Выбрать главу

– Cii – powiedziała, siadając za kierownicą i otrzepując włosy z deszczu. Między rzęsy zabłąkała się kropla i po policzku spłynęła jej czarna łza, Cassie wyglądała jak mała Pierrette. – Zapomniałam już, co to za palanty. Zaczęli rżeć, kiedy opowiadałam, że odlali się na jej łóżko, obrońca robił do nich miny, by się zamknęli. Co ci się stało? Dlaczego to ja prowadzę?

– Mam migrenę – powiedziałem. Cassie sięgnęła, by odchylić osłonę przeciwsłoneczną i sprawdzić makijaż, ale zatrzymała rękę, jej szeroko otwarte i pełne niepokoju oczy napotkały w lusterku moje. – Chyba spartoliłem, Cass.

I tak musiała o tym usłyszeć. MacSharry zadzwoni do O’Kelly’ego, gdy tylko znajdzie chwilę, i do końca dnia wszyscy w wydziale już się dowiedzą. Byłem tak zmęczony, że prawie śniłem na jawie; pozwoliłem sobie na chwilę tęsknych rozważań, czy to nie jest przypadkiem jakiś wywołany przez wódkę koszmar, z którego obudzę się na dźwięk budzika i myśl o rozprawie w sądzie.

– Jak bardzo jest źle? – spytała.

– Wszystko schrzaniłem, to pewne. Nie mogłem nic zrozumieć, a co dopiero myśleć. – W sumie to była prawda.

Powoli ustawiła lusterko we właściwej pozycji, polizała palec i zmazała ślad łzy Pierrette.

– Miałam na myśli migrenę. Chcesz wracać do domu?

Tęsknie pomyślałem o swoim łóżku, godzinach niezakłóconego niczym snu, zanim Heather wróci do domu i zacznie się dopytywać, gdzie jest wybielacz do toalety, ale myśl szybko straciła swój urok: i tak skończyłbym, leżąc sztywno, ściskając kołdrę, raz po raz przerabiając w głowie wydarzenia z sali sądowej.

– Nie, wziąłem proszki, jak wyszedłem. Miewałem już gorszy ból głowy.

– Mam poszukać apteki czy ci wystarczy to, co masz?

– Mam dość, ale już jest lepiej. Jedźmy. – Kusiło mnie, żeby wdać się w szczegóły na temat potworności wymyślonej migreny, ale sztuka kłamania polega na tym, by wiedzieć, kiedy przestać. Nie miałem pojęcia i wciąż nie mam, czy Cassie mi uwierzyła. Szybkim, ostrym skrętem wycofała samochód z miejsca parkingowego, deszcz wyślizgiwał się spod wycieraczek, i włączyła się do ruchu.

– Jak ci poszło? – spytałem znienacka, kiedy wlekliśmy się w korku.

– W porządku. Mam wrażenie, że ich prawnik usiłował twierdzić, że przyznanie się było wymuszone, ale ława i tak tego nie kupiła.

– Dobrze. To dobrze.

***

Mój telefon zadzwonił histerycznie dokładnie w chwili, gdy dotarliśmy do pokoju operacyjnego. O’Kelly kazał mi się u siebie stawić; MacSharry nie tracił czasu. Powtórzyłem mu historię z koszmarnym bólem głowy. Jedyną radością płynącą z migreny jest to, że stanowi doskonałą wymówkę: jest obezwładniająca, nie ponosi się za nią winy, i może trwać tak długo, jak się jej potrzebuje, a nikt nie udowodni, że jej nie masz. Ja przynajmniej rzeczywiście wyglądałem na chorego. O’Kelly rzucił kilka drwiących komentarzy na temat bólu głowy, który jest „kobiecym gównem", ale zyskałem odrobinę szacunku, dzielnie nalegając na pozostanie w pracy.

Wróciłem do pokoju operacyjnego. Sam właśnie skądś wracał przemoknięty do suchej nitki, tweedowy płaszcz pachniał lekko mokrym psem.

– Jak poszło? – spytał. Jego ton był niedbały, ale ponad ramieniem Cassie spojrzał na mnie i szybko odwrócił wzrok – plotki już się zaczynały rozchodzić.

– W porządku. Migrena – odparła Cassie i przechyliła głowę w moją stronę. Do tego czasu zacząłem się czuć, jakbym naprawdę ją miał. Mrugałem, usiłując się skoncentrować.

– Stary, migrena jest straszna. Moja mama ją miewa. Czasami musi leżeć kilka dni w ciemnym pokoju, z lodem na głowie. Możesz zostać w pracy?

