– Wierzę. Twoje źrenice mają ze sobą tyle samo wspólnego, ile ja i mój były mąż. I nie jesteś w stanie trafić palcem w nos. Nie zdjęłabyś z niego nawet piłki baseballowej.
Lauren skinęła głową zadowolona, że wreszcie ktoś ją rozumie. Demain Jones zniżyła głos, ale Lauren i tak miała wrażenie, że dudni jej w uszach.
– Siostro, nawet nie myśl, żeby mnie oszukać. Nie jesteś dość sprytna. Pięć nocy w tygodniu spędzam, wysłuchując kłamstw, i tylko najlepszym kłamcom czasami udaje się wywieść mnie w pole. Na chwilę. Skarbie, lepiej powiedz uczciwie, do jakiego lekarza mam cię skierować. Bo chyba nie do okulisty?
– Przypuszczam, że powinien mnie zbadać neurolog – wyjąkała Lauren. Zawahała się, czując, że nadarza się okazja. Szybko podjęła decyzję, by przechylić szalę na swoją korzyść. – I urolog.
– Urolog? – zdziwiła się Demain. Tego, że potrzebny jest neurolog, domyśliła się od razu.
Lauren pochyliła się do przodu i szepnęła:
– Nie mogłam zrobić siusiu.
– Czy już zdiagnozowano twoją chorobę?
– Nie – skłamała Lauren. – Na razie trwają badania. Sama pani wie, ile to zajmuje czasu.
– Tak, wiem. Podaj mi nazwiska lekarzy, skarbie.
Lauren musiała przeliterować nazwisko swojego neurologa, doktora Larry’ego Arbuthnota. Podała też nazwisko swojej sąsiadki, doktor Adrienne Arvin, urologa.
Demain już odchodziłaby porozmawiać z pracownicą biura szeryfa, ale zatrzymała się na chwilę.
– Jeżeli się okaże, że kłamiesz, tak cię zdzielę, że na tydzień zamkną nas w tej samej celi, a wtedy pożałujesz, że się urodziłaś.
Lauren nie widziała twarzy pielęgniarki. Jednak gdyby jej wzrok był w porządku, zauważyłaby uśmiech w oczach Demain.
Sierżant z rejestracji musiał rozsądzić spór, który natychmiast wybuchł między pracownicą biura szeryfa a pielęgniarką.
Demain Jones zadzwoniła do domu więziennego lekarza, który o tej porze dawno już smacznie spał. Nie otwierając oczu, udzielił zgody na przewiezienie Lauren do miejskiego szpitala. Demain Jones żądała, żeby Lauren pojechała tam natychmiast, ale pracownica biura szeryfa twierdziła, że skoro aresztantka nie została jeszcze zarejestrowana, decyzja nie leży w gestii okręgu, wobec czego biuro szeryfa nie może jej przewieźć. Przewozem musi się zająć policja w Boulder, która formalnie wciąż decyduje o losie Lauren, albo trzeba ją najpierw zarejestrować w więzieniu. Po rejestracji ktoś z biura szeryfa może zawieźć ją do szpitala. Ponieważ jednak jeszcze nawet nie zaczęto, będzie ją można przewieźć dopiero za jakieś półtorej do dwóch godzin.
Demain Jones twierdziła, że nie może się na to zgodzić. Ona nie wie, na co cierpi Lauren, ale to poważna choroba centralnego układu nerwowego i nie życzy sobie, żeby kryzys nastąpił tu, w więzieniu, w nocy podczas burzy śnieżnej.
Noc dla sierżanta z rejestracji była już i tak wystarczająco ciężka, a tu jeszcze pojawiło się dwoje adwokatów Lauren. Spacerowali teraz nerwowo po pokoju, żądając widzenia ze swoją klientką.
W końcu przyjechał Scott Malloy. Sierżant wyjaśnił mu sytuację i pięć minut później skuta Lauren została umieszczona na tylnym siedzeniu samochodu – tym razem Malloya – i wyruszyła wreszcie do miejskiego szpitala.
Alan Gregory już wcześniej zatelefonował do doktora Larry’ego Arbuthnota do domu i poinformował go o kłopotach Lauren i o jej stanie zdrowia. Lekarz nie był więc zdziwiony, gdy zadzwoniła do niego Demain Jones z więzienia okręgu Boulder i poinformowała, że jedna z jego pacjentek czeka na niego w izbie przyjęć miejskiego szpitala.
Demain już miała zadać pierwsze z wielu pytań, gdy doktor powiedział, że musi natychmiast jechać. Najpierw jednak zamierzał skończyć kochać się z żoną, zanim jego erekcja zniknie do reszty.
