Выбрать главу

Wszedł do jednego z pustych gabinetów lekarskich, ukradł stetoskop i identyfikator z czyjegoś fartucha i na swój golf włożył górę białego uniformu. Z bezpiecznej odległości widział, jak policjant chwilę rozmawia z pielęgniarką i zaraz biegnie do windy. Czyżby zostawił aresztantkę samą?

Nie miał czasu się zastanawiać. Taka okazja nie trafi się drugi raz. Został tylko jeden kłopot: drzwi gabinetu, w którym zostawiono Lauren, były dobrze widoczne ze stanowiska pielęgniarki.

Wrócił na koniec korytarza i zaczekał, aż policjant wsiądzie do windy. Podszedł do najbliższego telefonu i poprosił operatora centrali o połączenie z siostrą na izbie przyjęć. Przedstawił się jako ojciec zaniepokojony stanem zranionej ręki córki i zadał kilka pytań. Przez cały czas trwania rozmowy pielęgniarka robiła notatki pochylona nad kartką.

Podziękował jej za uprzejmość, odwiesił słuchawkę i czekał.

Trwało to tylko pięć minut, ale mógłby przysiąc, że jego zegarek stanął. W końcu jednak telefon zadzwonił i pielęgniarka znów pochyliła głowę nad kartką papieru.

Jak sprinter na strzał startera wyprysnął z ukrycia i popędził do pokoju Lauren.

Wszedł, odwracając się plecami, na twarz założył maskę, włosy zakrył chirurgiczną czapeczką.

Lauren spała.

Rozejrzał się po sali i z uśmiechem podziękował niebu za sprzyjający rozkład. Było tu dwoje drzwi. Drugie prowadziły w odległy kraniec ciągu pokoi badań. Zajrzał za nie i szybko zmodyfikował swój plan, żeby zyskać na czasie. Po prostu zabierze stąd Lauren.

Adrienne, lekarka urolog, nie miała męża, który zająłby się dzieckiem, ale i tak zjawiła się w szpitalu wcześniej niż neurolog.

Doktor Arbuthnot nie widział powodu, żeby się spieszyć. Wiedział, co dolega jego pacjentce. Nawet jeżeli zjawi się w szpitalu pół godziny później, kuracja, którą zamierzał zastosować, będzie tak samo skuteczna.

Adrienne zaś spieszyła się, bo to leżało w jej naturze. A także dlatego że jej serdeczna przyjaciółka została aresztowana i prosi o konsultację urologiczną. Wprawdzie wydawało się jej, że to nie ma najmniejszego sensu, ale i tak popędziła na wezwanie.

Wpadła do szpitala z synkiem Jonasem w ramionach. Wzięła głęboki oddech jak zwykle, gdy wchodziła do izby przyjęć. Stawała jej tu zawsze przed oczami inna noc, noc, podczas której umierał tu jej mąż. Podała śpiącego synka pielęgniarce przy biurku, ale najpierw przyjrzała się jej twarzy. Chciała się upewnić, że nie była to jedna z tych, które wtedy rozwścieczyła albo obraziła. Na szczęście nie była to żadna z nich.

– Proszę mu znaleźć jakieś łóżko. Tylko niech pani podniesie poręcze. Lubi wędrować przez sen. Gdzie moja pacjentka? – Popatrzyła na ogromną tablicę, na której wypisywano nazwiska chorych.

Pielęgniarka spojrzała na dziecko, które wepchnięto jej w ramiona tak, jakby była to sierotka przekazana jej pod opiekę przez nieznajomego na ulicy, i wskazała ręką w głąb korytarza.

– W sali numer jeden.

Adrienne zdjęła czapkę i rękawiczki. Grzeczniej już poprosiła:

– Czy mogłaby pani nie kłaść mojego synka na kardiologii? Mam uraz.

Jej mąż Peter umarł właśnie tam.

Mimo że Adrienne była drobna, odległość do pokoju Lauren pokonała w kilku zaledwie krokach, zostawiając po sobie mokre ślady. Chwilę później wyskoczyła na korytarz. Wyraźnie było widać, że jest bardzo zirytowana. Pielęgniarka była już dość daleko. Szukała łóżka dla Jonasa.

– Zabrali ją na prześwietlenie albo na inne badania? – krzyknęła Adrienne. Jej głos zadudnił w pustym korytarzu.

Pielęgniarka zatrzymała się i odwróciła.

– Słucham?

– Gdzie ona jest? Gdzie moja pacjentka?

– W sali numer jeden.

