Выбрать главу

Ze zmęczenia wydawało mi się, że moje stopy należą do kogoś innego. Wiatr smagał mi twarz deszczem i coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z nadciągającego kataklizmu – pomyślałem o wszystkich rzeczach, których już nigdy nie będę mógł robić: pić z Cassie przez całą noc, opowiadać jej o dziewczynach, które poznałem, spać na jej kanapie. Nie było już możliwości, nigdy więcej, żeby znów była Cassie-po-prostu-Cassie, jedną z koleżanek, ale o wiele przyjemniejszą dla oka, nie teraz. Każdy słoneczny, znajomy kawałek naszego wspólnego pejzażu stał się ciemnym polem minowym, najeżonym zdradliwymi niuansami i konsekwencjami. Pamięć podsunęła mi scenę sprzed kilku dni, jak Cassie sięgała do kieszeni mojego płaszcza po zapalniczkę, kiedy siedzieliśmy w ogrodach zamku, nawet nie przerwała zdania, żeby to zrobić, uwielbiałem ten gest, jego nieopisaną łatwość, oczywistość.

Wiem, że zabrzmi to nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę, że wszyscy, począwszy od moich rodziców, a na kretynie takim jak Quigley skończywszy, spodziewali się tego, ale ja nigdy nie poczułem, że ta chwila się zbliża. Chryste, byliśmy tacy z siebie zadowoleni: absolutnie aroganccy, bezpieczni w swojej pewności, że jesteśmy wyjątkiem od najstarszej reguły znanej ludzkości. Przysięgam, że kładłem się do łóżka niewinny jak niemowlę. Cassie przechyliła głowę, by zdjąć spinki, robiła miny, kiedy się plątały, ja włożyłem skarpetki do butów, tak jak to zawsze robię, żeby się o nie rano nie potknęła. Wiem, że powiecie, że nasza naiwność była rozmyślna, lecz słowo daję, żadne z nas nie miało pojęcia, jak ta noc się zakończy.

Kiedy dotarłem do Monkstown, w dalszym ciągu nie mogłem się zmusić, by wrócić do domu. Poszedłem do Dun Laoghaire i usiadłem na murze na końcu mola, obserwowałem pary spacerujące dla zdrowia w niedzielne popołudnie, aż zrobiło się ciemno, wiatr zaczął przenikać przez płaszcz, a policjant na patrolu rzucił mi podejrzliwe spojrzenie. Z jakiegoś powodu pomyślałem, żeby zadzwonić do Charliego, ale nie miałem w komórce jego numeru i poza tym nie wiedziałem, co chcę mu powiedzieć.

***

Tej nocy spałem jak zabity. Kiedy przyszedłem do pracy następnego ranka, jeszcze mi się kręciło w głowie i miałem zapuchnięte oczy, a pokój operacyjny wyglądał obco, inaczej, na wiele drobnych, podstępnych sposobów, których nie potrafiłem określić, czułem się, jakbym prześlizgnął się przez jakąś szczelinę do alternatywnej i nieprzyjaznej rzeczywistości. Cassie zostawiła akta starej sprawy rozłożone na rogu stołu. Usiadłem i usiłowałem pracować, ale nie mogłem się skoncentrować; kiedy docierałem do końca zdania, nie pamiętałem już jego początku i musiałem zaczynać od nowa.

Cassie weszła z zaczerwienionymi od wiatru policzkami, pod małym czerwonym beretem szkockim włosy układały jej się w loki przypominające chryzantemy.

– Cześć – powiedziała. – Jak się masz?

Kiedy przechodziła obok, zmierzwiła mi włosy, a ja nie potrafiłem się powstrzymać: wzdrygnąłem się i poczułem, jak jej dłoń na chwilę zamarła.

– W porządku – powiedziałem.

Przerzuciła torbę przez oparcie krzesła. Kątem oka widziałem, że na mnie spogląda, więc cały czas patrzyłem w dół.

– Na faks Bernadette właśnie przychodzą karty medyczne Rosalind i Jessiki. Powiedziała, że mamy przyjść za kilka minut, wziąć je i nie dawać następnym razem numeru faksu do pokoju operacyjnego. I tym razem twoja kolej na kolację, ale u mnie jest tylko kurczak, więc jeśli macie z Samem ochotę na coś innego…

Jej głos brzmiał zwyczajnie, lecz słychać w nim było niewyraźne, nieśmiałe pytanie.

– W zasadzie nie zdążę dziś na kolację. Muszę gdzieś być.

– Aha, w porządku. – Zdjęła beret i przejechała palcami po włosach. – Piwo w takim razie, w zależności od tego, kiedy skończymy?

– Dzisiaj nie mogę. Przepraszam.

