11
W tamten weekend pojechałem do rodziców na niedzielny obiad. Robię to co kilka tygodni, chociaż tak naprawdę nie wiem czemu. Nie jesteśmy ze sobą blisko, stać nas co najwyżej na wzajemną przyjacielską i dość zagadkową uprzejmość jak ludzi, którzy poznali się na urlopie i nie wiedzą, jak zakończyć znajomość. Niekiedy przyprowadzam ze sobą Cassie. Rodzice ją uwielbiają – żartuje z tatą na temat ogrodu, a czasami, kiedy pomaga mamie w kuchni, słyszę, jak mama się śmieje na całe gardło, szczęśliwa jak mała dziewczynka – i rzuca pełne nadziei aluzje na temat tego, jak jesteśmy sobie bliscy, co my z rozbawieniem ignorujemy.
– Gdzie masz dzisiaj Cassie? – spytała mama po obiedzie. Zrobiła makaron z serem – wymyśliła sobie kiedyś, że to moje ulubione danie (możliwe, że tak było w którymś momencie) i gotuje je, usiłując w nieśmiały sposób wyrazić swoje współczucie, kiedy tylko w gazetach napiszą, że jakaś moja sprawa nie idzie zbyt dobrze. Sam zapach wywołuje u mnie swędzenie. Byliśmy w kuchni, ja zmywałem, a ona wycierała. Ojciec siedział w salonie i oglądał Columbo w telewizji. W kuchni paliło się światło, choć było zaledwie popołudnie.
– Chyba pojechała do cioci i wujka – powiedziałem; Cassie najprawdopodobniej leżała zwinięta na kanapie, czytała coś i jadła lody prosto z pudełka – w ciągu ostatnich tygodni nie mieliśmy zbyt wiele czasu na swoje przyjemności, a ona podobnie jak ja potrzebuje trochę samotności – ale wiedziałem, że myśl, iż Cassie samotnie spędza niedzielę, zmartwiłaby mamę.
– To dobrze: oderwie się na chwilę. Musicie być wykończeni.
– Jesteśmy dość zmęczeni – odpowiedziałem.
– Całe to jeżdżenie tam i z powrotem do Knocknaree.
Rodzice nie lubią rozmawiać o mojej pracy, rzucają czasem parę ogólnych uwag, nigdy też nie wspominamy Knocknaree. Spojrzałem na nią ostro, ale mama nachylała talerz do światła, by sprawdzić, czy nie zostały na nim jakieś mokre ślady.
– To dość daleko, faktycznie.
– Czytałam w gazecie – zaczęła ostrożnie – że policja znów rozmawiała z rodzinami Petera i Jamie. To byliście wy?
– Nie z Savage’ami. Ale rozmawiałem z panią Rowan. Czysta?
– Idealnie – powiedziała mama i zabrała ode mnie blachę. – Co słychać u Alicii?
W jej głosie było coś, co sprawiło, że znów na nią spojrzałem zaskoczony. Dostrzegła mój wzrok i zaczerwieniła się, odsunęła nadgarstkiem włosy z policzka.
– Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami. Alicia była… cóż, pewnie była dla mnie trochę jak młodsza siostra. Po tym, co się stało, przestałyśmy się kontaktować. Zastanawiałam się tylko, co u niej, to wszystko.
Wspomnienie sprawiło, że na chwilę ogarnęło mnie mdlące uczucie paniki: gdybym wiedział, że moja mama i Alicia przyjaźniły się ze sobą, nigdy bym się nawet nie pojawił w pobliżu tego domu.
– Myślę, że w porządku – powiedziałem. – Na tyle, na ile to możliwe w tej sytuacji. Nic nie zmieniła w pokoju Jamie, wygląda jak dawniej.
Matka cmoknęła z niezadowoleniem. Przez jakiś czas zmywaliśmy w milczeniu: sztućce pobrzękiwały, Peter Falk przebiegle przesłuchiwał kogoś w pokoju obok. Za oknem na trawie wylądowały dwie sroki i zaczęły skubać coś w ogródku, hałaśliwie dyskutując.
– Dwie na radość – automatycznie powiedziała mama i westchnęła. – Pewnie nigdy sobie nie wybaczyłam, że straciłam z Alicią kontakt. Nie ma nikogo innego. Była słodką dziewczyną, taką niewinną – ciągle miała nadzieję, że ojciec Jamie, po tylu latach, zostawi żonę i będą rodziną… Wyszła za mąż?
