Выбрать главу

Wszystko stało się tak szybko, że Casey nie zdążyła już zamienić z Lauren ani słowa.

Gdy wrócił do pokoju przesłuchań przygotowany na ostrą sprzeczkę, Casey rozbroiła go, mówiąc:

– Detektywie, dziękuję za pomoc, jaką okazał pan Lauren. Wiem, że zrobił pan więcej, niż musiał. I przepraszam, że tak szorstko pana potraktowałam. Nie chciałam sprawiać trudności. Po prostu robię to, co uważam za najlepsze dla mojej klientki.

Malloy spojrzał na nią nieufnie. Ten ugodowy ton mógł oznaczać nową grę.

– Mam nadzieję, że kłopoty Lauren ze wzrokiem nie są poważne.

– Ona uważa, że są. I dlatego ja też muszę traktować je poważnie. Detektywie, jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałabym pana prosić.

– Tak? O co chodzi? – spytał niechętnie.

– Mógłby mi pan powiedzieć, jak trafić do więzienia? Jeszcze tam nie byłam, odkąd przenieśliście je z gmachu sądu.

Malloy roześmiał się.

– Narysuję pani plan – powiedział. – Wie pani, gdzie jest lotnisko?

– To Boulder ma lotnisko? – zażartowała Casey, podchodząc do stołu.

Cozier Maitlin skłonił Alana, żeby zaparkował BMW w niedozwolonym miejscu, przed głównym wejściem do komisariatu. Gdy tylko samochód się zatrzymał, Alan oświadczył:

– Idę do niej.

– Nie. W ten sposób tylko jej zaszkodzisz.

– Do diabła, dlaczego nie mogę się z nią zobaczyć?

– Alan, zrozum proszę. Nie możesz wejść do komisariatu. Policjanci aż się rwą, żeby cię przesłuchać. A ponieważ Casey i ja nie wiemy, czy masz jakieś ważne informacje, nie chcemy, żebyś z nimi rozmawiał. Zresztą i tak nie pozwolą ci się zobaczyć z żoną.

– A co z lekarstwami?

– Ja jej zaniosę.

– A tobie pozwolą się z nią zobaczyć? – Alan poczuł się pokonany. – Jeżeli ci się uda, powiedz jej, że ją kocham.

Cozy uśmiechnął się do niego ciepło. Na jego twarzy odmalowało się takie współczucie, że Alan aż się zdziwił.

– Pewnie nie zobaczę się z Lauren, póki nie zarejestrują jej w więzieniu. Zresztą może nawet wcale mi na to nie pozwolą. Casey będzie z nią rozmawiać. Jeżeli gliniarze postanowili zrobić Lauren przysługę, może już się widziały. I… zdaje się, że zaraz się tego dowiemy.

– Jak?

Cozy wskazał postać ubraną w gruby płaszcz, ślizgającą się w śniegu przed drzwiami komisariatu.

– Jeżeli się nie mylę, te rude włosy należą do Casey Sparrow.

Poczekał, aż Casey znajdzie się kilka kroków od ich samochodu, sięgnął przez Alana i na kilka sekund naciskał klakson. Wystraszona Casey pośliznęła się i usiadła w śniegu, a jej aktówka poszybowała w górę.

Alan wyskoczył z wozu i pomógł Casey wstać.

– Nic ci się nie stało? – spytał, gdy otrzepywała się ze śniegu.

– To ty tak ryczałeś klaksonem? Alan, niech cię szlag! Co ci przyszło do głowy? Śmiertelnie mnie wystraszyłeś. Gdzie moja teczka?

– Nie, to Cozy. Siedzi w samochodzie. Na pewno nie chciał cię przestraszyć, tylko zwrócić twoją uwagę.

– Nie znasz go, prawda? Cozy nie miewa wypadków. On po prostu sprawia, że wypadki ciągle zdarzają się ludziom, którzy mieli nieszczęście znaleźć się blisko niego.

– Casey, widziałaś się z Lauren? Jak ona się czuje?

– Wygrzebmy się z tego śniegu, to wszystko ci opowiem.

Alan wrócił na siedzenie kierowcy, Casey usadowiła się z tyłu.

– Cześć Cozy powiedziała. – Jestem twoją dłużniczką. Dzięki, że pomogłeś dziś Lauren.

Alan zrozumiał tę podwójną wiadomość. Casey przebaczyła już koledze ryk klaksonem i była mu wdzięczna, że mimo weekendowego wieczoru natychmiast pospieszył na jej nagłe wezwanie. I chociaż dopiero poznał Cozy’ego, wiedział, że ten był w stanie odebrać tylko drugą informację.

– Casey, czego się dowiedziałaś?

