Najdzikszą formą fauny występującą na terenie Irlandii są prawdopodobnie borsuki, lecz co jakiś czas pojawiają się pogłoski o charakterze atawistycznym, zwykle gdzieś w Midlands: martwe owce znalezione z rozprutymi gardłami, nocni podróżni ze świecącymi oczami błąkający się po ścieżkach. Większość tego okazuje się później samotnymi psami pasterskimi albo kotami domowymi widzianymi w dziwnym świetle, ale niektóre z tych zjawisk pozostają niewyjaśnione. Pomyślałem z niechęcią o rozcięciach na moim podkoszulku. Cassie, choć nie do końca wierzyła w tajemnicze dzikie zwierzę, zawsze to fascynowało – bo jego rodowód sięga Czarnego Psa, który napadał na średniowiecznych wędrowców, uwielbia twierdzić, że nie każdy centymetr kraju jest zaznaczony na mapie i monitorowany przez kamery, że istnieją jeszcze tajemnicze zakątki w Irlandii, gdzie jakieś pierwotne istoty wielkości pumy mogą prowadzić skryte życie.
Właściwie mnie również podoba się ten pomysł, ale w tamtej chwili nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Przez całą tę sprawę, od chwili gdy nasz samochód wspiął się na wzgórze i przed oczami rozpostarło się nam Knocknaree, ciemna błona pomiędzy mną a tamtym dniem w lesie zaczęła się powoli i z oporem robić coraz cieńsza; tak napęczniała, że wręcz słyszałem małe, ukradkowe ruchy po drugiej stronie, bicie skrzydeł i chrobot drobnych stóp podobny do głosu ćmy obijającej się o zamknięte dłonie. Nie miałem już miejsca na teorie na temat zbiegłych egzotycznych zwierząt, niedobitków elfów, potwora z Loch Ness czy co tam jeszcze Cassie sobie wymyśliła.
– Nie – powiedziałem. – Nie, Cass. Praktycznie mieszkaliśmy w tym lesie; gdyby tam było coś większego od lisa, tobyśmy wiedzieli. A poszukiwacze znaleźliby ślady. Albo jakiś śmierdzący podglądacz ich obserwował, albo sobie to wszystko wymyśliła.
– W porządku – obojętnie odparła Cassie. Ponownie włączyłem silnik. – Poczekaj; co dalej?
– Tym razem nie będę siedział, kurwa, w samochodzie – słyszałem, jak niebezpiecznie podnoszę głos.
Na sekundę uniosła brwi.
– Pomyślałam, że ja powinnam… no, nie siedzieć w samochodzie, ale podrzucić cię i pójść jeszcze trochę pogadać z kuzynkami czy coś w tym rodzaju, a ty mógłbyś mi wysłać SMS, kiedy będziesz chciał, żebym po ciebie przyjechała. Możesz też po męsku pogadać z Devlinem. W mojej obecności nie będzie chciał mówić o gwałcie.
– Aha. Okay. Dzięki, Cass. To dobry pomysł.
Wysiadła z samochodu, a ja przesunąłem się na siedzenie pasażera, myśląc, że chce prowadzić, jednak ona podeszła do drzewa i rozgarniała nogą trawę, dopóki nie dostrzegła mojej zapalniczki.
– Masz. – Wsiadła do samochodu, uśmiechnęła się do mnie kącikiem ust. – A teraz poproszę mój prezent gwiazdkowy.
13
Kiedy zatrzymałem się przed domem Devlinów, Cassie powiedziała:
– Rob, zdajesz sobie sprawę, że to może być zupełnie zły kierunek.
– Jak to? – spytałem z roztargnieniem.
– Pamiętasz, jak mówiłam o tym, że mam przeczucie, że gwałt Katy ma znaczenie symboliczne… jak nie wydawało mi się to związane z seksem? Ty dałeś nam kogoś, kto ma motyw o nieseksualnym podłożu, żeby zgwałcić córkę Devlina, kogoś, kto musiałby użyć narzędzia.
– Sandra? Nagle, po dwudziestu latach?
– Cała reklama wokół Katy… artykuł w gazecie, zbiórka pieniędzy… To mogło spowodować wybuch.
– Cassie – odetchnąłem głęboko – ja jestem prostym chłopakiem z małego miasta. Wolę się koncentrować na rzeczach oczywistych. W obecnej chwili oczywisty wydaje się Jonathan Devlin.
– Ja tylko mówię. To może się okazać pomocne. – Wyciągnęła rękę i zmierzwiła mi włosy, szybko i niezdarnie. – Idź, chłopcze z małego miasta. Połam nogi.
