– Ucieszy się. Idź już, sama tu skończę. Weź z lodówki guinnessa.
– Dzięki za obiad – powiedziałem. – Był pyszny.
– Adam – odezwała się niespodziewanie, kiedy odwróciłem się do wyjścia, i to, że zrobiła to tak nieoczekiwanie, znów odczułem niczym uderzenie w splot słoneczny, Boże, jak bardzo chciałem jeszcze przez chwilę być tym słodkim dzieckiem, jak chciałem odwrócić się i zatopić twarz w jej ciepłych, pachnących tostami ramionach i z płaczem wyznać, czym były dla mnie ostatnie tygodnie. Pomyślałem o tym, jaki wyraz odmalowałby się na twarz matki, gdybym to faktycznie zrobił, i ugryzłem się w język, żeby się jak szaleniec nie roześmiać. – Chciałam tylko, żebyś wiedział – powiedziała nieśmiało, ściskając w dłoniach ścierkę do naczyń. – Zrobiliśmy to, co dla ciebie było najlepsze. Czasami martwię się, że wszystko zrobiliśmy źle… Ale baliśmy się, że ktokolwiek to… wiesz… ktokolwiek to zrobił, wróci i… Chcieliśmy po prostu tego, co dla ciebie najlepsze.
– Wiem, mamo. W porządku. – I mając poczucie, że uciekam, poszedłem do salonu pooglądać Columbo z tatą.
– Jak ci idzie w pracy? – spytał ojciec w czasie przerwy na reklamę. Zajrzał pod poduchę w poszukiwaniu pilota i przyciszył telewizor.
– W porządku – powiedziałem. Na ekranie małe dziecko, siedząc na muszli klozetowej, zaciekle rozmawiało z zieloną, uzębioną postacią z kreskówki, otoczoną smugą zapachu.
– Dobry z ciebie chłopak. – Ojciec wpatrywał się jak zaczarowany w telewizor. Napił się piwa z puszki. – Zawsze byłeś dobry.
– Dzięki. – Najwyraźniej razem z mamą odbyli rozmowę na mój temat, żeby się przygotować do dzisiejszego popołudnia, chociaż ni w ząb nie umiałem wymyślić, o co mogło chodzić.
– A w pracy w porządku?
– Tak. W porządku.
– To świetnie.
Wróciłem do domu około ósmej. Wszedłem do kuchni i zacząłem sobie robić kanapkę z szynką i niskotłuszczowym serem Heather – zapomniałem zrobić zakupy. Po piwie czułem się wzdęty i niespokojny – nie piję dużo piwa, ale ojciec się martwi, kiedy poproszę o coś innego, uważa mężczyzn pijących wysokoprocentowy alkohol za popadających w alkoholizm albo o lekkich skłonnościach homoseksualnych – miałem mgliste i dziwne wrażenie, że jeśli coś zjem, to piwo wsiąknie w jedzenie i poczuję się lepiej. Heather siedziała w salonie. Niedzielne wieczory poświęca na coś, co nazywa „Czas dla Mnie", składają się na niego Seks w wielkim mieście na DVD, wiele zadziwiających narzędzi oraz ciągła bieganina pomiędzy łazienką a salonem, podczas której z jej twarzy nie znika wyraz ponurej determinacji.
Odezwała się moja komórka. Cassie: „Podwieziesz mnie jutro do sądu? Dorosłe ubrania + kosiarka + pogoda = zły wygląd".
– O cholera – powiedziałem głośno. Sprawa Kavanagh, starszej kobiety pobitej na śmierć w Limerick podczas włamania, jakiś rok temu: mieliśmy wczesnym rankiem złożyć zeznania. Widzieliśmy się już z prokuratorem, który chciał nas przygotować, i w piątek przypominaliśmy sobie o tym nawzajem, ale mnie i tak oczywiście udało się zapomnieć.
– Co się stało? – Heather, mając przed sobą wizję rozpoczęcia rozmowy, podskoczyła z niecierpliwością, pospiesznie opuszczając salon. Wrzuciłem ser z powrotem do lodówki i zatrzasnąłem drzwiczki, co i tak nic nie dało: Heather doskonale pamięta, ile czego zostawiła i kiedyś dąsała się tak długo, aż odkupiłem jej kostkę wyszukanego ekologicznego mydła, bo wróciłem do domu pijany i umyłem nim ręce.
– Wszystko w porządku? – Miała na sobie koszulę nocną i coś, co wyglądało jak folia spożywcza, którą owinęła sobie dokoła głowy, rozsiewał duszący chemiczny kwiecisty zapach.
– Tak, w porządku – powiedziałem. Nacisnąłem odpowiedź i zacząłem pisać wiadomość do Cassie: „W przeciwieństwie do czego? Widzimy się około 8.30". – Zapomniałem tylko, że muszę być jutro w sądzie.
