– Tak, urocze. Może tu usiądziemy?
Usiadła na ławce i spojrzała do góry na drzewa, a następnie westchnęła z zadowoleniem.
– Nasz tajemniczy ogród.
Nastrój panował idylliczny, a ja nie chciałem go psuć. Przez chwilę bawiłem się myślą, że tylko porozmawiam z nią o tym, jak sobie radzi i jaki piękny dzień dzisiaj mamy, a następnie odeślę ją z powrotem do domu, chciałem przez kilka minut być po prostu facetem, który siedzi na słońcu i rozmawia z ładną dziewczyną.
– Rosalind, muszę cię o coś spytać. To będzie trudne, a ja żałuję, że nie znam żadnego sposobu, by ci to ułatwić. Nie pytałbym, gdybym miał inny wybór. Potrzebuję twojej pomocy.
Coś przemknęło przez jej twarz, przebłysk żywych uczuć, ale zaraz zniknęło. Zacisnęła dłonie na oparciu ławki i przygotowała się.
– Zrobię, co w mojej mocy.
– Twoi rodzice – powiedziałem łagodnym i spokojnym tonem. – Czy jedno z nich kiedykolwiek zraniło ciebie lub twoje siostry?
Rosalind sapnęła. Dłonią przysłoniła usta i wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami zaskoczona, aż w końcu zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła, odsunęła dłoń i zacisnęła ją ponownie wokół oparcia.
– Nie – odparła pełnym napięcia głosikiem. – Oczywiście, że nie.
– Wiem, że na pewno jesteś przerażona. Ochronię cię. Obiecuję.
– Nie. – Potrząsnęła głową, przygryzła wargę i widziałem, że za chwilę się rozpłacze. – Nie.
Pochyliłem się bliżej i położyłem dłoń na jej ręku. Bił od niej jakiś kwiatowy, piżmowy zapach, jak od dorosłej kobiety.
– Rosalind, jeśli coś jest nie w porządku, musimy o tym wiedzieć. Jesteś w niebezpieczeństwie.
– Dam sobie radę.
– Jessica również jest w niebezpieczeństwie. Wiem, że możesz się nią zaopiekować, ale nie zdołasz tego robić sama do końca życia. Proszę, pozwól mi sobie pomóc.
– Nie rozumie pan – szepnęła. Czułem, jak jej dłoń drży. – Nie mogę. Po prostu nie mogę.
Serce mi pękało. Krucha, nieustraszona dziewczyna w sytuacji, która złamałaby ludzi dwukrotnie od niej starszych, trzymała się ze wszystkich sił tylko dzięki nieustępliwości, dumie i zaprzeczeniu. To było wszystko, co miała, a ja, ze wszystkich ludzi właśnie ja, usiłowałem jej to odebrać.
– Przepraszam – powiedziałem nagle okropnie zawstydzony. – Może nadejdzie chwila, kiedy będziesz gotowa o tym rozmawiać, a kiedy to się stanie, będę tutaj. Jednak do tego czasu… Nie powinienem cię naciskać. Przepraszam.
– Jest pan dla mnie taki dobry – mruknęła. – Nie mogę uwierzyć, że jest pan tak dobry.
– Chciałbym ci pomóc. Szkoda, że nie wiem jak.
– Ja… ja na ogół nie ufam ludziom. Ale jeśli komuś zaufam, to panu.
Siedzieliśmy w milczeniu. Czułem pod dłonią miękką rękę Rosalind, nie odsunęła jej.
Potem powoli odwróciła głowę i splotła swoje palce z moimi. Uśmiechała się do mnie nieśmiało.
Wstrzymałem oddech. Przez moje ciało przebiegł jakby prąd elektryczny, tak bardzo chciałem pochylić się i pocałować ją. W głowie pojawiały mi się obrazy – świeże prześcieradła w hotelu i jej rozsypujące się loki, guziki pod moimi palcami, wymizerowana twarz Cassie – i pragnąłem tej dziewczyny, jak nie pragnąłem jeszcze żadnej w życiu, pragnąłem jej nie pomimo jej humorów, tajemniczych ran i żałosnych prób, by być sprytną, ale właśnie z ich powodu. W jej oczach widziałem swoje odbicie, gdy się przybliżałem, małe i jaskrawe.
Miała osiemnaście lat i nadal istniała szansa, że zostanie moim głównym świadkiem, była teraz bardziej bezbronna niż kiedykolwiek, i na dodatek mnie idealizowała. Nie musiała wiedzieć, że niszczę wszystko, czego się tknę. Ugryzłem się mocno w wewnętrzną stronę policzka i wyjąłem dłoń z jej uścisku.
– Rosalind – powiedziałem.
Już po chwili z jej twarzy nic nie mogłem wyczytać.
– Muszę już iść – oświadczyła chłodno.
