– Ty też siadaj – powiedziała. – Ostatnio rzadko się widywałyśmy. Co u ciebie słychać?
Casey już zdecydowała, że pozwoli jej kierować rozmową. Przynajmniej na początku. Nie dziwiło jej, że Lauren przez kilka minut woli ignorować swoje położenie i porozmawiać towarzysko.
– Jenny wyprowadziła się kilka miesięcy temu i ciągle jeszcze próbuję się pozbierać. Gdyby nie to, powiedziałabym, że wszystko idzie świetnie.
– Chyba nigdy nie poznałam Jenny?
– Nie, chyba nie. Spotkałyśmy się w Golden. Jest szefową działu kontroli jakości w Coors. Na szczęście nie afiszowałyśmy się z tym, że jesteśmy parą. Coors bardzo się unowocześnił, ale Jenny nie była pewna, czy są już gotowi tolerować lesbijki. No i rozstałyśmy się.
– Współczuję ci.
– Dziękuję, ale kiedy wszystko przemyślałam, doszłam do wniosku, że sprawa od początku była skazana na niepowodzenie. – Casey uśmiechnęła się leciutko, ale Lauren tego nie zauważyła. – Co wiesz o lesbijkach i ich psach?
Lauren wzruszyła ramionami.
– No więc ja jestem lesbijką, która uwielbia psy, a Jenny jest miłośniczką kotów. Nie sądzę, żeby te dwa typy pasowały do siebie pod względem romantycznym. Na razie jestem wdzięczna losowi, że przynajmniej w pracy dobrze mi idzie, skoro w sprawach sercowych się nie układa. – Casey zmusiła się do szerokiego uśmiechu. – A jak układa się tobie i Alanowi? Twój mąż dla własnego dobra powinien do końca życia być dla ciebie miły po tym, jak uratowałam mu tyłek. – Casey i jej pies uratowali kiedyś Alana z lawiny.
– Lepiej niż się spodziewałam – odparła Lauren radośnie. – To małżeństwo to spełnienie moich marzeń. Mam nadzieję, że teraz też jakoś przez wszystko przebrniemy – dodała z nagłym smutkiem.
– Dobrze cię tu traktują? – spytała Casey, delikatnie kierując uwagę Lauren na jej sytuację. Wyciągnęła z teczki pióro, zielony notes i przenośny magnetofon, który postawiła na podłodze między sobą i Lauren, i włączyła go. Doszła do wniosku, że musi się zorientować, w jakim stanie jest umysł Lauren, i chciała mieć wszystko na taśmie na wypadek, gdyby to, co Lauren powie, okazało się korzystne dla obrony.
– Sami nie wiedzą, co, do diabła, ze mną zrobić – powiedziała Lauren. – Istne szaleństwo. Niektórzy są bardzo sympatyczni, inni bardzo formalni. – Zacisnęła ręce na więziennej bluzie. – Zabrali mi ubranie. Nawet bieliznę. Ale nie mieli nakazu, więc będą z tym mieli kłopot. Policjantka, która się mną zajmowała, była wyjątkowo wredna. – Lauren patrzyła teraz na niewyraźny zarys magnetofonu. – Co to jest?
Casey powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem.
– To na wypadek, gdybyś powiedziała coś, co można by wykorzystać w sądzie. Mam nadzieję, że do tej pory trzymałaś buzię na kłódkę.
– Byłam w tym dobra.
– Dobra czy doskonała? Wiesz, że nie powinnaś im była nic mówić.
– Tylko dobra. Nie myślałam trzeźwo. Zanim powołałam się na zasadę Edwarda, powiedziałam coś policjantowi z patrolu jeszcze tam, na miejscu zdarzenia.
Casey ucieszyła się, że Lauren myśli na tyle trzeźwo, by pamiętać, co do tej pory robiła, jednocześnie była rozczarowana tą trzeźwością. W ten sposób musiała zrezygnować z jednej linii obrony. I źle się stało, że rozmawiała z policjantem z patrolu, zanim zażądała adwokata.
– Będziemy musiały to jakoś odkręcić. Mogę ci w czymś jeszcze dziś pomóc?
– W czymś innym niż wydostanie się stąd? – Lauren popatrzyła gdzieś w bok. – Aż wstyd mi o to prosić, ale rzeczywiście możesz mi pomóc. Muszę pójść do ubikacji. I nie chcę, żeby ktoś obcy mi się przyglądał.
– Już teraz?
– Nie, ale niedługo.
– Dobrze. Zobaczę, co się da zrobić. Może zgodzą się trochę nagiąć przepisy. I tak już potraktowali cię lepiej niż innych, prawda?