Urolog, do której Demain zatelefonowała zaraz potem, była znacznie bardziej podejrzliwa niż doktor Arbuthnot. Adrienne Arvin była sąsiadką Lauren i Alana, przyjaźnili się, ale nigdy nie leczyła Lauren i nie wiedziała, że została ona aresztowana. Gdy Demain zadzwoniła i powiedziała, że w więzieniu przebywa jedna z jej przyjaciółek, która ma kłopoty z pęcherzem, Adrienne od razu zaczęła podejrzewać, że to jakaś skomplikowana gra. Lauren nie była socjopatką i nie umiała zapanować nad Demain Jones. Adrienne jednak była zupełnie innego rodzaju przeciwniczką. Chociaż Demain nie mogła tego wiedzieć, walczyła z wielkiej klasy wojowniczką.
Adrienne wysłuchała całej historii, podziękowała i powiedziała, że zajmie się wszystkim. W jej głosie słychać było mieszaninę znudzenia i irytacji.
– Tak – powtarzała – tak, rozumiem.
Zbyła nalegania Demain, która chciała dowiedzieć się czegoś więcej, mówiąc, że najpierw musi zbadać pacjentkę.
Gdy się rozłączyły, zadzwoniła do Alana. Nie zastała go, zaklęła, powiedziała „niech to szlag!” i zabrała się za ubieranie swojego śpiącego synka, by zabrać go ze sobą do szpitala.
6
Czwartek, 10 października,
późne popołudnie,
16°C, słonecznie
Boże! – powiedziała Emma Spire, kierując te słowa raczej zresztą w niebo niż do swoich towarzyszy. – Co za upokorzenie. Gdy w „Star” ukazały się zdjęcia moich chłopców z czasów liceum, myślałam, że to największe upokorzenie, jakie mnie spotka w życiu. Ale myliłam się. Teraz jestem upokorzona tak, że nie potrafię znaleźć słów.
Popołudnie było ciepłe, powietrze suche jak dym. Tylko wcześnie zapadający zmrok pozwalał odgadnąć, że już wkrótce nadejdzie zima.
Emma zadzwoniła do Lauren i poprosiłaby poszły na spacer. Wyjaśniła, że tak łatwiej jej będzie mówić, a rozpaczliwie potrzebowała z kimś porozmawiać. Ku zdziwieniu Lauren Emma nalegała, żeby Alan im towarzyszył.
Rozpoczęli przechadzkę od domu Emmy, przeszli łąkę słodko pachnącą suchą trawą i dotarli do zapylonego traktu prowadzącego na południe, do podnóża Flatironów. Lauren szła po lewej stronie Emmy, Alan trochę z tyłu, po prawej. Za plecami mieli miasto.
Alan był ciekawy, czemu zawdzięcza zaproszenie na ten spacer.
Przyjaźń, która połączyła Lauren i Emmę, jego właściwie nie obejmowała. Po prostu był mężem Lauren. Mimo że rzadko widywał Emmę, wyczuwał jednak otaczającą ją aurę sławy. Lauren czasami pytała go, co sądzi o przyjaciółce. Kiedyś powiedział jej:
– Skarbie, ona traci mnóstwo energii, drepcząc w miejscu. Myślę, że boi się przestać, bo wtedy zobaczyłaby, gdzie naprawdę się znalazła.
– To zrozumiałe, prawda?
Był zdumiony, że Lauren się z nim zgadza.
– Oczywiście. A kiedy nadejdzie taka chwila, że nie będzie już mogła dłużej dreptać, będzie szczęśliwa, mając przy sobie kogoś takiego jak ty.
Teraz, podczas tego spaceru, Emma nie uśmiechała się, a w jej oczach nie było blasku. Alan obawiał się, że niebawem Emmę dopadną prześladujące ją demony.
Długi czas szli w milczeniu, aż wreszcie Lauren zapytała:
– Emma, o czym chciałaś z nami porozmawiać? Czy twój przyjaciel dowiedział się czegoś w związku z incydentem w garażu? Może grozi ci większe niebezpieczeństwo, niż sądziliśmy? – Lauren bała się, że Kevin Quirk wykrył jakiś spisek, że ktoś chciał zabić lub porwać Emmę.
Emma szła w milczeniu jeszcze kilka kroków, zanim się odezwała.
– Może to nie był dobry pomysł. Chyba jednak nie chcę o tym mówić. Po prostu pospacerujmy.
Alan rozpoznał rytualny taniec ucieczki. Teraz domyślił się, dlaczego został zaproszony. Emma chciała mieć kogoś, kto mógłby być partnerem w tym tańcu, kto znałby odpowiednie kroki i potrafił ją poprowadzić. Podjął wyzwanie.