– Lauren jest w drodze do więzienia. My też musimy tam pojechać, żebym mogła z nią jeszcze porozmawiać, bo nadal nie wiem, co się dziś wydarzyło. Więc jedźmy. Alan, dlaczego ty prowadzisz samochód Cozy’ego?

– Alan prowadzi z dwóch powodów – wyręczył go w odpowiedzi Cozy. – Po pierwsze, czasowo nie mam prawa jazdy, a po drugie, nie lubię prowadzić podczas śnieżycy.

– Odebrali ci prawo? Coś takiego! – zaśmiała się Casey.

– No tak. Wpadłem na radar.

– Ile razy? Bo za pierwszym wlepiliby ci tylko mandat. Dziesięć?

– Cztery – wyjaśnił z godnością Cozy. – A kiedyś podobno jechałem trzy razy szybciej, niż było wolno.

Casey pokiwała głową.

– Cozy, Cozy, kiedy ty się nauczysz przestrzegać przepisów? Alan, wiesz, gdzie jest więzienie?

– Tak.

– Więc jedźmy. Po drodze powiem wam, co wiem, a wy możecie mi opowiedzieć, co odkryliście.

– Weźmy oba samochody – zaproponował Alan. – Twój i mój. Samochód Cozy’ego zostawmy tutaj, bo nie jest przystosowany dojazdy w śniegu.

– Dobry pomysł. Zabiorę Cozy’ego do mojej furgonetki. Spotkamy się przy więzieniu.

– Chwileczkę. – Cozy szepnął coś do Casey, która kiwnęła głową. – Alan, nie ma potrzeby, żebyś jechał do więzienia – powiedział. – Teraz na pewno nie pozwolą ci się zobaczyć z Lauren. O tej porze nawet nie wpuszczą cię do środka. Będziesz musiał czekać na nas na parkingu i okropnie zmarzniesz. Daj Casey lekarstwa, ona przekaże je Lauren. A jeżeli nadal chcesz się do czegoś przydać, pojedź po Erin. Na pewno już kończy robotę na wzgórzu. Potem wracaj do domu i spróbuj się przespać. Potrzebujesz tego. Lauren stanie przed sądem dopiero jutro po południu. Wtedy będziesz mógł się z nią zobaczyć.

– W sądzie?

– Nie. W więzieniu. Jest tam sala sądowa, której używają podczas postępowania przedprocesowego. Ale przedtem się z tobą skontaktujemy.

Alan próbował protestować:

– Casey…

– Cozy ma rację. Zrób, co mówi. Tak będzie najlepiej – tłumaczyła miękko Casey.

Alan odwrócił się do okna i zapatrzył w padający śnieg. W końcu niechętnie podał Casey lekarstwa i otworzył drzwiczki.

– Mam włączony pager – powiedział. – Dzwońcie do mnie, jak tylko się czegoś dowiecie, dobrze? Pamiętajcie, zaraz, jak się czegokolwiek dowiecie.

– Casey, tak jest lepiej. Po co ma zdenerwowany krążyć dookoła więzienia.

– Wiem. Ale pojedziemy moją furgonetką.

– Świetnie. Rozmawiałaś z Lauren?

– Tak.

– No i?

– Jest przybita, wystraszona, upokorzona, a mimo to potrafi zachować godność. Na razie policja nic z niej nie wyciągnęła. Nie wiem, czy ja potrafiłabym przejść przez to, co ona, i nie litować się nad sobą. A ona się nad sobą nie lituje. Podziwiam ją.

– To ładnie z twojej strony, że tak jej współczujesz – powiedział Cozy z lekką naganą w głosie. – Bardziej jednak interesuje mnie, czy ci powiedziała, co takiego stało się dziś wieczorem, że musieli ją aresztować.

– Lubisz zmierzać prosto do celu, prawda? Głowna linia jej obrony jest taka: Lauren nie sądzi, żeby to zrobiła.

Cozy uśmiechnął się w ciemności.

– A to nowość! Nie sądzi, żeby to zrobiła! I na tym mamy oprzeć obronę? – Próbował wysondować, co na ten temat myśli jego koleżanka.

Okna BMW były zalepione mieszaniną lodu i śniegu. Casey czuła się jak w igloo bogatego Eskimosa.

– Słyszałeś o Emmie Spire, prawda? – spytała. – Wiesz, że mieszka w Boulder?

– Oczywiście.

– Więc coś ci powiem. Nasza klientka utrzymuje, że ta sprawa ma związek z Emmą Spire i że poszła tam, żeby ochronić ją przed swego rodzaju gwałtem. Lauren nalega, żebyśmy nie mieszali w to Emmy. Nie wiem dlaczego. Przerwano nam rozmowę, zanim zdążyła powiedzieć więcej. Wiesz, że Lauren jest chora?