– Ach. – Heather szeroko otworzyła oczy. Paznokcie pomalowała na gustowny bladoróżowy kolor i machała teraz dłońmi, by je wysuszyć. – Mogę ci pomóc się przygotować. Przerobić razem z tobą notatki albo coś w tym rodzaju.
– Nie, dzięki. – Tak naprawdę to nawet nie miałem notatek. Zostawiłem je gdzieś w pracy. Zastanawiałem się, czy nie powinienem po nie pojechać, ale powiedziałem sobie, że i tak na pewno jeszcze mam we krwi za dużo alkoholu.
– Och… Okay. W porządku. – Heather podmuchała na paznokcie i rzuciła okiem na moją kanapkę. – Byłeś na zakupach? Teraz twoja kolej, żeby kupić wybielacz do toalety.
– Jutro pójdę – powiedziałem, zabierając telefon i kanapkę i zmierzając do swojego pokoju.
– Och, no tak, no to poczekamy do tego czasu. Czy to mój ser?
Z pewnym trudem uwolniłem się od Heather i zjadłem kanapkę, która jednak nie zniwelowała skutków wypitego guinnessa. Następnie zgodnie z tą samą logiką nalałem sobie wódki z tonikiem, i położyłem się na łóżku, żeby w myślach jeszcze raz przerobić sprawę Kavanagh.
Nie potrafiłem się skupić. W głowie natychmiast pojawiły mi się wszystkie drugorzędne szczegóły, żywe i bezużyteczne – migoczące czerwone światełko figurki Najświętszego Serca w ciemnym salonie ofiary, żylaste, małe palce nastoletnich zabójców, okropna dziura w głowie ofiary, wilgotna, mokra tapeta w motelu, gdzie zatrzymaliśmy się z Cassie – ale nie pamiętałem choćby jednego ważnego faktu: jak wykryliśmy podejrzanych, czy się przyznali, co ukradli, nie pamiętałem nawet ich nazwisk. Wstałem i zacząłem chodzić po pokoju, wystawiłem głowę za okno, żeby się przewietrzyć, ale im bardziej się starałem skoncentrować, tym mniej pamiętałem. Po jakimś czasie nie byłem nawet pewien, czy ofiara miała na imię Philomena czy Fionnuala, chociaż kilka godzin temu wcale nie musiałem się nad tym zastanawiać (Philomena Mary Bridget).
Oniemiałem. Nic takiego wcześniej mi się nie zdarzyło. Myślę, że mogę śmiało, bez pochlebiania sobie, powiedzieć, że jak na ironię zawsze miałem doskonałą pamięć, z gatunku papuziej, która bez większego wysiłku czy zrozumienia chłonęła i przechowywała różnorodne informacje. W ten sposób udało mi się zdać maturę i dlatego właśnie nie wariowałem z powodu braku notatek – już wcześniej, raz czy dwa, zdarzyło mi się zapomnieć ich przejrzeć i jeszcze nikt mnie na niczym nie przyłapał.
W końcu przecież nie próbowałem zrobić nic szczególnie nadzwyczajnego. W wydziale zabójstw można się przyzwyczaić do prowadzenia dwóch czy trzech spraw naraz. Gdy dostanie się zabójstwo dziecka, gliniarza czy coś innego priorytetowego, można przekazać otwarte sprawy, tak jak my przekazaliśmy naszą sprawę z postoju taksówek Quigleyowi i McCannowi, ale i tak trzeba się zmierzyć z resztą zamkniętych spraw, z towarzyszącą im papierkową robotą, spotkaniami z prokuratorami, datami rozpraw sądowych. Nabiera się wprawy w układaniu sobie w głowie wszystkich drobnych faktów, tak by w razie potrzeby można było po nie w każdej chwili sięgnąć. Powinny tam się znajdować i zasadnicze elementy sprawy Kavanagh, a ich brak wprawił mnie w zwierzęcą panikę.
Około drugiej nad ranem miałem już pewność, że gdybym tylko się przespał, to rano wszystko wskoczyłoby na swoje miejsce. Wypiłem jeszcze jeden kieliszek wódki i wyłączyłem światło, ale gdy tylko zamykałem oczy, obrazy przebiegały mi przez głowę w szalonej, nieustającej procesji – Najświętsze Serce, otyli sprawcy, rana głowy, kiepski motel… Około czwartej nad ranem zdałem sobie nagle sprawę, jakim byłem kretynem, że nie pojechałem po notatki. Zapaliłem światło i na oślep grzebałem w ubraniach, ale kiedy wiązałem buty, zauważyłem, że ręce mi drżą, i przypomniałem sobie o wódce – zdecydowanie nie byłem w odpowiedniej formie, by wyłgać się od alkomatu – stopniowo do mnie dotarło, że czuję się zbyt kiepsko, by w ogóle zrozumieć, co jest w notatkach, nawet gdybym je miał.