– Detektywie, ona musi przedtem iść do toalety – powiedziała Casey. – Do damskiej toalety – uściśliła.
– Dobrze. Wchodzę. – Malloy niósł grubą kurtkę z logo więzienia w Boulder i płócienne buty.
Lauren opuściła głowę, próbując ukryć, że płakała.
– Scott, muszę iść do łazienki.
Jeszcze zanim przewieziemy cię do więzienia? Kiwnęła głową.
– Zawołam policjantkę. Zaprowadzi cię.
– Ja ją zaprowadzę – wtrąciła szybko Casey. – Niech mi pan tylko pokaże, gdzie to jest.
– Tam. Zostanie pani z nią przez cały czas? To nie jest zgodne z regulaminem, ale będziemy udawać, że łazienka to po prostu inny pokój przesłuchań.
Idąc za Malloyem korytarzem, Lauren spojrzała przez ramię i szepnęła do Casey „dziękuję”.
Gdy Lauren wyszła z łazienki, w której zabawiła chwilę, bo chciała również przemyć twarz zimną wodą, detektyw Malloy czekał już z kajdankami.
Casey spytała go, czy to konieczne. Znała przepisy, ale wiedziała, że nic nie zaszkodzi, jeśli zapyta.
Scott Malloy odpowiedział krótko:
– Tak.
Lauren posłusznie wyciągnęła ręce.
– Niestety, na drogę do więzienia muszę cię skuć za plecami. Przykro mi, ale taki jest regulamin. Nie mam wyboru – wyjaśnił Malloy.
Lauren odwróciła się i poczuła, jak na jej nadgarstkach zamykają się ciężkie żelazne obręcze.
Po drodze do biura detektywów zatrzymali się przy kontuarze recepcji. Malloy wziął potrzebne formularze i podpisał jakieś dokumenty.
Casey uznała, że to właściwa pora, żeby załatwić pewną sprawę, bo policjant przy kontuarze posłuży jej za świadka. Lauren potrzebuje lekarza. A ona, Casey, potrzebuje trochę czasu, żeby przemyśleć, jaki związek ma z tym wszystkim Emma Spire.
– Czy w więzieniu pielęgniarki mają całodobowy dyżur? – spytała.
– Tak.
– A lekarz?
– W nocy wzywa się go w razie potrzeby. Na pewno na miejscu poinformują panią dokładniej. – Malloy spojrzał Casey z ukosa. – Jeżeli chodzi o środki uspokajające albo nasenne, dziś na pewno ich nie dostanie.
Lauren patrzyła w dół na pożyczone buty. Widziała tylko niewyraźnie kolory i zamglony kształt.
– Czy wobec tego mógłby pan wezwać lekarza, żeby zbadał moją klientkę jeszcze dziś? – nalegała Casey. – Od razu, gdy tylko znajdzie się w więzieniu?
– Co takiego? – Malloy nie wierzył własnym uszom. Nie spodziewał się, że po tym wszystkim, co dla niej zrobił, Lauren będzie jeszcze chciała, żeby po nocy bez potrzeby wzywać lekarza.
– Detektywie, wydaje mi się, że mamy tu przypadek ostrej i postępującej choroby.
Malloy spojrzał na Lauren. Wyglądała na nieszczęśliwą i wyczerpaną, ale nie na chorą.
– Do diabła, o co pani chodzi? – zdenerwował się. Dobry Boże, jak on nienawidził prawniczych sztuczek, a zwłaszcza wtedy, gdy zrobił, co mógł, żeby ułatwić komuś życie.
– Pańska aresztantka traci wzrok.
– Pani Sparrow, proszę nie grać ze mną w takie gierki.
– Więc niech się pan sam przekona.
Malloy popatrzył najpierw na Casey, bo spodziewał się, że na jej twarzy zobaczy kłamstwo. Jednak jej spojrzenie było szczere. Przeniósł więc wzrok na Lauren, która podniosła głowę i popatrzyła w jego stronę. Zobaczył, że rogówkę lewego oka ma czerwoną, źrenice różnią się rozmiarami i mimo że usiłowała skupić na nim spojrzenie, patrzyła gdzieś w bok.
Ponieważ wiedział, jak dziwne pomysły miewają adwokaci i ich klienci, zaczął podejrzewać, że Casey Sparrow zakropliła coś Lauren do oczu. Jeszcze raz spojrzał na Lauren. Była przestraszona, smutna i bardzo zmęczona. A co do wzroku, to chociaż nie był lekarzem i umiał jedynie sprawdzić, czy ktoś jest pijany, teraz wyraźnie widział, że Lauren nie udaje.
– Pójdę po sierżanta Ponsa – powiedział.