– Tam jej nie ma.

– Co takiego?

Chciał tylko chwilę porozmawiać z Lauren, ale najpierw musiał ją obudzić. Najpierw nie wiedziała, gdzie jest. Czy to sen, że leży przypięta kajdankami do szpitalnego łóżka, które gdzieś jedzie?

– Gdzie mnie pan zabiera? – spytała niewyraźnie, potrząsając kajdankami.

Próbowała się rozejrzeć. Wszystko było albo czarne, albo zamglone. Przypomniała sobie, że traci wzrok, ale wydało jej się, że to sen.

Człowiek, który pchał jej łóżko, zatrzymał się i stanął z tyłu. Pochylił się nad nią, poczuła jego kwaśny oddech. Poczuła też, że lufa pistoletu dotyka jej głowy tuż za uchem.

– Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy, jeżeli nie będę musiał.

Lauren jeszcze się nie obudziła do końca i była oszołomiona. Wydawało jej się dziwne, że policja tak ją traktuje. Znała ten głos, ale nie była pewna, do którego policjanta należy.

Pielęgniarka podała Jonasa z powrotem matce i popędziła do Lauren. Wpadła do pokoju, rozejrzała się i zamarła. Z sali zniknęła zarówno pacjentka, jak i jej łóżko.

– Chwileczkę, pani doktor. Doktor Matthews musiał zalecić jakieś badania i nie powiedział mi o tym.

Minęła Adrienne trzymającą w ramionach synka, sprawdziła informacje na biurku, ale nic nie znalazła. Podniosła słuchawkę i wystukała numer gabinetu, w którym pracował doktor Matthews.

– Clark, czy zleciłeś jakieś badania pacjentki z sali numer jeden?

– Nie. Czekamy na specjalistów. Jej stan jest stabilny. Co się stało?

– Nie wiem. Przyszła jej urolog i powiedziała, że pacjentki nie ma na sali.

– Nie ma?

– Tak.

– Gdzie jest policjant?

– Poszedł na górę, do ofiary postrzału.

– To nie on zabrał ją z sali?

– Nie.

– Idę do ciebie. Zadzwoń do pracowni radiologicznej, widocznie przez pomyłkę ktoś musiał ją tam zawieźć. I na wszelki wypadek wezwij ochronę. – Próbując ukryć niepokój, dodał: – Nie znoszę, gdy dzieją się takie rzeczy.

– Gdzie ona jest?

– Kto?

– Wiesz kto.

Lauren była ciekawa, w jaki sposób policja dowiedziała się o Emmie.

– Nie wiem – powiedziała.

– Nie mów nikomu o dysku. Ani słowa. Skąd wiedzą o dysku?

– O jakim dysku? – spytała.

Przycisnął mocniej lufę pistoletu. Lauren jęknęła.

– Ma milczeć w sprawie dysku. Bo jeżeli nie, zamieszczę te cholerne dane w Internecie.

Lauren zjeżyły się włosy na głowie. Zrozumiała, że nie rozmawia z policjantem. Przeraziła się.

Scott Malloy zdziwił się, widząc, że przed drzwiami sali pooperacyjnej z rękami w kieszeniach płaszcza spaceruje Sam Purdy. Sam miał być na miejscu zbrodni, nie w szpitalu.

– Cześć, Sam.

– O, Scott.

– Jeszcze w pracy? Co tu robisz?

– Szukam ubrania ofiary – wyjaśnił Sam. – Sanitariusze powiedzieli, że go nie mają i musi być w szpitalu, a pielęgniarka z chirurgii stwierdziła, że rannego przywieziono tu bez ubrania i poradziła mi, żebym poszukał w izbie przyjęć. Poprosiłem ją, żeby przyniosła mi z sali operacyjnej wszystko, co mogło należeć do ofiary, i teraz czekam.

Obaj policjanci byli wykończeni i marzyli o tym, żeby cała sprawa mogła zaczekać do rana.

– Miałeś trochę szczęścia? – spytał Sam.

Scott wiedział, że Lauren i Sam się przyjaźnią, ale nie potrafił powiedzieć, czy „szczęście” oznacza dla Sama uzyskanie dowodów winy, czy niewinności.

– Kręci się tu cała chmara prawników, ale Lauren milczy jak zaklęta. Sam, ona się boi i… chyba coś ukrywa.

Sam przypomniał sobie powściągliwość Alana Gregory’ego, gdy z nim rozmawiał. Miał wrażenie, że Alan również coś ukrywa.