Выбрать главу

– A może wiesz, kto tu mieszka? Masz jakiś pomysł, skąd twoja żona się tu wzięła?

Alan pamiętał, że podczas rozmowy telefonicznej Lauren bardzo uważała, co mówi na temat Emmy, był też świadom niebezpieczeństwa, jakie chyba wciąż jej groziło, postanowił więc nic Cozy’emu nie wyjaśniać. Właśnie zastanawiał się, jak skierować myśli adwokata na inne tory, gdy nagle uprzytomnił sobie, że nie dostarczył Lauren lekarstw.

– Cozy, mam tu lekarstwa, które Lauren zażywa codziennie wieczorem. Muszę spotkać się z Casey, żeby mogła je podać Lauren jeszcze dziś.

– Co to za lekarstwa?

– Na pewną chroniczną dolegliwość, na którą Lauren cierpi. Bierze je już bardzo długo.

– Słyszałem plotki, że to coś poważnego. Jezu.

– Co słyszałeś?

– Tylko tyle, że coś jej dolega. Wszyscy prawnicy w Boulder o tym wiedzą, ale szanują jej wolę i nie rozmawiają z nią o tym.

Gdy Alan oswajał się z wiadomością, że tajemnica Lauren przestała być tajemnicą, ktoś podszedł do samochodu od tyłu i zasłonił Cozy’emu widok na miejsce zbrodni. Alan rozpoznał mężczyznę po jego pewnym kroku i po płaszczu.

– Witam, panie Maitlin – odezwał się przybysz.

Cozy opuścił szybę trochę niżej i spojrzał w górę, osłaniając oczy ręką.

– O, dobry wieczór, detektywie Purdy. Zdaje się, że ktoś pana bardzo nie lubi. Dyżur w taką pogodę. Musiał pan komuś nadepnąć na odcisk.

Purdy zignorował żart.

– Przypuszczam, że jest pan tu służbowo.

– Owszem. Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. Przyjechałem od razu, bo tak samo jak policja lubię świeże ślady.

– Na razie pan nie przeszkadza.

– Cześć, Sam – zawołał Alan.

Purdy pochylił się i spojrzał na tył samochodu. Na widok przyjaciela udał zdziwienie.

– Witaj, Alan. Nie spodziewałem się tu ciebie. Przykro mi, że Lauren wpadła w kłopoty. Mam nadzieję, że jeszcze dziś uda się wszystko wyjaśnić i puścić ją do domu. Wiesz, że wszędzie cię szukaliśmy? Słyszałem nawet, że mamy świetny film wideo o tym, jak niedawno porwano cię z holu komisariatu.

– To byłem ja, detektywie. Ofiarowałem mu schronienie przed śnieżycą – wyjaśnił Cozy.

– Tu na zewnątrz jest trochę nieprzyjemnie. Może zaprosi mnie pan do swojego samochodu, żebyśmy mogli porozmawiać?

Cozy rozważył wszystkie za i przeciw. Mogliby się dowiedzieć czegoś nowego. Z drugiej strony nie znał Alana na tyle, żeby mieć pewność, że nie wyrwie się z czymś niepotrzebnym.

– Chwileczkę, detektywie. Erin, możesz zamknąć swoje okno? Gdy wszystkie szyby podjechały do góry, Alan powiedział:

– To mój przyjaciel. Pomoże nam. Cozy odgarnął włosy z czoła.

– Nie bądź taki naiwny. Purdy jest dobrym policjantem i przede wszystkim pomoże kolegom.

– Kiedyś, gdy Lauren miała kłopoty, zrobił wszystko, żeby jej pomóc. Myślę, że teraz też tak zrobi.

– Mówisz o sprawie w Utah?

– Tak.

– Wtedy nikt mu nie patrzył na ręce. Mógł odgrywać kowboja. Policjanci czasami lubią zabawić się w kowbojów. Utah się nie liczy. Teraz wszyscy koledzy będą go uważnie obserwować. Mimo to zaproszę go do samochodu. I powiem ci, co się stanie. On chce wydostać od ciebie jak najwięcej informacji. Ja potrzebuję informacji od niego. To będzie konkurs na subtelności. Bądź ostrożny, bo od tego zależy los twojej żony.

Cozy opuścił szybę i zaprosił detektywa na przednie siedzenie. Purdy starannie otrzepał się ze śniegu i wsiadł. Cozy bawił się w gospodarza:

– Myślę, że zna pan wszystkich, ale na wszelki wypadek przypomnę, że to Erin Rand, prywatny detektyw. Współpracuje ze mną. Przepraszam, że nie mogę pana niczym poczęstować.

– Nie szkodzi. I tak wypiłem już o wiele za dużo kawy.

– Mimo to żałuję. Matka starała się nauczyć mnie lepszych manier.

– Panie Maitlin, czy Lauren dzwoniła do pana i prosiła o pomoc? To dziwne, że nie jest pan z nią w areszcie.

– Nie rozmawiałem z Lauren osobiście – wyjaśnił Cozy. Sam spojrzał na Alana, który patrzył na Cozy’ego.

– Ale został pan zaangażowany?

