Выбрать главу

Alan czekał na nie przy południowym wyjeździe z czteropiętrowego garażu, na zakręcie, gdzie nie wolno było stawać. Zanim nadeszły, obserwował dwóch młodych ludzi, którzy szaleli na rowerach. Jeździli w górę i w dół po rampach niemal pustego o tej porze budynku. Uchylił okienko, włączył radio i dość fałszywie śpiewał razem z Rolling Stonesami piosenkę Under My Thumb. Widząc Emmę i Lauren na schodach, wysunął rękę przez okno i pomachał im.

Parking zbudowano tak, by zapewnić kierowcom możliwie największe bezpieczeństwo. Budynek był rzęsiście oświetlony i otwarty na ulicę. Zewnętrzne ściany wind zrobiono ze szkła, żeby pasażerowie byli widoczni z chodnika.

Emma zostawiła samochód przy północnej ścianie na środkowym piętrze. Jakieś trzy metry od samochodu wyłączyła zdalnie alarm.

– Wsiadaj – powiedziała do Lauren. – Podwiozę cię do Alana.

– Dziękuję. Wolę się przejść – odparła Lauren. – Będziesz jutro w biurze? Słuchaj, może byśmy się wybrały któregoś dnia na kolację? Tylko ty i ja.

– Świetny pomysł. Bardzo chętnie. I dziękuję, że przyszliście dziś do Ethana. – Wsiadła do samochodu, przez chwilę szukała stacji radiowej, potem zawróciła i odjechała.

Chłopak na rowerze nie krzyczał ze strachu, gdy samochód jechał prosto na niego. Emma nawet nie zauważyła, że zjeżdża po stromej rampie z wyższego piętra.

Popatrzyła we wsteczne lusterko, zobaczyła, że ma wolną drogę i spokojnie wycofywała się ze swojego miejsca. Rower objechał zakręt i zderzył się z tylnym zderzakiem samochodu. Chłopak pofrunął nad autem i upadł na maskę po stronie kierowcy. Emma zauważyła go dopiero, gdy przelatywał obok jej okna.

Lauren była już w połowie schodów, gdy usłyszała pisk opon i huk. Nie wiedziała, co się stało. Zawahała się. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwiczek i krzyk Emmy:

– O mój Boże! Jesteś ranny? Rozzłoszczony męski głos wrzasnął:

– Do diabła, zraniła go pani. Proszę spojrzeć, co mu pani zrobiła!

– Przepraszam, przepraszam, nie widziałam go, naprawdę go nie widziałam. Proszę go nie ruszać, może być ranny. Trzeba wezwać lekarza. Zadzwonię po karetkę.

Lauren pobiegła z powrotem na górę, wyciągając telefon z torebki. Już miała wystukać numer, gdy zorientowała się, że nie taką scenę spodziewała się zobaczyć.

Emma pochylała się. Prawdopodobnie usiłowała zadzwonić z telefonu w samochodzie na pogotowie. Jeden chłopiec w obszernej flanelowej koszuli stał obok niej i rozglądał się niespokojnie po garażu. Drugi niezdarnie podnosił się z podłogi. W ręku miał nóż.

– Emma, on ma nóż! – krzyknęła Lauren. Natychmiast zorientowała się, że niepotrzebnie wymieniła imię przyjaciółki. Jeszcze raz krzyknęła ostrzeżenie, tym razem jednak nie wymieniła imienia.

Chłopiec z nożem gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Chociaż jego twarz ocieniał daszek baseballowej czapki, zauważyła, że jest biały. Tak samo jak jego kumpel. Nosił workowate dżinsy i za dużą flanelową koszulę. Policja ucieszy się z tego rysopisu, pomyślała ze złością. Dwaj biali chłopcy w workowatych dżinsach, flanelowych koszulach i baseballowych czapeczkach. W Boulder były setki młodych ludzi odpowiadających takiemu opisowi.

– Spływaj stąd – warknął chłopak.

Lauren zmusiła się, żeby jej głos brzmiał spokojnie.

– Pozwól jej odejść – powiedziała. – Weź jej torebkę, tylko pozwól jej odejść.

– Przykro mi, ale mamy inne plany. – Roześmiał się, jakby to był wspaniały dowcip. – Wybieramy się we troje na przejażdżkę. Jeżeli chcesz, to możesz się do nas przyłączyć. – Chwilę czekał na odpowiedź. – Nie, chyba jednak nie chcesz. Więc zabieraj się stąd albo ją potnę.

Emma spojrzała na Lauren. Twarz miała poważną i wystraszoną, ale nie wpadła w panikę. Wydawało się, że mówi: „Widzisz, jest tak, jak mówiłam”. Jej usta bezgłośnie ułożyły się w słowo „Idź”.

