– Nawet niech pani nie śmie sugerować, że zraniłem córkę – powiedział z niskim, ostrzegawczym pomrukiem. – Niech się pani nie waży.
– Mamy trójkę martwych dzieci, panie Devlin, wszystkie zamordowane w tym samym miejscu, niewykluczone, że zamordowano je, by ukryć inne zbrodnie. I mamy jednego człowieka w samym centrum każdej ze spraw. – Pana. Jeśli ma pan na to jakieś dobre wytłumaczenie, to musimy je teraz usłyszeć.
– To jest, kurwa, nie do uwierzenia. – Devlin niebezpiecznie podnosił głos. – Katy… ktoś zabił moją córkę, a wy chcecie, żebym to ja wam dawał jakieś wytłumaczenie? To wasza cholerna robota. To wy powinniście dawać mi wyjaśnienia, a nie oskarżać o…
Zanim się zdążyłem zorientować, już stałem. Z trzaskiem odrzuciłem notes i oparłem się o stół, nachylając w stronę Devlina.
– Miejscowy człowiek, Jonathan, wiek trzydzieści pięć lub więcej, mieszka w Knocknaree od ponad dwudziestu lat. Facet bez solidnego alibi. Facet, który znał Petera i Jamie, codziennie widywał Katy i miał poważny motyw, żeby zabić ich wszystkich. Na kogo to według ciebie wskazuje? Wymień choć jednego mężczyznę, który pasuje do tego opisu, a daję słowo, że wyjdziesz przez te drzwi i już nigdy więcej nie będziemy ci zawracać głowy. Daj spokój, Jonathan. Wymień jednego. Choćby jednego.
– W takim razie aresztujcie mnie! – ryknął i wyciągnął w moją stronę ręce z zaciśniętymi pięściami. – No już, jeśli jesteście tak cholernie pewni, macie dowody, aresztujcie mnie! No już!
Nie wiem, czy udaje mi się wam to odpowiednio przekazać, zastanawiam się tylko, czy możecie sobie wyobrazić, jak bardzo chciałem to zrobić. Całe życie przelatywało mi przed oczami jak u umierającego człowieka – noce przepłakane w zimnym internacie i jazda zygzakiem na rowerze bez trzymanki, ciepłe od trzymania w kieszeni kanapki z masłem i cukrem, głosy detektywów bez końca brzmiące w moich uszach – i wiedziałem, że nie mamy wystarczających dowodów, sprawa się nie utrzyma, za dwanaście godzin wyjdzie przez te drzwi wolny jak ptak i winny. Nigdy w życiu niczego nie byłem tak pewien.
– Pieprzyć to – powiedziałem, podciągając rękawy koszuli. – Nie, Devlin. Nie. Siedziałeś tutaj i cały wieczór wciskałeś nam kit, mam tego dość.
– Aresztujcie mnie albo…
Pchnąłem go. Odskoczył do tyłu, z hukiem odsuwając krzesło, znalazł się w rogu i automatycznie wyciągnął przed siebie pięści. Cassie już mnie trzymała, chwyciła oburącz moją uniesioną rękę.
– Jezu, Ryan! Przestań!
Tyle już razy to robiliśmy. To nasza ostatnia deska ratunku, kiedy wiemy, że podejrzany jest winny, ale potrzebujemy przyznania się do winy, a on nie chce mówić. Powoli się rozluźniam, zdejmuję ręce Cassie, wciąż patrząc na podejrzanego, w końcu kręcę ramionami i ruszam szyją, a następnie siadam na krześle, niespokojnie bębniąc palcami, tymczasem ona wraca do przepytywania, rzuca mi od czasu do czasu niespokojne spojrzenia i czeka na znak, kolejny wybuch wściekłości. Kilka minut później zaczyna, sprawdza komórkę, mówi: „Cholera, muszę odebrać. Ryan… tylko się nie denerwuj, okay? Pamiętasz, co się stało ostatnim razem". – Zostawia nas samych. To działa; na ogół nie muszę się nawet znów podnosić. Robiliśmy to z dziesięć, dwanaście razy. Wszystko mieliśmy doskonale opracowane, jak kaskaderzy w filmie.
Tym razem jednak było inaczej, to działo się naprawdę, w porównaniu z tym wszystkie pozostałe razy były niczym, jedynie próbą, i dlatego jeszcze bardziej wkurzało mnie, że Cassie tego nie rozumie. Próbowałem wyrwać ramię z jej uścisku, ale była silniejsza, niż się spodziewałem, miała stalowe nadgarstki, a ja poczułem, że gdzieś w rękawie pruje mi się szew. Zatoczyliśmy się w niezgrabnej przepychance.
