Czuła się zbrukana. Splugawiona.
Nie, jeszcze gorzej.
To był gwałt.
Ethan próbował ją pocieszyć.
Odepchnęła go i krzyknęła:
– A co z oprogramowaniem? Nie potrzebują go? A może to też wzięli?
– Nie. W każdym razie nie tej nocy.
– Co to znaczy „nie tej nocy”?
– Na dysku optycznym nie było oprogramowania. Ale w ciągu ostatnich miesięcy bez mojej wiedzy zrobiono trzy kopie. Specjalista od zabezpieczeń komputerowych sprawdza, jak to się mogło stać.
– Więc ten, kto ma dysk, ma również program?
– Nie możemy tego wykluczyć – przyznał. – Ale nie mają obręczy. – Usiłował jej wytłumaczyć, że nie ma się czym martwić, bo zapis na dysku jest bezużyteczny, jeżeli złodziej nie ma obręczy. Nawet zresztą gdyby ją miał, wciąż jeszcze jest wiele nierozwiązanych kwestii technicznych…
Ethan wycofał się do łazienki. Emma usiadła na swoim ulubionym miejscu, na szerokim parapecie okna we frontowym pokoju. Okno wychodziło na Mail. Patrzyła na wózek z komputerami, jakby to był przedmiot równie obrzydliwy jak pistolet, z którego zastrzelono jej ojca. Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek do drzwi na niższym piętrze. Pomyślała, że to James Morelli, jej ochroniarz. Przycisnęła guzik domofonu i po chwili rozległo się pukanie.
Otworzyła drzwi. Za drzwiami nie było jej nowego ochroniarza, tylko listonosz.
Zdziwiła się na jego widok. On również wyglądał na zdziwionego. Przyglądał się jej uważnie. Gdzieś już ją widział, ale nie potrafił dopasować rysów twarzy do nazwiska.
– Mam paczkę – powiedział. – Pan Han nie lubi, kiedy zostawiam jego pocztę na dole.
– Mam się gdzieś podpisać?
– Nie trzeba. – Nadal się jej przyglądał. – Zdaje się, że mieszka pani w moim rewirze – powiedział wreszcie, podając jej dużą wypchaną kopertę i gruby plik listów.
– Nie wydaje mi się – odparła spokojnie. Wiedziała, że listonosz przypomni sobie, kim jest. Przy kolacji opowie o tym żonie i oboje będą bardzo podnieceni.
Ogarniała ją coraz większa rozpacz.
Zaniosła listy do laboratorium i położyła na biurku Ethana. Jej uwagę przykuła koperta na wierzchu.
– O Boże – szepnęła. Obejrzała się, żeby sprawdzić, czy Ethan nie wyszedł z łazienki. Chwilę nasłuchiwała i wydało się jej, że słyszy szum wody.
Serce waliło jej jak młotem.
Podniosła kopertę i zważyła ją w ręku. Zwykła koperta, niezbyt ciężka. Z dwiema, może trzema kartkami w środku. To nie była korespondencja seryjna - na kopercie ręcznie wypisano adres i przyklejono znaczki.
Położyła kopertę z powrotem na stosiku. Odeszła kilka kroków. Zamknęła oczy. Brakowało jej tchu. Powiedziała sobie, że ten list nic nie znaczy.
Ale nie mogła tego tak zostawić. Wróciła do biurka i znów wzięła kopertę. Podniosła ją pod światło. Koperta była za gruba. Nie udało się jej odczytać ani słowa.
Dlaczego Ethan dostaje listy ze stowarzyszenia obrońców życia poczętego? Co może mieć z nimi wspólnego?
Wzięła głęboki oddech i spojrzała na zegarek.
– Do diabła z ochroniarzem! – powiedziała na głos.
Włożyła kopertę w środek stosu, napisała krótki liścik do Ethana i wyszła. Niedaleko jest przystanek autobusowy. Może uda jej się złapać taksówkę.
Gdy dotarła na przystanek, z telefonu komórkowego zadzwoniła do Ethana i zostawiła mu wiadomość na sekretarce:
– To ja – powiedziała. – Proszę, nie zgłaszaj tego na policję. Jeżeli przyjdzie ci do głowy, jak złodziej mógł się dostać do twojego mieszkania, daj mi znać. Skontaktuje się z tobą mój przyjaciel, prywatny detektyw. Nazywa się Kevin Quirk. Cześć.
5
Piątek, 11 października,
22.30, -8°C,
burza śnieżna
Gdy Scott Malloy wyszedł z pokoju przesłuchań, by skonsultować się z sierżantem Ponsem, Lauren naskoczyła na Casey:
– Nie miałaś prawa mu mówić…
Casey podniosła rękę, zaraz jednak uświadomiła sobie, że robi głupio, bo Lauren tego nie widzi, więc szybko opuściła ją.
