą, lecz on zmarł na naszych rękach. W cieszącym się złą sławą wieżowcu narkoman wyciągnął w moją stronę strzykawkę – nawet nie byliśmy nim zainteresowani, szukaliśmy jego brata, a rozmowa zdawała się przebiegać normalnie, do czasu gdy zbyt szybko poruszył ręką i nagle przy moim gardle znalazła się igła. Kiedy stałem bez ruchu, pocąc się i modląc, by żaden z nas nie kichnął, Cassie usiadła po turecku na śmierdzącej wykładzinie, zaproponowała gościowi papierosa i rozmawiała z nim przez godzinę i dwadzieścia minut (podczas których żądał od nas portfeli, samochodu, działki, sprite’a i żeby go zostawić w spokoju), rozmawiała z nim tak rzeczowo i z tak szczerym zainteresowaniem, że w końcu upuścił strzykawkę i osunął się po ścianie, żeby usiąść naprzeciwko niej, i już zaczynał opowiadać jej historię swojego życia, kiedy ja, odzyskawszy władzę w rękach, założyłem mu kajdanki.
Dziewczyny, o których marzę, są delikatne, tęsknie wyglądają przez wysokie okna albo śpiewają słodkie, stare piosenki przy fortepianie, są kruche niczym kwiat jabłoni, a ich długie włosy rozwiewa wiatr. Lecz dziewczyna, która jest z tobą na akcji i chroni twoje plecy to co innego, to sprawia, że drżysz. Pomyślcie o tym, jak pierwszy raz z kimś spaliście, albo o tym, jak pierwszy raz się zakochaliście: o ślepej eksplozji, przez którą aż po same koniuszki palców byliście naładowani energią, wtajemniczeni i odmienieni. Mówię wam, to nic, zupełnie nic w porównaniu z mocą, jaką daje zwyczajne i codzienne oddawanie życia w czyjejś ręce.