– Jest w porządku – odparłem. – Co robiłeś?

Sam spojrzał na Cassie.

– Jest okay – powiedziała. – Proces każdego może przyprawić o ból głowy. Gdzie byłeś?

Zdjął ociekający wodą płaszcz i położył na krześle.

– Wyszedłem na małą pogawędkę z Wielką Czwórką.

– O’Kelly będzie zachwycony – rzekłem. Usiadłem i przycisnąłem palce do zatok. – Powinienem cię ostrzec, że nie jest w najlepszym humorze.

– Nie, w porządku. Powiedziałem im, że protestujący zakłócają pracę kilku brygad budowlanych przy autostradzie – żadnych szczegółów, ale chyba pomyśleli, że mówię o wandalizmie – i sprawdzałem, czy u nich wszystko w porządku. – Sam się uśmiechnął, a ja zdałem sobie sprawę, że aż pęka od podekscytowania, powstrzymuje się, bo wie, jaki ja miałem dzień. – Wszyscy byli wściekle podenerwowani, co wskazuje, że mają coś wspólnego z Knocknaree, ale ja zachowywałem się, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego – pogadaliśmy trochę, upewniłem się, że żaden z nich nie został napadnięty przez protestujących, powiedziałem, żeby na siebie uważali, i wyszedłem. Żaden z nich nawet mi nie podziękował, dacie wiarę? Czarująca banda.

– I? Tyle to wszyscy wiedzieliśmy. – Nie chciałem zadzierać nosa, szczerze, jednak za każdym razem, gdy zamykałem oczy, widziałem ciało Philomeny Kavanagh, a za każdym razem, gdy je otwierałem, patrzyłem na zdjęcia miejsca, gdzie znaleziono zwłoki Katy, które wisiały na tablicy za głową Sama, co mi nie poprawiało nastroju.

– I – niewzruszenie ciągnął Sam – Ken McClintock – gość stojący za Dynamo – cały kwiecień był w Singapurze, tam właśnie wszyscy rozrywkowi deweloperzy spędzają czas mniej więcej o tej porze roku. Jeden z głowy: nie wykonywał anonimowych telefonów z automatów w Dublinie. A pamiętacie, co powiedział Devlin o głosie tego faceta?

– Jeśli sobie dobrze przypominam, to nic specjalnie użytecznego – odparłem.

– Niezbyt głęboki – przypomniała Cassie – akcent ze wsi, ale nic wyróżniającego się. Prawdopodobnie należał do mężczyzny w średnim wieku. – Odchylała się do tyłu razem z krzesłem, nogę założyła na nogę, ręce od niechcenia wyciągnęła do tyłu, w swoim eleganckim sądowym kostiumie wyglądała w pokoju operacyjnym wręcz nie na miejscu, jakby wyskoczyła z jakiejś awangardowej sesji zdjęciowej dla magazynu mody.

– Właśnie. Teraz Conor Roche z Global, on jest z Corku, akcent, który można by kroić nożem – Devlin od razu by to zauważył. A jego partner Jeff Bames jest Anglikiem i poza tym ma głos jak niedźwiedź. Pozostaje nam – Sam sprawnym, radosnym zawijasem zakreślił nazwisko na tablicy – Terence Andrews z Futury, pięćdziesiąt trzy lata, z Westmeath, dość piskliwy głos. I zgadnijcie, gdzie mieszka.

– Na starym mieście. – Cassie zaczęła się uśmiechać.

– Apartament przy nabrzeżu. Chodzi się napić do Gresham – powiedziałem mu, żeby uważał, jak będzie wracał, z tymi lewicowcami nigdy nie wiadomo – a wszystkie trzy budki telefoniczne są dokładnie na jego trasie powrotnej do domu. Mam naszego człowieka, moi drodzy – podsumował Sam.

***

Nie pamiętam, co robiłem przez resztę tamtego dnia; zapewne siedziałem przy biurku i bawiłem się papierem. Sam poszedł załatwić kolejną ze swych tajemniczych spraw, a Cassie wyszła, żeby sprawdzić jakiś mało obiecujący trop. Zabrała ze sobą O’Gormana i zostawiła cichego Sweeneya, żeby pilnował linii telefonicznej, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny. Po rozgardiaszu kilku ostatnich dni prawie pusty pokój operacyjny sprawiał upiorne wrażenie opuszczonego, biurka nieobecnych policjantów wciąż były zawalone papierami i kubkami po kawie, których nie zanieśli z powrotem do stołówki.