– Lauren, uspokój się. Przecież słyszałaś, że nie powiedziałam mu ani słowa o twojej chorobie. I na razie tego nie zrobię. Chociaż właściwie co to za różnica. Niedługo i tak wszyscy zorientują się, że nic nie widzisz. Poza tym, jeśli dobrze zrozumiałam Alana, potrzebujesz natychmiast lekarstw, których nie dostaniesz w więzieniu. A ja potrzebuję trochę czasu, żeby z tobą porozmawiać. Chcę zrozumieć, o co, do diabła, chodzi w tej całej sprawie. Muszę się tego dowiedzieć jeszcze tej nocy. Jeżeli teraz zabiorą cię do więzienia, stracimy masę czasu. Rejestracja może zająć nawet kilka godzin. Obie zyskałyśmy na tym, że im powiedziałam o twoich kłopach ze wzrokiem.
Jednak do Lauren nie trafiały logiczne argumenty Casey. Musiała panować przynajmniej nad tym.
– Nie pozwoliłam ci…
Casey w końcu nie wytrzymała.
– Nie potrzebuję twojego cholernego pozwolenia, żeby bronić cię tak, jak uważam za słuszne. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś mogła zachować jak najwięcej prywatności, ale nie pozwolę, żebyś wiązała mi rąk. Jeżeli naprawdę tego chcesz, natychmiast stąd wyjdę i będziesz mogła sobie poszukać innego adwokata. Biorąc pod uwagę fakt, że dochodzi północ, jest weekend i mamy burzę śnieżną, nie wiem, jak go znajdziesz. Ugrzęźniesz w więzieniu, zajmie się tobą jakiś niedouczony obrońca z urzędu, może nawet ktoś, z kim się starłaś na jakimś procesie. Tego chcesz? Chcesz być czymś w rodzaju kozła ofiarnego? Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Casey zorientowała się, że jej przemowa odnosi skutek, więc kontynuowała łagodniejszym tonem: Naprawdę przykro mi widzieć cię w kajdankach. Jestem przerażona tym, co dzieje się z twoim zdrowiem, chociaż nie wiem, na czym polega twoja choroba. I absolutnie nie mogę dopuścić, żebyś musiała spędzić w więzieniu choćby minutę.
Lauren przestraszyła się, że jej jedyna prawdziwa sojuszniczka w tym okropnym miejscu jest na nią zła. Znów poczuła się słaba i bezbronna. Już miała przeprosić, gdy nagle zastygła. Usłyszała, że ktoś idzie korytarzem.
Wrócił Scott Malloy. Nie było go w pokoju zaledwie pięć minut. Spojrzał ponuro na Lauren i z niechęcią zwrócił się do Casey Sparrow:
– Sierżant Pons mówi, że w więzieniu jest doświadczona pielęgniarka. Zbada Lauren i zdecyduje, czy należy wezwać lekarza. Idziemy, samochód już czeka.
– Detektywie, nie jestem pewna, czy odkładanie wizyty lekarza na później jest rozsądne. Należałoby się zastanowić, kto poniesie konsekwencje, jeżeli stan Lauren się pogorszy.
– Nie ja podjąłem tę decyzję i nie ja będę za nią odpowiadał. Pani Sparrow, o ile mi wiadomo, nie jest pani lekarzem. Ja też nie. Zasięgnąć opinii medycznej możemy kilka kilometrów stąd. Wobec tego może warto byłoby pojechać tam jak najszybciej i zobaczyć, co powie pielęgniarka?
– Wolałabym, żeby moja klientka została odwieziona prosto do szpitala. Na badania i leczenie.
– Jasne, że pani by tak wolała. Tylko że tak się nie stanie. – Malloy odwrócił się do Lauren. – Chodź, Lauren, idziemy – powiedział serdecznie.
Casey od razu zaprotestowała:
– Detektywie, proszę się zwracać do mnie, a nie do mojej klientki. Ja…
Malloy spiorunował ją wzrokiem.
– Pani mecenas, nic pani w ten sposób nie wskóra. Radzę, żeby oszczędzała pani siły.
Pomógł Lauren włożyć płaszcz i poprowadził ją długim korytarzem do ciężkich metalowych drzwi z napisem WYJŚCIE. Weszli do garażowego boksu, w którym stał oczyszczony ze śniegu radiowóz z uruchomionym silnikiem. Malloy pomógł Lauren usiąść z tyłu i zatrzasnął drzwiczki. Uświadomił sobie, że prowadził ją tak, jakby wierzył, że jest na pół niewidoma.