Выбрать главу

– Proszę mi je dać.

Policjant włożył rękę w szparę w metalowej przegrodzie oddzielającej przednie siedzenia od tylnych. Lauren podniosła rękawiczki z kolan, wymacała otwór i podała mu je.

– Czapkę też poproszę.

Musiała ją mocno zwinąć, żeby dała się przepchnąć przez otwór.

– Gdzie pani stała, strzelając?

Próbowała coś zobaczyć przez okno, ale widziała tylko biel.

– Nie jestem pewna. W tej śnieżycy wszystko wygląda inaczej.

– Na dworze czy w domu?

– Na dworze.

– Gdzieś tutaj? W pobliżu?

– Tak.

– Przy tych domach?

– Chyba tak.

– Na ulicy czy na czyimś podwórzu?

– Nie jestem pewna.

– Nie pamięta pani, gdzie to było?

– Niezbyt dokładnie. Paliło się światło.

– Światło? Jakie światło? Strzeliła pani do światła? Nie odpowiedziała.

– Może pani podać odległość w przybliżeniu?

– Mało widziałam. Przecież pan wie, jak jest na zewnątrz.

– Kiedy mniej więcej pani strzelała?

– Tego też nie wiem na pewno.

– Proszę się zastanowić.

– W ciągu ostatniej godziny. Chyba. Tak przypuszczam. – Lauren była pewna, że sąsiedzi Emmy musieli słyszeć strzał i podadzą dokładny czas. Nie ma sensu kłamać. Nie ma też sensu ułatwiać policji zadania.

Boże, zaczynam rozumować jak przestępca.

– Pani Crowder, dlaczego pani strzelała?

– To bardzo skomplikowana sprawa.

– Co to znaczy?

– Jestem aresztowana?

– A powinienem panią aresztować?

– Tak czy nie?

– Na razie kazano mi zatrzymać panią jako świadka w sprawie napaści pierwszego stopnia i być może usiłowania zabójstwa. A sądząc po tym, jak ten biedak wyglądał, gdy wnosiliśmy go do karetki, może nawet w sprawie morderstwa.

Otworzyły się przednie drzwiczki po stronie pasażera i do samochodu wsiadł detektyw Scott Malloy. Nie można powiedzieć, by zrobił to zręcznie. Cały był zaśnieżony i poruszał się tak, jakby miał zamarznięte stawy.

– Cześć, Lauren, cześć Lane. Możesz nas zostawić na chwilę? Zobaczę, czy uda mi się zrozumieć, o co tu chodzi. – Zachowywał się uprzejmie, mówił normalnym tonem.

– Witaj, Scott – z wysiłkiem powiedziała Lauren. Nie dodała jednak: „miło cię widzieć”.

Riske zawahał się. Wskazał papierową torbę leżącą na podłodze.

– To rzeczy, o które prosiłeś. I broń. – Otworzył drzwiczki i wysiadł z radiowozu.

Przez ostatnie lata, odkąd Scott Malloy awansował na detektywa, Lauren prowadziła razem z nim wiele spraw. Nie byli dobrymi przyjaciółmi, ale nie czuli też wobec siebie wrogości. Lauren uważała, że Malloy gra uczciwie, starannie zbiera informacje, a jego dochodzenia były tak dobrze udokumentowane, że Biuro Prokuratora Okręgowego nigdy się nie ośmieszyło.

Natomiast dla Malloya Lauren była prokurator, która traktuje policję serio. Może nie żywiła do policji takiej sympatii jak niektórzy jej koledzy, ale postępowała uczciwie. Malloy wiedział też, że z powodu Browniego kilku policjantów, wśród nich nawet jeden czy dwóch detektywów, jej nie ufa.

Nie był ubrany dość ciepło jak na taką pogodę. Miał półbuty na gumowej podeszwie, w których zawsze chodził do pracy, i cienki nylonowy skafander na sportowej kurtce – ubiór odpowiedni raczej na babie lato niż na wczesnozimową śnieżycę.

– Ale ziąb! Cały zesztywniałem. W taką pogodę nie powinno się pozwalać dzieciom grać w futbol. Nienawidzę siedzieć w radiowozie.

Lauren nie odpowiedziała.

Ton głosu zmienił się, gdy przeszedł do rzeczy.

– To niesamowite, że tak tu sobie siedzimy, a ty masz ręce skute kajdankami. Co się stało? Mówili mi, że strzelałaś. To prawda?

Odkąd Scott wsiadł do radiowozu, Lauren zastanawiała się, co mu powiedzieć.

– Scott, ja nie strzelałam do żadnego człowieka.

