– Kevin, chciałbym pójść z tobą tam. Może będę mógł ci pomóc zorientować się, czy ta osoba mówi prawdę na temat kopii. Jeżeli będziemy to wiedzieli, Emma na pewno poczuje się lepiej.
Kevin zastanowił się nad propozycją. Alan wyobraził sobie, że jest jednym z tych ludzi, którzy sądzą, że psycholog potrafi odróżnić kłamcę od uczciwego człowieka. Takie złudzenia zawsze go bawiły, o ile nie mieli ich jego koledzy po fachu.
– Dobrze – zgodził się Kevin. – Ale pod warunkiem że będziesz robił, co ci powiem.
Jestem prawdziwym tchórzem, więc będę słuchał rozkazów jak rekrut – obiecał Alan. Przyznając się do tchórzostwa, nie mijał się zbytnio z prawdą, ale wcale nie lubił pokornie wykonywać rozkazów.
– Wiesz, gdzie jest park Ebena Fine’a? – spytał Kevin.
– Jasne. Kilka przecznic stąd. Przy dobrej pogodzie spacerkiem dziesięć minut.
– Ale pogoda jest paskudna.
– Trzeba pojechać w kierunku Boulder Creek. Park znajduje się u wylotu kanionu. Właśnie tam macie się spotkać? – Dobre miejsce, pomyślał Alan. Późnym popołudniem i w taką pogodę mały park na zachodnim krańcu miasta to najbardziej wyludnione miejsce w okolicy.
Kevin spojrzał na zegarek.
– Mamy jeszcze kilka minut. Mogę skorzystać z toalety?
Alan zadzwonił do Lauren. Nie było jej, więc zostawił wiadomość, że spóźni się na kolację i że ma nadzieję, iż Emma się z nią skontaktowała.
Gdy Kevin wyszedł z toalety, Alan zbierał papiery z biurka. Kevin spojrzał na niego ze zdziwieniem i spytał:
– Zamierzasz jechać w tym? – Wskazał sweter Alana. – Pogoda jest okropna.
– Zawsze mam w bagażniku kurtkę i buty na grubej podeszwie. Przecież mieszkam w Boulder.
– Ja też – roześmiał się Kevin. – Jestem starym skautem.
Alan nie wątpił, że Kevin jako pierwszy w zastępie zdobywał każdą sprawność.
– Jak myślisz, kto ma dysk? – spytał.
– Jeszcze nie wiem. Ale prawie na pewno ktoś, kto zna Hana. Przypuszczam, że Han albo od początku był w to wmieszany i ostrzegł tego człowieka, że szukam dysku, albo przez przypadek powiedział komuś ze swojego otoczenia, że węszę wokół, i facet spanikował. Tak czy inaczej, ktoś przed chwilą zadzwonił do mnie i podał miejsce spotkania.
Alan zgasił światło, ale śnieg na dworze sprawił, że i tak było dość jasno.
– Pewnie wkrótce dowiemy się kto to – powiedział.
– Może. Coś mi mówi, że mamy do czynienia z tchórzami i dostaniemy dysk z powrotem, dlatego że nie chcą, żebym nadal go szukał. Ale nie spodziewam się nikogo w parku.
– Po co więc to wszystko?
– Albo chcą zyskać na czasie, chociaż nie rozumiem po co, albo zastawiają pułapkę. Choć myślę, że zamierzają podrzucić dysk i wybrali takie odludne miejsce, żebym na pewno ja go znalazł.
Alan przyjrzał się uważnie Kevinowi, ale nie wyczytał z jego twarzy, którą ewentualność traktuje poważnie. Tylnym wyjściem wyszli na parking.
– Mam prowadzić? – spytał.
– Nie. Pojadę za tobą swoim samochodem.
Alan otworzył bagażnik swojego landcruisera i rozpiął stary plecak. Wyciągnął z niego kurtkę i buty. Jeżeli Han jest w to wmieszany, myślał, sprawy jeszcze bardziej się skomplikują. Pojawią się poważne wątpliwości, czy jego zainteresowanie Emmą nie było przypadkiem częścią wyrafinowanego planu skompromitowania jej i ukarania za to, że niechcący stała się sztandarową postacią ruchu na rzecz wolnego wyboru w kwestii posiadania potomstwa.
Alan był pewien, że jeżeli to Ethan ukradł dysk optyczny, kopie nagrania już istnieją.
Uruchamiając samochód, pomyślał, że chciałby być pewien lojalności Kevina wobec Emmy.
