Выбрать главу

– Co znaleźliście na miejscu zbrodni? – spytał Scott.

– Śnieg i krew. Zupełnie jak po posiłku Drakuli. Ale na razie nie mamy ani łuski, ani kuli. Jeden z techników przeczesał obszar wokół miejsca, gdzie leżał ranny, i sfotografował ślady opon na śniegu. Uważa, że ktoś jeździł po nim w tę i z powrotem, żeby mieć pewność, że go dobił. Choć właściwie trudno się tam czegoś doszukać. To tak, jakby chcieć znaleźć płatek śniegu w ogromnej zaspie. A rano, kiedy zaświeci słońce, wszystko spłynie do rynsztoka.

– Ale technik jest pewien, że ktoś jeździł samochodem po rannym, prawda? Przecież robiliście zdjęcia.

– W każdym razie próbowaliśmy. Będziemy wiedzieli, co na nich widać, dopiero gdy zostaną wywołane. Biorąc pod uwagę pogodę, jest tylko pięćdziesiąt procent szans, że wyszły.

Scott machnął ręką w stronę drzwi oddziału intensywnej opieki.

– Jest tam Tartabull?

– Tak – odparł Purdy, uśmiechając się. On też znał detektywa Tartabulla.

– Chcę spytać lekarzy, kiedy będę mógł porozmawiać z rannym. Może coś widział. – Scott zawahał się. Postanowił jednak poinformować Sama o sytuacji. – Sam, Lauren jest w izbie przyjęć. Ma kłopoty z oczami. Wezwano już jej lekarza.

– Dlaczego nie zaprowadziliście jej w więzieniu do pielęgniarki?

– Demain ją obejrzała i powiedziała, że to na tyle poważne, że trzeba zawieźć ją do szpitala.

Sam był zaskoczony. Demain Jones nie wysyła więźniów do szpitala, gdy tylko mają taki kaprys.

– Nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli pójdę się z nią przywitać?

I tak schodzę na dół poszukać ubrania tego człowieka.

– Idź, jeśli chcesz. Ale pamiętaj o zasadzie Edwarda, bo inaczej będziemy mieć kłopoty.

– Nie bój się. Powiem tylko cześć. Kto jej pilnuje?

– Przez tę cholerną śnieżycę dyspozytor nie mógł sprowadzić żadnej policjantki. Lauren śpi, a ja przykułem ją do łóżka. Nie sądzę, żeby mogła uciec. Gdzie jest sala pooperacyjna?

Sam uniósł brwi, słysząc o takim pogwałceniu regulaminu. Scott Malloy na ogół ściśle trzymał się przepisów.

– Miniesz drzwi i zobaczysz linię na podłodze. Idź za nią. W ten sposób trafisz do stanowiska pielęgniarek. Do zobaczenia jutro, Scott.

– Do zobaczenia. Dziękuję.

Sam Purdy zjechał windą na parter. Do windy wsiadł strażnik, który w młodości chciał zostać detektywem w wydziale zabójstw. Zasypał Sama pytaniami o akademię policyjną i o to, czy rzeczywiście zatarg z prawem w młodości uniemożliwia mu pracę w policji. Sam nie zamierzał odpowiadać na te pytania, a już zwłaszcza obiecywać, że poprze starania byłego przestępcy. Postarał się zmienić temat.

– W taką noc jak dziś ma pan pewnie więcej pracy? – spytał.

– Przeważnie nie. Trzeba odprowadzić jakąś nerwową pielęgniarkę na parking, pomóc zapalić samochód, kiedy zdechnie akumulator. Czasami muszę uspokoić pijaka. Teraz jadę na dół, bo ludziom z izby przyjęć zginęła pacjentka. Mam ją znaleźć. Pewnie jakaś starsza damulka, która ma nie po kolei w głowie.

– Pacjentka? Wie pan, jak się nazywa?

– Nie. Ale jeżeli jest pan ciekaw i nie ma nic do roboty, niech pan idzie ze mną. Pięć minut na dyżurze i zrozumie pan prawdziwe znaczenie słowa „nuda”.

Sam i tak wybierał się do izby przyjęć, więc poszedł ze strażnikiem.

– Marian, kto wam zginął? – spytał strażnik z rozbawieniem, gdy znalazł się przy stanowisku pielęgniarek. Do Sama puścił oczko.

Pielęgniarka oderwała wzrok od kartki, na której coś zapisywała. Nie była w nastroju do żartów.

– Szukamy pacjentki o nazwisku Lauren Crowder. Ciemne włosy, po trzydziestce. Jej odnalezienie nie powinno sprawić kłopotu, bo podobno przykuto ją kajdankami do poręczy łóżka.