Skrzywił się i cicho jęknął. Ciekawe, czy zabolała go stara futbolowa kontuzja, czy też jej słowa.

– Po pierwsze – powiedział – ktoś został postrzelony na środku tej ulicy. Po drugie, Riske twierdzi, że strzelałaś z broni palnej. Prawdę powiedziawszy, uznałbym za nieprawdopodobny zbieg okoliczności, gdyby te dwa wydarzenia nie były ze sobą powiązane. To nie Waszyngton ani Los Angeles. Może postrzeliłaś go przypadkiem?

– Może. Jeżeli rzeczywiście kogoś postrzeliłam.

Scott Malloy popatrzył na Lauren ze zdziwieniem. Nie spodziewał się, że będzie mówiła jak prawnik.

– Co tu w ogóle robiłaś w taką pogodę? Odwiedzałaś kogoś? Przecież nie mieszkasz w tej dzielnicy, prawda? Wydawało mi się, że macie z mężem dom we wschodniej części miasta.

– To prawda. – Potwierdzenie, że rzeczywiście tam mieszka, nie mogło jej zaszkodzić. – W Spanish Hill.

– Ale byłaś tu i miałaś przy sobie broń? To pytanie pozostało bez odpowiedzi.

– Glock, którego dałaś Riske’owi, jest twój?

– Tak.

– Oczywiście masz pozwolenie?

– Tak. Możesz to sprawdzić w biurze szeryfa.

– Czy ktoś ci groził?

– Ostatnio nie. Ale jakiś czas temu rodzina faceta, którego zamknęłam, groziła mi. Wtedy dostałam pozwolenie na broń.

Malloy był zdumiony tym, jak rozwija się rozmowa. Lauren była ostrożna, zachowywała dystans. Gdy dowiedział się, że Lauren Crowder, zastępczyni prokuratora okręgowego, jest zamieszana w strzelaninę, miał nadzieję, że potrafi to rozsądnie wyjaśnić. Nawet gdyby wydarzyło się coś, co rzuciłoby złe światło na nią samą i biuro prokuratora, mógłby przynajmniej zamknąć sprawę i wrócić do domu, trochę się przespać i zjeść śniadanie z rodziną.

Tymczasem Lauren nie wyjaśniła niczego. To go niepokoiło. Ta sprawa mogła się skończyć orzeczeniem kary śmierci, a pani zastępczyni prokuratora zachowuje się, jakby była winna. Tego się nie spodziewał.

– Powiesz mi, co się stało? Dlaczego strzelałaś?

Lauren milczała.

– Byłaś w niebezpieczeństwie? O to chodzi? Ten facet cię zaatakował? Próbował zgwałcić? Ukraść samochód? Chciał cię obrabować? Lauren, powiedz coś, żebym mógł zdjąć kajdanki i odwieźć cię do domu do męża.

Lauren rozumiała, że Malloy podpowiedział jej najrozmaitsze okoliczności uniewinniające. Nie zapomni tego gestu. Ale Malloy jest również policjantem, który próbuje zmusić ją do zeznań. O tym też musi pamiętać.

– Nie, niezupełnie. Nikt mnie nie zaatakował. Bałam się, ale…

– Bałaś się? Czego? Może czułaś, że musisz się bronić? – Malloy nie mógł uwierzyć, że to mówi. Wręczał jej bilet powrotny do domu.

Ale Lauren go nie chciała.

– Nie wiem dokładnie. Wszystko stało się tak szybko. Sypał śnieg. Jestem bardzo zmęczona. – Spojrzała na swoje kolana i dodała, ważąc słowa: – Scott, czy mogę wrócić do domu?

To nie była naiwna prośba. Pytała go, czy on jako funkcjonariusz policji ogranicza jej wolność. Jeżeli zabroni jej wysiąść z radiowozu, będzie to znaczyło, że jest już aresztowana.

Malloy strzelił palcami.

– Po tym, co mi powiedziałaś, nie mogę cię puścić. Sama o tym wiesz. Prokurator by mnie zabił, gdybym to zrobił. – Zdobył się na żart, żeby rozładować napięcie.

Lauren nie doceniła żartu.

– Więc jestem aresztowana?

Scott Malloy zastanowił się nad konsekwencjami tego, co zaraz powie.

– Lauren, nie udzieliłaś mi żadnej pomocy. A bardzo by mi się przydała.

– Przepraszam.

Malloy przełknął ślinę, pokręcił radiem, żeby czymś zająć ręce.

– Jestem w kropce. Czy mogłabyś mi dać jakąś choćby najmniejszą wskazówkę? Bo to, co usłyszałem do tej pory, niezbyt mi się podoba.