– Rob – powiedziała po chwili, ale ja na nią nie spojrzałem. Przez sekundę myślałem, że sobie pójdzie, lecz wtedy drzwi się otwarły i wpadł Sam, świeży i pełen życia po swoim zdrowym weekendzie, z paroma taśmami w jednej ręce i plikiem kartek z faksu w drugiej. Nigdy jeszcze tak bardzo nie cieszyłem się na jego widok.

– Dzień dobry wszystkim. To dla was, Bernadette przesyła pozdrowienia. Jak minął weekend?

– W porządku – powiedzieliśmy, a Cassie odwróciła się i zaczęła wieszać kurtkę.

Wziąłem od Sama kartki i usiłowałem je przejrzeć. Koncentracja kompletnie mi siadła, lekarz Devlinów miał charakter pisma fatalny, a Cassie – i niecodzienna u niej cierpliwość, z jaką czekała, aż skończę każdą stronę – działała mi na nerwy. Sporo wysiłku kosztowało mnie, by zrozumieć kilka istotnych faktów.

Najwyraźniej Margaret często się niepokoiła, kiedy Rosalind była dzieckiem – liczne wizyty z każdym przeziębieniem i kaszlem – ale w zasadzie Rosalind wydawała się najzdrowsza z całej grupy: brak poważnych chorób czy urazów. Jessica leżała po narodzinach przez trzy dni w inkubatorze, a kiedy miała siedem lat, złamała rękę, spadając w szkole z drabinek, miała także niedowagę mniej więcej od dziewiątego roku życia. Obydwie przeszły ospę wietrzną. Obydwóm zrobiono wszystkie szczepienia. Rosalind usunięto rok temu wrastający paznokieć.

– Nie ma tu nic, co by potwierdzało zarówno maltretowanie, jak i Münchausena per procura – rzekła w końcu Cassie. Sam włączył magnetofon, w tle Andrews wygłaszał do agenta nieruchomości długą tyradę człowieka pokrzywdzonego.

Gdyby go tam nie było, to myślę, że bym ją zignorował.

– I nie ma też nic, co by je eliminowało. – Słyszałem w swoim głosie irytację.

– A jak chcesz w nieodwołalny sposób wyeliminować maltretowanie? Możemy tylko powiedzieć, że nie ma na to dowodów, co zresztą jest prawdą. Myślę, że to eliminuje Münchausena. Jak już wcześniej powiedziałam, Margaret i tak nie pasuje do profilu, a biorąc pod uwagę… W Münchausenie chodzi o to, że prędzej czy później następuje leczenie. Pozostałe dwie dziewczynki zostawiono w spokoju.

– Więc to i tak nie miało sensu – powiedziałem i odrzuciłem akta, zrobiłem to za mocno i połowa kartek spadła ze stołu na podłogę. – A to ci niespodzianka. Ta sprawa była popierniczona od samego początku. Możemy spokojnie wrzucić ją do piwnicy i zająć się czymś innym, co przynajmniej ma jakieś minimalne szanse na rozwiązanie, bo to jest strata czasu nas wszystkich.

Telefon Andrewsa skończył się i magnetofon zaczął świszczeć cicho, lecz uparcie, aż Sam go wyłączył. Cassie przykucnęła i zaczęła zbierać rozrzucone kartki z faksu. Przez bardzo długą chwilę nikt się nie odzywał.

***

Zastanawiam się, co sobie myślał Sam. Nigdy nie powiedział ani słowa, ale musiał wiedzieć, że coś jest nie tak, nie mógł tego nie zauważyć: nagle długie, szczęśliwe, studenckie wieczory we trójkę się skończyły, a atmosfera w pokoju operacyjnym zrobiła się jak żywcem wyjęta z Sartre’a. Możliwe, że w jakimś momencie Cassie opowiedziała mu całą historię, wypłakiwała mu się na ramieniu, choć wątpię – zawsze była zbyt dumna. Myślę, że prawdopodobnie dalej zapraszała go do siebie na kolacje i wyjaśniała, że mam problem z morderstwami dzieci – co tak naprawdę było zgodne z prawdą – i wolę spędzać wieczory, odpoczywając. I zapewne wyjaśniała to tak przekonująco i od niechcenia, że nawet jeśli Sam jej nie wierzył, wiedział, że ma nie zadawać pytań.

Wyobrażam sobie, że również i pozostali zauważyli. Detektywi zwykle są dość spostrzegawczy, a fakt, że Cudowne Bliźniaki ze sobą nie rozmawiają, był godzien tego, by stać się wiadomością dnia. W ciągu dwudziestu czterech godzin wydział musiała obiec nowina, wraz z całym wachlarzem krwistych hipotez, wśród których na pewno znalazło się i prawdziwe wyjaśnienie.