– Nie. Ale szczerze mówiąc, nie wygląda na szczęśliwą. Uczy jogi. – Piana w zlewie zrobiła się chłodna i lepka, sięgnąłem po czajnik i dolałem gorącej wody.
– To jeden z powodów, dla których się wyprowadziliśmy – powiedziała mama. Stała do mnie plecami, układając sztućce w szufladzie. – Nie potrafiłam spojrzeć im w oczy – Alicii, Angeli i Josephowi. Ja odzyskałam syna, a oni przechodzili piekło… Prawie nie wychodziłam z domu, bo bałam się, że ich mogę spotkać. Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale czułam się winna. Wyobrażałam sobie, że pewnie mnie nienawidzą za to, że jesteś bezpieczny. Nie mam pojęcia, co myślałam, przecież to nie była ich wina.
To mnie zbiło z tropu. Przypuszczam, że wszystkie dzieci są egocentryczne, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że przeprowadziliśmy się nie dlatego, żeby mnie było lepiej.
– Nigdy o tym nie pomyślałem. Byłem samolubnym bachorem.
– Byłeś naszą kropeczką – niespodziewanie powiedziała mama. – Najbardziej uczuciowym dzieckiem, jakie istniało. Kiedy wracałeś ze szkoły albo z zabawy, zawsze mnie przytulałeś i całowałeś – nawet kiedy byłeś prawie tak wysoki jak ja – i mówiłeś: „Tęskniłaś za mną, mamusiu?". Prawie zawsze coś mi przynosiłeś, ładny kamyk albo kwiatek. Większość tych rzeczy dalej przechowuję.
– Ja? – cieszyłem się, że nie przyprowadziłem Cassie. Już sobie wyobrażałem złośliwy błysk w oku, gdyby to usłyszała.
– Tak, ty. To dlatego tak się martwiłam tamtego dnia, kiedy nie mogliśmy cię znaleźć. – Bez uprzedzenia i wręcz gwałtownie ścisnęła mi ramię, po tylu latach wciąż słyszałem w jej głosie napięcie. – Panikowałam. Wszyscy mówili: „Na pewno tylko uciekli z domu, dzieci tak robią, niedługo ich znajdziemy…”, ale ja powiedziałam: „Nie. Nie Adam". Byłeś słodkim chłopcem, dobrym. Wiedziałam, że nie mógłbyś nam tego zrobić.
Słysząc, jak wymawia moje imię, poczułem, jak przez ciało przepływa prąd, szybki, pierwotny i niebezpieczny.
– Nie przypominam sobie, żebym był jakimś szczególnym aniołkiem.
Mama uśmiechnęła się, z roztargnionym wyrazem twarzy patrzyła przez okno kuchni, trochę zdenerwowało mnie to, że pamiętała rzeczy, których ja nie mogłem sobie przypomnieć.
– Ach, aniołkiem nie. Ale byłeś rozważny. Tamtego roku szybko dorastałeś. Kazałeś Peterowi i Jamie przestać dręczyć tego biednego chłopca; jak mu było na imię? Tego w okularach i z okropną mamą, która przygotowywała kwiaty do kościoła?
– Willy Little? – spytałem. – To nie ja, to Peter. Ja z radością bym go dręczył w nieskończoność.
– Nie, to byłeś ty – stanowczo powiedziała mama. – Wasza trójka zrobiła coś, przez co się popłakał i to tak bardzo cię zdenerwowało, że doszedłeś do wniosku, że powinniście zostawić biedaka w spokoju. Martwiłeś się, że Peter i Jamie nie zrozumieją. Pamiętasz?
– Nie. – Właśnie, to dręczyło mnie bardziej niż reszta tej krępującej rozmowy. Można by pomyśleć, że wolałbym jej wersję historii niż moją, ale to nie tak. Oczywiście istniała ewentualność, że nieświadomie obsadziła mnie w roli bohatera albo że sam to zrobiłem i skłamałem jej w tamtym czasie, jednak w ciągu ostatnich kilku tygodni zacząłem uważać swoje wspomnienia za trwałe błyszczące drobiazgi, które należy znaleźć i pieczołowicie przechowywać, i bardzo mnie niepokoiło, że mogły się okazać złotem głupców, przebiegłymi i mglistymi kształtami, które zupełnie nie były tym, czym się wydawały. – Jeśli nie ma już więcej naczyń, to pójdę chwilę porozmawiać z tatą.