– Tak, przez rodzinę.

Sam zrozumiał, że Cozy właśnie go poinformował, iż jest adwokatem Alana. Popatrzył na przyjaciela, zastanawiając się, do czego jest mu potrzebna pomoc prawna.

Alan też chciał wiedzieć, dlaczego Cozy uważa, że potrzebuje adwokata.

– Detektywie, czy to pan zajmuje się śledztwem w tej sprawie? – spytał Cozy.

– Nie. Po prostu miałem dyżur i poproszono mnie, żebym pomógł na miejscu zbrodni. Śledztwo prowadzi Scott Malloy. Jest teraz w komisariacie. Jeden policjant czeka w szpitalu na wynik operacji. Wie pan, jak to jest, kiedy zdarzy się coś takiego. Spokojny wieczór i nagle alarm. Nikt nie lubi pracować w takiej śnieżycy, więc wszystko działo się zbyt wolno. Ale nie spodziewałem się, że spędzę tu noc.

– Znalazł pan coś?

– Mnóstwo śniegu. Zanim zdarzył się ten wypadek, zdążyło sporo napadać, a od tego czasu burza nie ustała ani na chwilę. Nienawidzę śnieżyć. Biedne drzewa. Słuchać, jak trzeszczą gałęzie.

– Sąsiedzi coś widzieli?

– Panie Maitlin, wie pan, jak to jest ze świadkami. Coś słyszą, coś widzą, a czasami tylko im się wydaje, że coś słyszeli albo widzieli. Kilka osób słyszało strzał, ale nie mogą zgodzić się co do czasu.

– A kim jest ofiara?

Sam zignorował pytanie. Uznał, że już wystarczająco długo pozwolił się przesłuchiwać, teraz więc sam przystąpił do pytań.

– Po co Lauren tu przyszła?

– Szczerze? Nie wiem – odparł Cozy.

Sam zauważył, że Alan odwraca wzrok.

– Szczerze? Nie wiem, kto jest ofiarą – stwierdził Sam. – Nikt nie wie, kim jest ten człowiek. Alan, może ty wiesz?

– Kim jest ofiara? Nie. Skąd mam wiedzieć?

– Nie, nie chodzi mi o ofiarę. Pytam, czy wiesz, co Lauren tu robiła.

– Przykro mi, Sam, ale tego też nie wiem.

– Spróbuj pomyśleć. Może przyjdzie ci coś do głowy?

– Lepiej, żeby ewentualne rezultaty tych wysiłków były na razie znane tylko mnie i moim klientom – wtrącił szybko Cozy.

– Panie Maitlin, przypuszczam, że ktoś z pańskich kolegów jest w komisariacie z Lauren. Mam rację? Przecież nie zajmuje się pan tą sprawą sam.

– Zgadza się. Casey Sparrow zaprosiła mnie do współpracy. Zna ją pan? Jest z Jeffeco. – W ustach członka z palestry Boulder brzmiało to jak „z prowincji”.

Sam Purdy uśmiechnął się.

– Tak, znam ją. Powinienem był się domyślić. Jest w porządku. Nadal ma takie włosy?

– Mam nadzieję, że tak. Bez nich nie byłaby tą samą Casey. A tak przy okazji. Chciałbym pogratulować. Rozstawienie wiaty nad miejscem zbrodni to prawdziwie natchniony pomysł.

– Nie ja to wymyśliłem, ale dziękuję. Przekażę pana komplement. Na szczęście ten sprzęt wciąż jest udoskonalany i coraz lżejszy.

– Erin, chciałaby przyjrzeć się okolicy i porozmawiać ze świadkami. Nie ma pan nic przeciwko temu?

Sam spojrzał na Alana i zobaczył na jego twarzy wyraz bólu i oszołomienia.

– Nie. Tylko niech nie wchodzi na teren ogrodzony taśmą. – Sam zastanowił się, co jeszcze mógłby powiedzieć. – Pani Rand, na pani miejscu zacząłbym śledztwo w tym dużym domu na rogu. – Machnął ręką w kierunku południowego wschodu. – Kobieta, która tam mieszka, to naprawdę ktoś. Zna mnóstwo interesujących historyjek i lubi mówić.

Erin Rand ze zdumieniem zorientowała się, że właśnie otrzymała wskazówkę od policjanta.

– Bardzo dziękuję za radę.

– Nie ma za co. No dobrze, było mi miło, ale muszę wracać do pracy. Mam kilka samochodów do sprawdzenia. Większość to wozy ludzi mieszkających przy tej ulicy, z tablicami rejestracyjnymi okręgu Boulder. Nikt jednak z sąsiadów nie potrafi powiedzieć, do kogo należy tamten nissan. Nikt nie przyjmował gości spoza okręgu. Ciekawe, prawda? – Sam patrzył na wielki sportowy samochód stojący w pobliżu wiaty. – Musimy też znaleźć kulę, która zraniła tego biedaka. Może nie wiecie, ale przeszyła go na wylot. Do zobaczenia. – Mrugnął do Alana. – Trzymaj się, stary. Na pewno wszystko dobrze się skończy.