Выбрать главу

Miałem niespokojne sny. Coś wierzgało i wyło w torbie z grubego płótna, słyszałem śmiech i widziałem światło, a także rozbitą szklankę na kuchennej podłodze i czyjąś płaczącą matkę. Znów byłem praktykantem w jakimś przygranicznym regionie, a Jonathan Devlin i Cathal Mills ukrywali się na wzgórzach z bronią i psem myśliwskim, żyli w lesie, a my musieliśmy ich złapać, ja i dwóch detektywów z wydziału zabójstw, wysokich i zimnych jak figury woskowe, nasze buty grzędy w lepkim błocie. Przebudziłem się na chwilę, walcząc z kołdrą, prześcieradło było ściągnięte z materaca i zwinięte w przepocony kłąb, i ponownie zapadłem w sen, zanim zdążyłem sobie uświadomić, że śnię.

Tego ranka obudziłem się z jednym obrazem wyraźnie rysującym się w mojej głowie, stojącym mi jasno przed oczami niczym neon. Nie miało to nic wspólnego z Peterem, Jamie ani Katy: Emmet, Tom Emmet, jeden z detektywów z wydziału zabójstw, który pojawił się w zadupiu, kiedy byłem praktykantem. Emmet był wysoki i bardzo chudy, doskonale ubrany (kiedy teraz o tym myślę, to pewnie stąd wzięło się moje pierwsze, niezłomne przekonanie, że detektywi z wydziału zabójstw muszą się dobrze ubierać), miał twarz kowboja z westernu, wyżłobioną i wypolerowaną niczym stare drewno. Wciąż jeszcze pracował w wydziale, kiedy tam trafiłem – teraz jest już na emeryturze – sprawiał wrażenie miłego faceta, ale miałem dla niego taki pierwotny podziw, że kiedy tylko ze mną rozmawiał, natychmiast zaczynałem się jąkać jak uczniak.

Któregoś popołudnia przyczaiłem się na parkingu w zadupiu, paliłem i ukradkiem podsłuchiwałem, o czym rozmawiają. Drugi detektyw zadał pytanie – nie słyszałem jakie – a Emmet potrząsnął głową.

– Jeśli to nie on, to w takim razie sknociliśmy całą sprawę – powiedział, zaciągając się papierosem i gasząc go podeszwą eleganckiego buta. – Musimy się cofnąć. Do samego początku i zobaczyć, gdzie zrobiliśmy błąd. – Następnie odwrócili się i poszli z powrotem na posterunek, ramię w ramię, przygarbieni.

Wiedziałem, a nic lepiej nie wywołuje żałosnych samooskarżeń niż alkohol – że właśnie udało mi się wszystko dokładnie schrzanić. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo rozwiązanie stało się nagle zupełnie jasne. Poczułem się tak, jakby wszystko, co zdarzyło się w trakcie tej sprawy – koszmar Kavanagh, okropne przesłuchanie Jonathana, wszystkie bezsenne noce i drobne oszustwa, jakie podsuwał mi umysł – zostało zesłane przez jakiegoś mądrego boga, żebym się znalazł w tym miejscu. Unikałem lasu w Knocknaree niczym jakiejś plagi, przypuszczam, że gotów byłem przesłuchać każdego człowieka w kraju i łamać sobie głowę tak długo, aż w końcu eksploduje, zanim stało się dla mnie jasne, że trzeba zrobić krok w tył, byłem poobijany do tego stopnia, że jedno stało się oczywiste: tylko ja znałem przynajmniej niektóre odpowiedzi, a jeśli cokolwiek mogło mi je przypomnieć (wrócić do samego początku), to właśnie ten las.

Jestem pewien, że zabrzmi to płytko. Z drugiej strony mógłbym wam opisać, jakie to miało dla mnie znaczenie, ta tysiącwatowa żarówka błyskająca mi nad głową, latarnia, która podpowiadała mi, że koniec końców nie zgubiłem się w dziczy, że dobrze wiedziałem, dokąd mam iść. Prawie wybuchłem śmiechem, gdy tak siedziałem na łóżku w porannym świetle, które przeświecało spomiędzy zasłon. Powinienem mieć największego na świecie kaca, ale czułem się, jakbym spał przez tydzień, kipiałem energią niczym dwudziestolatek. Wziąłem prysznic, ogoliłem się i rzuciłem Heather tak radosne „dzień dobry", że spojrzała na mnie zaskoczona z odrobiną podejrzliwości, i zacząłem podśpiewywać jakiś okropny przebój, który właśnie puszczali w radio.