Strażnik odwrócił się, żeby się pośmiać z tego ze swoim nowym kumplem, i odkrył, że kumpla już obok nie ma.

Sam biegł korytarzem, zaglądając do wszystkich pokoi po drodze. Jednocześnie przez radiotelefon przekazał Malloyowi, co się stało, i powiedział, żeby on i Tartabull dołączyli do poszukiwań. Wywołał dyspozytora i zażądał wsparcia. Posiłki miały obserwować samochody wyjeżdżające ze szpitalnego parkingu. Wreszcie krzyknął do strażnika, żeby sprowadził swoich kolegów i pilnował wejść do szpitala.

– Sam, co słychać?

Sam obrócił się na pięcie, żeby sprawdzić, kto go woła. Adrienne. Znał ją, bo właśnie on prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa jej męża.

– Cześć, Adrienne. Słuchaj, jestem trochę zajęty…

– Wiem. Powiedz mi tylko, gdzie mam szukać. Pomogę ci.

Mężczyzna wepchnął łóżko Lauren do pustego gabinetu z ultrasonografem. Było tu ciemno, jedynie z ekranów komputerów padała lekka poświata. Lauren i mężczyzna widzieli tylko zarysy swoich sylwetek.

Mężczyzna wiedział, że musi się spieszyć, ale chciał jeszcze wzmocnić ostrzeżenie.

Lauren odzyskała jasność umysłu. Jeżeli pistolet, który mi przyciska do głowy, mówiła sobie, nie ma tłumika, nie strzeli tutaj. W tak cichym miejscu wszyscy by to usłyszeli. Muszę zyskać na czasie. Zaraz zaczną mnie szukać.

– Jeszcze raz. Gdzie ona jest? – W głosie mężczyzny znać było niecierpliwość. Było w nim także coś sztucznego. Lauren pomyślała, że zmienia głos, żeby go nie rozpoznała.

Oboje – i porywacz, i jego ofiara – byli świadomi upływających minut. Lauren zamierzała krzyknąć, ale mężczyzna stał zbyt blisko. Mógł jej zatkać usta.

Musi być jakiś sposób, żeby narobić hałasu.

– Adrienne, sprawdzaj pokoje i krzycz, jak ją znajdziesz.

– Nie ma jej ani w laboratorium, ani w pracowni radiologicznej – zawołała pielęgniarka.

Cozy Maitlin zasnął na ławce w kąciku zabaw dla dzieci. Casey Sparrow przyglądała się niezwykłej aktywności przy stanowisku pielęgniarek. Coś tu się dzieje.

Podbiegła do Sama Purdy’ego.

– Dlaczego wszyscy tak krzyczą? Czy to dotyczy mojej klientki? – spytała.

Sam w pierwszej chwili zamierzał skłamać, ale szybko uznał, że lepiej tego nie robić.

– Lauren zginęła. Nie możemy jej znaleźć.

– Jezu! Uciekła? Co jej strzeliło do głowy? Przecież sama najlepiej wie…

– Casey, nie sądzę, żeby uciekła. Była przykuta do łóżka, gdy zniknęła.

Casey poczuła przypływ paniki.

– Przykuliście ją do łóżka? Och! Będziesz się musiał gęsto z tego tłumaczyć. Sam, tutaj dzieje się coś, czego nie potrafię zrozumieć. Czy twoi chłopcy już się czegoś dowiedzieli?

Sam tylko pokręcił głową.

Lauren wolną ręką udało się złapać kabel od monitora przenośnego ultrasonografu i ściągnąć go na podłogę. Kineskop implodował z hukiem.

Adrienne była najbliżej i to ona usłyszała huk. Wpadła do ciemnego pokoju i znalazła Lauren. Oprócz niej w gabinecie nie było nikogo.

Gdy drzwi otworzyły się z impetem, Lauren chciała krzyczeć, ale z jej zaciśniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Bezsilnie szarpała przykutą ręką. Jałowość tych wysiłków pozbawiła ją resztki siły ducha.

O Boże, wrócił, przeraziła się.

– Kochanie, to ja, Adrienne. Nic ci nie zrobili? Nie bój się. Już dobrze Wszystko dobrze.

Adrienne podbiegła do łóżka, wzięła przyjaciółkę w ramiona i mocno ściskała, całowała i głaskała, póki Lauren nie przestała drżeć. Wiele by dała, żeby się dowiedzieć, co tu się właściwie dzieje.

Erin Rand gorąco podziękowała Lois za gościnność i obiecała zadzwonić jutro. Schodząc po stromych schodach na ulicę, modliła się, by samochód Cozy’ego już na nią czekał, choć nie spodziewała się wcale, że będzie. Zaczęła zbierać siły na być może konieczny flircik z którymś z policjantów pozostawionych na miejscu zbrodni.