– Odczep się…
– Rob, nie…
Jej głos dotarł do mnie przez donośny ryk, który słyszałem w głowie. Widziałem tylko Jonathana przypartego do muru i czekającego zaledwie kilka metrów ode mnie. Wyciągnąłem do przodu rękę i poczułem, jak Cassie zatoczyła się do tyłu, kiedy wyślizgnąłem się jej z uścisku, ale pod nogi wpadło mi krzesło i zanim udało mi się je kopnąć w bok i dosięgnąć Jonathana, ona już się otrząsnęła, chwyciła mnie za drugie ramię i wykręciła je za moimi plecami jednym szybkim i precyzyjnym ruchem.
– Czyś ty, kurwa, zwariował? – syknęła mi prosto do ucha. – On nic nie wie.
Słowa uderzyły mnie jak strumień zimnej wody skierowany prosto w twarz. Wiedziałem, że nawet jeśli się myli, to i tak nic nie mogę zrobić, i wpadłem w osłupienie. Byłem rozdarty.
Cassie poczuła, że odchodzi mi chęć do bójki. Popchnęła mnie do przodu, a sama zrobiła krok do tyłu, dłonie wciąż trzymając wyciągnięte. Patrzyliśmy na siebie jak wrogowie, obydwoje głośno dyszeliśmy.
Z dolnej wargi spływało jej coś ciemnego i po chwili zdałem sobie sprawę, że to krew. Przez okropną, trwającą wieki sekundę myślałem, że ją uderzyłem. (Później dowiedziałem się, że wcale nie: kiedy wstałem, szarpnęła się gwałtownie i uderzyła nadgarstkiem w usta – przednie zęby przecięły wargę. Ale to bez różnicy). Dzięki temu wróciły mi zmysły.
– Cassie – powiedziałem.
Zignorowała mnie.
– Panie Devlin – rzekła spokojnie, jakby nic się nie stało, w jej głosie słychać było ledwie słyszalne drżenie. Jonathan – zapomniałem, że tam w ogóle był – poruszył się powoli w kącie, nie odrywając ode mnie wzroku. – Wypuścimy pana bez stawiania żadnych zarzutów. Radzę panu jednak, żeby pozostał pan w miejscu, gdzie możemy pana znaleźć, i nie próbował kontaktować się z ofiarą gwałtu. Zrozumiano?
– Tak. Dobra. – Postawił krzesło, zdjął z oparcia zmięty płaszcz i ze złością zarzucił na siebie. W drzwiach odwrócił się i posłał mi ponure spojrzenie, przez chwilę myślałem, że coś powie, ale zmienił zdanie i wyszedł, z niesmakiem kręcąc głową. Cassie ruszyła za nim i zatrzasnęła drzwi, ale były zbyt ciężkie i zamknęły się z mało satysfakcjonującym głuchym odgłosem.
Siedząc na krześle, zakryłem twarz dłońmi. Nigdy wcześniej nic takiego nie zrobiłem. Brzydzę się przemocą fizyczną, zawsze się brzydziłem, na samą myśl się wzdragam. Nawet kiedy byłem przewodniczącym samorządu szkolnego i miałem niewątpliwie więcej władzy i mniej odpowiedzialności niż jakikolwiek dorosły, może z wyjątkiem dyktatorów w niewielkich krajach Ameryki Południowej, nigdy nikogo nie kopnąłem. A przed chwilą przepychałem się z Cassie jak jakiś pijak podczas burdy w barze, gotowy powalić Jonathana Devlina na podłogę w pokoju przesłuchań, porwany przez pragnienie, żeby kopnąć go w krocze i zrobić z jego twarzy krwawą miazgę. I zraniłem Cassie. W przebłyskach świadomości zastanawiałem się obojętnie, czy właśnie zaczynam wariować.
Po kilku minutach Cassie wróciła, zamknęła drzwi i oparła się o nie, stała z rękami w kieszeniach dżinsów. Warga przestała jej krwawić.
– Cassie – powiedziałem, trąc twarz dłońmi. – Naprawdę przepraszam. Dobrze się czujesz?
– Co to, do cholery, było? – Na policzkach wykwitły jej rumieńce.
– Myślałem, że coś wie. Byłem pewien. – Ręce mi się okropnie trzęsły. Zacisnąłem je, żeby przestały.
W końcu powiedziała bardzo cicho:
– Rob, nie możesz tak dalej.
Po długiej chwili usłyszałem, jak zamykają się za nią drzwi.
15
Tej nocy upiłem się w trupa, byłem bardziej pijany niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich piętnastu lat. Spędziłem połowę nocy, siedząc na podłodze w łazience, wpatrując się szklanym wzrokiem w toaletę i użalając się nad sobą, że nie mogę po prostu zwymiotować i mieć tego z głowy. Oczy w kącikach pulsowały mi równo z każdym uderzeniem serca, a cienie na obrzeżach pola widzenia migotały i wykręcały się w jakieś ohydne szpiczaste, pełzające zjawy, które znikały za kolejnym mrugnięciem. W końcu zdałem sobie sprawę, że jeśli nawet mdłości nie przejdą, to i tak nie będzie już gorzej. Potykając się, dotarłem do swojego pokoju i ubrany zasnąłem na kołdrze.