– Nie chcę cię zranić. To ostatnie, czego ci teraz trzeba.
– No cóż, już pan to zrobił. – Nie patrząc na mnie, zarzuciła torbę na ramię. Usta miała zaciśnięte w wąską linię.
– Rosalind proszę, poczekaj. – Wyciągnąłem do niej rękę, ale ona odsunęła ją od siebie.
– Myślałam, że panu na mnie zależy. Najwyraźniej się myliłam. Pozwolił mi pan tak myśleć, bo chciał się przekonać, czy wiem coś o Katy. Chciał pan to ze mnie wyciągnąć, jak wszyscy.
– To nieprawda – zacząłem, lecz jej już nie było, szła ścieżką, stukając ze złością obcasami, i wiedziałem, że nie ma sensu jej gonić. Ptaki w krzakach wzbiły się w powietrze z głośnym biciem skrzydeł, kiedy je przepłoszyła.
W głowie mi się kręciło. Dałem jej kilka minut na uspokojenie się, a następnie zadzwoniłem na komórkę, ale nie odebrała. Zostawiłem jej przepraszającą wiadomość w poczcie głosowej, a potem wyłączyłem telefon i z powrotem usiadłem na ławce.
– Cholera – powiedziałem głośno do pustych krzaków.
Myślę, że powinienem powtórzyć, iż niezależnie od tego, co twierdziłem w tamtym okresie, przez większość czasu trwania Operacji Westalka nie byłem w swoim normalnym stanie umysłowym. To nie wymówka, tylko fakt. Kiedy na przykład poszedłem do lasu, byłem niewyspany, zjadłem jeszcze mniej niż zazwyczaj, a w ciele nagromadziła mi się spora ilość napięcia, no i wódki, i niewykluczone, iż wypadki, które nastąpiły, były albo jakimś snem, albo dziwaczną halucynacją. Nie wiedziałem tego wtedy, a i teraz nie potrafię w żaden sensowny sposób wyjaśnić.
Od tamtej nocy przynajmniej zacząłem na nowo sypiać – naprawdę spać, z tak ogromnym zaangażowaniem, że aż zrobiłem się nerwowy. Co wieczór, zanim zdążyłem dotrzeć z pracy do domu, praktycznie lunatykowałem. Padałem na łóżko, jakby przyciągał mnie tam jakiś ogromny magnes, a rano, kiedy dwanaście czy trzynaście godzin później dzwonił budzik, byłem w tej samej pozycji i w ubraniu. Kiedyś zapomniałem nastawić budzik i obudziłem się o drugiej po południu na siódmy telefon od zadzierającej nosa Bernadette.
Wspomnienia i najdziwniejsze efekty uboczne także się skończyły, zgasły ostro i ostatecznie niczym przepalona żarówka. Można by pomyśleć, że odczuwałem ulgę, i rzeczywiście; jeśli o mnie chodzi, każda informacja dotycząca Knocknaree była najgorszą z możliwych, i o wiele lepiej czułem się bez nich. Powinienem to już wtedy rozgryźć i nie chce mi się wierzyć, że byłem tak głupi, by zignorować wszystko, co wiedziałem, i tanecznym krokiem pomaszerować do lasu. Nigdy w życiu nie byłem na siebie tak zły. Dopiero znacznie później, kiedy sprawa została już wyjaśniona, a na szczątkach osiadł kurz, kiedy mobilizowałem zakątki pamięci i nic sobie nie przypominałem, dopiero wtedy zacząłem myśleć, że mogło to wcale nie być wybawienie, lecz ogromna stracona szansa, nieodwołalna i druzgocąca strata.
18
W piątkowy poranek przyszliśmy z Samem pierwsi do pokoju operacyjnego. Przychodziłem jak najwcześniej, sprawdzałem telefony, chcąc znaleźć jakąś wymówkę, by spędzić dzień gdzieś indziej. Strasznie padało, Cassie najprawdopodobniej klęła i usiłowała zapalić vespę.
– Codzienny biuletyn – powiedział Sam i pomachał mi przed nosem kilkoma taśmami. – Wczoraj w nocy był w rozmownym nastroju, sześć telefonów, Boże, błagam…
Od tygodnia nagrywał telefony Andrewsa z tak mizernym skutkiem, że O’Kelly zaczynał już wydawać znaczące pomruki. W ciągu dnia Andrews sporo dzwonił z komórki, wieczorami zamawiał bardzo drogie potrawy dla „smakoszy" – „na wynos z fantazją", jak z dezaprobatą nazywał je Sam. Kiedyś zadzwonił pod jeden z sześciu sekstelefonów reklamowanych w telewizji, chciał dostawać klapsy, a powiedzenie „żeby mój tyłek był czerwony, Celestine" – natychmiast stało się sloganem wydziału.