Znalazłem miejsce parkingowe na Stephen’s Green – dobry znak, o tej godzinie rano było to wręcz niemożliwe – i w drodze do pracy szybko zrobiłem zakupy. W małej księgarni przy Grafton Street znalazłem piękny, stary egzemplarz Wichrowych Wzgórz – grube kartki, pożółkłe na brzegach, czerwona okładka ze złotymi literami, „Dla Sary, Boże Narodzenie 1922" wykaligrafowane wyblakłym atramentem na stronie tytułowej. Potem poszedłem do sklepu Brown Thomas i kupiłem elegancką, wieloczęściową maszynę do robienia cappuccino, Cassie uwielbiała kawę z pianką, miałem zamiar dać jej to na gwiazdkę, ale jakoś nigdy mi się nie udało. Ruszyłem do pracy, nie zawracając sobie nawet głowy przestawianiem samochodu. Kosztowało mnie to absurdalną sumę, którą pochłonął parkometr, ale był słoneczny, pogodny dzień, który skłania do ekstrawagancji.

Cassie siedziała już przy biurku ze stosem papierów. Na szczęście dla mnie nigdzie w pobliżu nie widać było Sama ani mundurowych.

– Dzień dobry – powiedziała, rzucając mi chłodne, ostrzegawcze spojrzenie.

– Proszę. – Postawiłem przed nią dwie torby.

– Co to? – spytała, patrząc na nie podejrzliwie.

– To – wskazałem na maszynę do kawy – twój spóźniony prezent gwiazdkowy. A to jest na przeprosiny. Strasznie cię przepraszam, Cass, nie tylko za wczoraj, ale za to, jak się zachowywałem przez ostatnie tygodnie. Byłem kompletnie nie do wytrzymania i masz wszelkie powody, by się na mnie wściec. Ale przysięgam, że to już koniec. Od teraz będę normalnym, zdrowym człowiekiem.

– To coś nowego – automatycznie rzuciła Cassie, a mnie zrobiło się ciepło na sercu. Otworzyła książkę – uwielbia Emily Bronte – i przesunęła palcami po stronie tytułowej.

– Wybaczono mi? Jeśli zechcesz, to padnę na kolana. Serio.

– Z chęcią bym cię zmusiła, ale ktoś mógłby cię zobaczyć i natychmiast by się zrodziły plotki. Ryan, ty skurczybyku. Zepsułeś mi idealne dąsy.

– I tak nie mogłabyś ich kontynuować – oznajmiłem z ogromną ulgą. – Złamałabyś się przed południem.

– Nie przeginaj. Chodź tutaj, ty… – Wyciągnęła rękę, a ja pochyliłem się i przytuliłem ją. – Dzięki.

– Nie ma za co. I mówiłem szczerze: żadnych okropności więcej.

Cassie obserwowała mnie, kiedy zdejmowałem płaszcz.

– Posłuchaj, nie chodzi o to, że byłeś nie do zniesienia. Martwiłam się o ciebie. Jeśli nie chcesz się więcej tym zajmować… nie, posłuchaj… to możesz zamienić się z Samem, zająć się Andrewsem, a on niech weźmie w obroty rodzinę. Dotarł już tak daleko, że każde z nas może to przejąć, nie potrzebujemy przecież pomocy jego wujka ani nic w tym rodzaju. Sam nie będzie pytał, wiesz, jaki jest. Nie ma powodu, żebyś tracił przez to zmysły.

– Cass, szczerze, naprawdę czuję się dobrze. Wczoraj to było jak gigantyczne przebudzenie. Przysięgam na wszystko, o czym tylko pomyślisz, że wymyśliłem, jak się zająć tą sprawą.

– Rob, pamiętasz, jak powiedziałeś, żebym dała ci kopniaka, jak zaczniesz się dziwnie zachowywać? To jest mój kopniak. Na razie metaforyczny.

– Posłuchaj, daj mi jeszcze tydzień. Jeśli pod koniec tygodnia dojdziesz do wniosku, że dalej sobie z tym nie radzę, to zamienię się z Samem. Okay?

– Okay – odparła w końcu, choć nadal nie wyglądała na przekonaną. W drodze do biurka przelotnie i niezgrabnie ścisnąłem jej ramię.

– W zasadzie – powiedziała, kiedy usiadłem – ta cała sprawa z Sandrą Scully ma jedną dobrą stronę. Pamiętasz, jak chcieliśmy dostać w swoje ręce karty medyczne Rosalind i Jessiki? No to jest Katy, która ma fizyczne ślady maltretowania, Jessica wykazuje ślady psychiczne, a teraz Jonathan przyznał się do gwałtu. Jest spora szansa, że zebraliśmy tyle materiału, że wydadzą nam karty.