Jonathan był w domu sam. Powiedział, że Margaret zabrała dziewczynki do siostry, a ja zastanawiałem się, jak dawno temu i dlaczego. Wyglądał okropnie. Schudł tak bardzo, że ubrania na nim wisiały, włosy obciął jeszcze krócej, blisko głowy, co w jakiś sposób nadawało mu zrozpaczony wygląd, i pomyślałem o starożytnych cywilizacjach, gdzie pogrążeni w smutku pozostali przy życiu składali na stosie swych ukochanych włosy. Gestem wskazał mi, bym usiadł na sofie, sam zajął miejsce w fotelu naprzeciwko, pochylił się do przodu i zacisnął dłonie. W domu czuć było rozpacz; nie unosił się zapach gotowanego posiłku, telewizor i pralka nie pracowały, żadne książki nie leżały otwarte na oparciu fotela, nic nie wskazywało, że zanim przyjechałem, cokolwiek robił.
Nie zaproponował mi herbaty. Zapytałem, jak sobie radzą („A jak pan myśli?"), wyjaśniłem, że sprawdzamy różne tropy, zbyłem jego lakoniczne pytania na temat szczegółów, spytałem, czy przypomniał sobie coś, co mogłoby mieć znaczenie. Dziki pośpiech, który czułem w samochodzie, szybko zniknął, gdy tylko otworzył drzwi; pierwszy raz od wielu tygodni byłem spokojniejszy i bardziej przytomny. Margaret z Rosalind i Jessicą mogły wrócić w każdej chwili, lecz skądś wiedziałem, że nie wrócą. Brudne okna filtrowały promienie popołudniowego słońca, które prześlizgiwały się po szafkach ze szklanymi drzwiczkami i politurze stołu, załamując się i nadając pokojowi podwodną, pełną smug poświatę. Słyszałem, jak w kuchni tyka zegar, ciężko i przejmująco powoli, ale poza tym nie było żadnych dźwięków, nawet za domem; tak jakby całe Knocknaree poza Jonathanem Devlinem zgromadziło się razem i rozpłynęło w powietrzu. Byliśmy tylko my dwaj, siedzieliśmy naprzeciw siebie po dwóch stronach stolika do kawy, a odpowiedzi były tak blisko, że prawie słyszałem, jak przepychają się i trajkoczą po kątach; nie było potrzeby się spieszyć.
– Kto jest fanem Szekspira? – spytałem w końcu, odkładając notes. Nie miało to oczywiście znaczenia, ale pomyślałem, że może odrobinę uśpi jego czujność, no i byłem zaintrygowany.
Jonathan zmarszczył brwi poirytowany.
– Co?
– Imiona pana córek. Rosalind, Jessica, Katharine przez a; wszystkie to postaci z komedii Szekspira. Zakładam, że to celowy zabieg.
Mrugnął, po raz pierwszy spojrzał na mnie jakby ciepło i uśmiechnął się kącikiem ust. Był to raczej zaskakujący uśmiech, pełen zadowolenia, lecz nieśmiały jak u chłopca, który czeka, aż ktoś w końcu zauważy jego nową odznakę harcerską.
– Wie pan, że pan pierwszy w ogóle to zauważył? Tak, to był mój pomysł. – Zachęcająco uniosłem brew. – Kiedy się pobraliśmy, przeszedłem coś w rodzaju drogi do samodoskonalenia, tak to się chyba nazywa. Starałem się przeczytać najważniejsze książki, Szekspira, Miltona, George’a Orwella… Nie przepadałem za Miltonem, ale Szekspir… ciężko mi szło, jednak w końcu wszystko przeczytałem. Droczyłem się z Margaret, że jak się okaże, że bliźniaki to chłopiec i dziewczynka, to nazwiemy je Viola i Sebastian, ale ona twierdziła, że będą się z nich nabijać w szkole…
Jego uśmiech znikł, kiedy spojrzał w bok. Wiedziałem, że to szansa dla mnie, teraz, póki mnie lubi.
– To piękne imiona – powiedziałem. Skinął głową z roztargnieniem. – Jeszcze jedna rzecz: czy zna pan Cathala Millsa i Shane’a Watersa?
– Czemu pan pyta? – Zdawało mi się, że dostrzegłem w jego oczach cień ostrożności, ale siedział tyłem do okna i trudno było to stwierdzić z całą pewnością.
– Ich nazwiska pojawiły się w toku śledztwa.
Ostro zmarszczył brwi i dostrzegłem, że napina ramiona jak pies przygotowujący się do walki.
– Czy są podejrzani?
– Nie – odparłem stanowczo. Nawet gdyby byli, i tak bym mu tego nie powiedział – nie z powodu procedury, ale ponieważ był nieprzewidywalny. To wściekłe, sprężynujące napięcie: gdyby nie był zamieszany w śmierć Katy, to wystarczyłby cień niepewności w moim głosie i pewnie za chwilę by się pojawił na ich progu z pistoletem maszynowym. – Sprawdzamy wszystkie tropy. Proszę mi o nich opowiedzieć.