Lauren skinęła głową i przejechała palcami po kołnierzyku bluzy.
– Masz rację. Dali mi nowiutkie ubranie w moim rozmiarze, czyste i bez robactwa.
– Tylko źle dobrali kolor do twojej karnacji.
Lauren roześmiała się, żeby zrobić Casey przyjemność, ale zaraz spoważniała.
– Nie spodziewałam się, że pozwolą mi się z tobą zobaczyć, zanim przewiozą mnie do więzienia – powiedziała. – To też jest przywilej. Do tej pory nie wiedziałam, jak samotny jest człowiek zaraz po aresztowaniu.
– Prawdę powiedziawszy, jestem tu już od pół godziny. Rozmawiałam z detektywem Malloyem. Zbywał mnie, dopóki nie poczuł na własnej skórze, co znaczy prawdziwy napad złego humoru. Wtedy zgodził się, żebym mogła się z tobą spotkać. Myślę…
– Scott Malloy jest w porządku – przerwała jej Lauren. – Pracowałam z nim, to uczciwy policjant.
– Prawie wszyscy policjanci w Boulder są uczciwi ponad przeciętną. Ale musisz przestać myśleć o nich jak o przyjaciołach. Chciałam ci powiedzieć, że jest chyba tylko jeden powód, dla którego wpuszczono mnie do ciebie już teraz. Mają nadzieję, że wyciągnę z ciebie coś, co pozwoli im mieć sprawę z głowy.
– Chyba bardzo tego chcą.
– Owszem.
– Ale tak się nie stanie. Pozostanę na wikcie okręgu, chyba że wycofają oskarżenie. Jeszcze nie przedstawili zarzutów, prawda?
– To by było zbyt proste. Jak myślisz, co teraz zrobią?
– Na razie poczekają. Będą chcieli, żebym się zgodziła na przełożenie wstępnej rozprawy. O co mogą mnie oskarżyć? Chyba o napaść pierwszego stopnia. Albo o zabójstwo, jeżeli mężczyzna, którego postrzelono, umrze. – Lauren przypomniała sobie widmo, które widziała w śnieżycy. Wbiła wzrok w podłogę, unikając spojrzenia Casey. – A może już umarł?
Casey podobało się, że Lauren mówi to tak spokojnie i że waży słowa.
– Nie. Malloy powiedział, że nadal jest na sali operacyjnej. W szpitalu czeka policjant, żeby spisać zeznania, gdy tylko pacjent odzyska przytomność. A jeśli nie, to przynajmniej wypyta lekarzy. Chyba nawet nie wiedzą, kto to jest.
Lauren zastanowiła się chwilę.
– Cokolwiek się stanie, policja nie musi decydować już teraz. Poproszą, żebym zgodziła się na przeniesienie jutrzejszej godziny drugiej na inny dzień. – Lauren nagle poczuła się jak prawniczka dyskutująca z kolegami. Była to kusząca myśl dla kogoś, kto siedzi w areszcie ubrany w więzienny dres i pantofle, ale zupełnie nie na miejscu.
– Co to jest „godzina druga”? – spytała Casey.
– W Boulder aresztowani stają przed sądem o drugiej po południu, dlatego te rozprawy nazywa się „godzina druga”. Jak się czuje Alan? Już go przygwoździli?
– Więc staniesz przed sądem jutro o drugiej? – upewniła się Casey. Rozmowa o Alanie mogła poczekać.
– Niezupełnie. – Lauren uśmiechnęła się. – W soboty „godzina druga” jest o czwartej. To z powodu weekendu. Ale myślę, że dla mnie przygotują specjalną rozprawę, trochę wcześniej lub później, żeby uniknąć prasy.
– Alan trzyma się całkiem dobrze – powiedziała Casey. – Ale bardzo się o ciebie martwi. Nie rozmawiał jeszcze z policją. Udało mi się przysłać tu Coziera Maitlina w samą porę. Cozy porwał go i gdzieś uprowadził.
– Do diabła – mruknęła Lauren. – To znaczy, że ten łajdak kłamał.
– Jaki łajdak? Cozy?
– Nie. Sierżant detektyw Pons. Powiedział, że już przesłuchują Alana.
– Powiedział ci? Po tym, jak powołałaś się na zasadę Edwarda? – Casey jak szalona zapisywała coś w notesie.
– Tak.
– Obiecuję ci, że detektyw Pons gorzko pożałuje swojego błędu. Jeszcze ktoś podeptał twoje konstytucyjne prawa?
– Scott omiótł mi twarz i ręce, żeby zrobić test na ślady prochu.
– Tylko to? Nie robił testu na obecność metali?