7
Piątek, 11 października,
około północy,
– 9°C, śnieg
Detektyw Scott Malloy musiał najpierw, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu, przewieźć Lauren z więzienia do szpitala, a teraz miał nowy kłopot. Zgodnie z regulaminem podczas badania aresztowanej powinna towarzyszyć policjantka. Tymczasem dyspozytor poinformował go, że nie jest w stanie żadnej sprowadzić. Może za godzinę, ale nie teraz. Malloy doskonale wiedział, że żaden cholerny lekarz nie będzie czekał z badaniem Lauren. Tak więc on będzie musiał siedzieć przed gabinetem i nie uda mu się nic zobaczyć ani, co gorsza, usłyszeć.
Niech to szlag!
Zaraz po przyjeździe do szpitala Malloy dowiedział się, że ranny mężczyzna przeżył operację i właśnie przewożą go do sali pooperacyjnej. Korciło go, by popędzić na górę. Wiedział, że nie będzie łatwo zmusić lekarzy do rozmowy, ale mogliby przynajmniej powiedzieć, kiedy pozwolą przesłuchać rannego. Chciał sam negocjować – tak o tym mówił – termin przesłuchania z chirurgiem. Danny Tartabull, detektyw, który miał nie spuszczać oka z ofiary, był nawet dość kompetentnym policjantem, ale zbyt ugodowym jak na gust Malloya. Jeżeli lekarz powie: „Możecie porozmawiać z nim rano”, Danny Tartabull tylko kiwnie głową i spyta: „O dziesiątej nie będzie za wcześnie?”. Poza tym Malloy chciał sprawdzić, czy Danny przypadkiem nie zszedł z posterunku. Miał też cichą nadzieję, że dopisze im szczęście. Zamierzał nakłonić Danny’ego, by zadał rannemu kilka pytań, jeżeli tylko nadarzy się sposobność.
W izbie przyjęć było pusto. Większość ludzi w taką noc siedzi w domu. Jutro za to rozpęta się tu piekło. Ludzie zaczną odgarniać tony śniegu z chodników przed domami i dla wielu skończy się to atakiem serca. Potem, koło południa, gdy słońce roztopi już nieco śniegu i na jezdniach pojawi się gołoledź jak się patrzy, zacznie się masowy napływ ludzi z połamanymi kończynami: pieszych, którym nie udało się zachować równowagi na śliskim chodniku, i zmotoryzowanych, którzy sądzą że hamulce ABS potrafią zatrzymać samochód nawet na teflonie.
Dopóki jednak trwa śnieżyca, będzie tu panowała błogosławiona cisza.
Dyżurujący lekarze wykorzystają ten czas, żeby złapać trochę snu albo nadgonić zaległości w papierkowej robocie. Pielęgniarki będą sprawdzały stan zaopatrzenia, pogadają sobie albo po prostu odpoczną.
Lauren była w tej chwili jedyną pacjentką w izbie przyjęć. Lekarz kazał Malloyowi zostać na korytarzu, wprowadził Lauren do gabinetu i zamknął drzwi.
Gdy wyszedł stamtąd, minął Malloya, nie zwracając uwagi na jego pytanie o stan aresztowanej. Wszedł do biura, wykonał kilka telefonów, powiedział, że specjaliści już jadą zabrał się z powrotem za dyktowanie. Jego zdaniem stan Lauren był stabilny, a diagnoza nie podlegała wątpliwości.
Malloy spacerował po korytarzu wściekły, że lekarz nie chciał z nim rozmawiać. Był zły również z tego powodu, że nie mógł zostawić podejrzanej i iść tam, gdzie dzieją się ciekawsze rzeczy. Oczywiście miał zaufanie do Lauren i wiedział, że nie ucieknie. Ale zgodnie z regulaminem nie wolno mu było zostawić więźnia bez opieki. Regulamin mówi również, że podczas badania lekarskiego aresztowanej musi towarzyszyć policjantka.
Tylko że ten przeklęty regulamin nie został napisany w środku nocy, podczas szalejącej cholernej burzy śnieżnej.
Malloy spacerował po korytarzu, zaglądając przez otwarte drzwi do gabinetu. Lauren spała. Zdecydował wreszcie, że na dziesięć minut przypnie ją kajdankami do łóżka i pobiegnie porozmawiać z Dannym Tartabullem. Może nawet uda mu się złapać chirurga.
W końcu co to jest dziesięć minut!
Lauren wyglądała okropnie. Spocone włosy miała przyklejone do twarzy, która w jaskrawym świetle szpitalnych lamp przybrała kolor trupiej bladości. Nie obudziła się, gdy Scott podniósł jej rękę i przypiął kajdankami do poręczy łóżka.
Wokół izby przyjęć kręcił się także inny mężczyzna. Tak samo jak Scott Malloy chciał zamienić przynajmniej kilka słów z rannym w sali pooperacyjnej. Właśnie zastanawiał się, jak przejść obok policjantów, gdy zobaczył Malloya eskortującego Lauren. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Podawano mu Lauren na tacy.