4
Wtorek, 8 października,
wczesny wieczór, 13°C,
niebo częściowo zachmurzone
Nie, Lauren, Ethan na mnie czeka. Naprawdę nic mi się nie stanie. Kevin umówił mnie na jutro rano z kimś, kto będzie mnie ochraniał, póki to wszystko się nie… ułoży. – Emma uśmiechnęła się.
Lauren zatrzymała auto koło przystanku autobusowego przy końcu Mail.
– Jesteś pewna?
– Posłuchaj. Mam przejść tylko pół przecznicy. Nie martw się tak o mnie. Widziały stąd gmach Citizens National Bank. Był to największy budynek w okolicy i najciekawszy pod względem architektonicznym.
– Może jednak poczekam, aż wejdziesz do środka – zaproponowała Lauren. Była niespokojna. – Przypomnij sobie, co się stało, kiedy na chwilę spuściłam cię z oka.
– Lauren, nie ma takiej potrzeby.
– Jednak zaczekam. Najwyżej uznasz mnie za wariatkę. Mam młodsze rodzeństwo i martwię się z nawyku. Zadzwoń, jeżeli będziesz czegoś potrzebowała. Czegokolwiek. Obiecujesz?
Emma zapewniła Lauren, że zadzwoni, a potem powiedziała:
– Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Jesteś cudowna. – Ściągnęła czapkę na czoło, włożyła ciemne okulary, jeszcze raz się uśmiechnęła i wysiadła z samochodu. Pomaszerowała ceglanym chodnikiem.
Lauren czekała. Wreszcie zobaczyła, że Emma podnosi dolną część okna we frontowym pokoju Ethana, wychyla się i macha jej. Lauren po raz nie wiadomo który pomyślała, że Emma wygląda jak księżniczka.
Ethan siedział na wysokim stołku przed dwudziestocalowym monitorem. Jego ręce fruwały po klawiaturze. Pisał z głowy i wyglądał tak, jakby dyktował mu to sam Bóg. Na głowie miał słuchawki i mikrofon – rozmawiał przez telefon. Nie przerywając rozmowy, okręcił się na stołku i z roztargnieniem pokiwał Emmie ręką.
Podeszła do niego i przytulią się. Uwielbiała jego gładką skórę i maniery, jego bawełniane ubrania i kontakt, jaki miał ze swoimi maszynami. Ethan, tak samo jak jej ojciec, traktował pracę bardzo poważnie. Była zazdrosna, ale szanowała to. Nauczyła ją tego matka. Ethan jednak zanadto ją pociągał. Zdawała sobie sprawę, że powinna trochę zwolnić i lepiej to wszystko zrozumieć.
Jutro, pomyślała. Jutro się nad tym zastanowię.
Pocałowała Ethana w ucho, delikatnie przesuwając językiem po wnętrzu.
Ethan odsunął się i wskazał słuchawki. Przypomniał jej, że rozmawia przez telefon, chociaż sam nic nie mówił, tylko słuchał.
Przyglądając się jego twarzy, Emma doszła do wniosku, że mimo iż absorbuje go coś innego, nie jest zupełnie niezainteresowany jej pocałunkami. Jej pewność siebie trochę wzrosła. Przyciągnęła wysoki stołek do innego komputera. Dotknęła myszki, żeby usunąć wygaszacz ekranu. Natychmiast pojawił się długi ciąg bezsensownych liczb, liter i symboli w porządnych białych kolumnach na czarnym tle.
– Emmo, nie ruszaj tego! – Drgnęła, wystraszona jego okrzykiem. Ethan chyba zorientował się, że zareagował za ostro, bo dodał: – Proszę.
Zaczął coś mówić do malutkiego mikrofonu przy ustach w egzotycznym, śpiewnym języku swojego dzieciństwa. Emma domyśliła się, że rozmawia z kimś z Hawajów.
Gdy po raz pierwszy była przy rozmowie z przyjacielem z Hawajów, spytała, w jakim języku mówi. Wyjaśnił jej, że to język powstały z połączenia hawajskiego, angielskiego i języków azjatyckich, z domieszką wyspiarskiego slangu.
Emma od czasu do czasu wyławiała angielskie słowa, ale rozmowy nie rozumiała. Przypuszczała, że Ethan rozmawia z którymś ze swoich braci, bo często powtarzało się słowo bro.
Ethan bez zahamowań mówił tylko o dwóch rzeczach: o swojej pracy i o swojej rodzinie. Miał dwóch braci i dwie siostry. Nadal mieszkali na wyspach. Jego matka prowadziła sklep z ubraniami w Honolulu. Ojciec zmarł na udar, gdy Ethan, najmłodsze z dzieci, był w szkole średniej. Ta śmierć zapoczątkowała serię nieszczęść, które dotknęły jego rodzinę, a Ethan czuł, że jeszcze nie nadszedł ich kres.