Lauren cofnęła się na schody. Wszystko, co kiedykolwiek czytała lub słyszała na temat samoobrony, podkreślało jedną rzecz: bez względu na ryzyko nie pozwól, żeby zabrano cię w jakieś inne miejsce. Jeżeli cię zabiorą, będą mogli zrobić z tobą wszystko, co zechcą.

A to oznacza gwałt. Może nawet morderstwo.

Pobiegła na dół, do Alana, przeskakując po dwa stopnie. Alan nadal nucił stare piosenki. Nie widział, co się dzieje w garażu. Lauren wypadła na ulicę.

– Alan! Cofnij samochód, zablokuj wyjazd. Ktoś chce porwać Emmę!

– Co takiego?

– Cofnij się. Już! Musisz zablokować wyjazd. Ktoś uwięził Emmę w jej samochodzie!

Alan ruszył. W tej samej chwili usłyszeli pisk opon samochodu Emmy. Żeby go zatrzymać, trzeba było jednocześnie zablokować wyjazd i wjazd. Landcruiser był duży, ale nie dość, żeby to zrobić. Z miejsca, gdzie stał, Alan zobaczy auto Emmy, gdy będzie od niego w odległości dwudziestu metrów. Jeżeli chłopak przy kierownicy będzie jechał szybko, a Alan sądził, że tak, on sam będzie miał na reakcję mniej więcej tyle czasu, ile ma pałkarz na odbicie piłki.

Samochód Emmy wyskoczył zza rogu i z poślizgiem zatrzymał się jakieś piętnaście metrów od wyjazdu.

Chłopak przy kierownicy wychylił się przez okno i krzyknął do Alana:

– Człowieku, zejdź nam z drogi, bo ją potniemy!

Lauren stała na chodniku. Porywacze nie mogli jej widzieć, ale Alan tak. Stanowczym, pewnym głosem powiedziała mu:

– Nie pozwól im odjechać. Czas działa na naszą korzyść. Oni muszą się stąd wydostać. Potrzebują samochodu Emmy. Lepiej, żeby ją pokaleczyli, niż żeby ją stąd wywieźli. Nie wolno ci pozwolić, żeby ją stąd zabrali.

Alan podjechał półtora metra do przodu. Modlił się, aby porywacze nie mieli pistoletu.

Chłopak cofnął się trzy metry. Alan wiedział, że samochód Emmy jest szybszy niż jego. Ale – powtarzał sobie – ma tylko zajechać mu drogę. Auto Emmy nie zdoła odepchnąć jego ciężkiego landcruisera.

Sprawdził, czy pas bezpieczeństwa mocno trzyma, i przez sekundę żałował, że nie zainstalował poduszki powietrznej.

Lauren przypomniała sobie o telefonie. Wyjęła aparat z torebki.

Silnik samochodu Emmy ryknął. Opony zapiszczały na betonie, w końcu złapały przyczepność. Porywacze zdecydowali się. Wyjadą przez wjazd do garażu.

Alan zorientował się, co chcą zrobić. Wcisnął pedał gazu i gwałtownie szarpnął kierownicą w prawo. Bagażnik landcruisera zablokował bramę wjazdową. Próbując zmienić kierunek, kierowca samochodu Emmy uderzył w ścianę. Drzwiczki po obu stronach otworzyły się, obaj młodzi ludzie wyskoczyli i popędzili z powrotem do garażu.

Po sekundzie już ich nie było, zostały tylko rowery.

Porywacze posadzili Emmę z przodu, między sobą. Wciąż obejmowała nogami skrzynię biegów. Twarz miała białą jak kreda, ręce jej drżały. Lauren była przy niej pierwsza.

– Nic mi nie jest, nic mi nie jest, nic mi nie jest – powtarzała Emma. W jej głosie słychać było raczej zdziwienie niż ulgę.

– Nie zranili cię? – dopytywała się Lauren. Usiadła na miejscu pasażera i wyciągnęła ręce. Emma chwilę się wahała, a potem przytuliła się do niej i rozpłakała.

Alan pochylił się przy oknie.

– Emma, nic ci się nie stało? Lauren, czy oni ją zranili?

– Chyba nie. – Podała mu telefon. – Skarbie, zadzwoń na policję.

Emma gwałtownie wyswobodziła się z ramion Lauren.

– Nie! Proszę, proszę, nie wzywajcie policji. Jeżeli ich powiadomicie, nigdy się z tego nie otrząsnę. Po prostu jedźmy stąd. Powiemy, że miałam drobny wypadek. Zapłacę za wszystkie szkody. Zabierzcie mnie stąd, proszę. Teraz. Natychmiast. Nie dzwońcie na policję – błagała.