– Sfotografowaliście faceta? Można by zamieścić zdjęcia w gazetach.
– Tak, zdjęcia zrobił Tartabull tutaj, w izbie przyjęć. Nie zdążyliśmy sprowadzić policyjnego fotografa przed przewiezieniem go na salę operacyjną. W tej chwili wywołują film. Mam nadzieję, że Tartabullowi fotografowanie idzie lepiej niż przesłuchiwanie. Przez tę cholerną śnieżycę nic nie można załatwić jak należy.
– Tak, taka pogoda sprzyja tylko przestępcom. Potrzebujemy trochę szczęścia.
– Sam, to moje pierwsze śledztwo w sprawie morderstwa – powiedział Malloy ze złością – a wciąż nic nie wiem.
Nadjechała pusta winda, drzwi się otworzyły i detektywi wsiedli.
– Mam niezidentyfikowaną ofiarę leżącą na zaśnieżonej jezdni w środku bogatej dzielnicy – żalił się Scott. – Mam anonimowy telefon na pogotowie. Nie mam świadków. Mam dowody, że ktoś mógł jeździć samochodem po tym człowieku w tę i z powrotem, żeby go dobić. Mam rannego, do którego oddano strzał z bardzo bliska. A moją jedyną podejrzaną jest zastępczyni prokuratora, którą naprawdę lubię i która właśnie z nieznanych mi przyczyn traci wzrok. Moja podejrzana obstaje, że strzelała z dużej odległości. I zatrudniła dwóch cholernych adwokatów, którzy doprowadzają mnie do szału. A na dodatek wszystkie dowody, i tak wątpliwe, jutro rozpłyną się wraz z odwilżą. Ktoś porywa moją podejrzaną, a ja jestem tak zmęczony, że nawet nie mam siły iść do toalety.
Sam nie chciał dobijać kolegi, ale musiał mu o tym powiedzieć. Aż trudno w to uwierzyć, jednak najwyraźniej nikt go jeszcze nie poinformował o pewnym fakcie.
– Scott, coś opuściłeś. Jeszcze jedną komplikację.
– Niby jaką?
– Emmę Spire.
– O czym ty, do diabła, mówisz?
– Chłopie, to oznacza telewizję na procesie.
Byli już na parterze. Wysiedli z windy i Malloy zaciągnął Purdy’ego do poczekalni pełnej pustych krzeseł.
– Sam, to nie pora na żarty. Co ta Miss Ameryki ma wspólnego z tym wszystkim?
– Pamiętasz dom na końcu kwartału? Ten na wzniesieniu? To jej dom.
– No to co? – Pytanie Malloya było bardziej nonszalanckie niż ton, jakim je wypowiedział.
– Przyjaźnią się z Lauren. Razem pracują w biurze prokuratora.
– Myślałem, że przyjechała do Boulder na studia prawnicze, żeby uciec przed kamerami.
– Odbywa u Lauren staż.
– Skąd wiesz, że tam mieszka?
– Odkąd pracuje w biurze prokuratora, kilka razy jeździła ze mną na miejsce wypadku. Kiedyś odwiozłem ją do domu. To miła dziewczyna.
– Rozmawiałeś z nią dziś wieczorem?
– Nie. Telefon nie odpowiadał, dom był nieoświetlony, w garażu nie było jej auta. Ale wydaje mi się, że samochód stojący na podjeździe należy do Lauren.
– Możemy dostać nakaz przeszukania?
– Domu czy samochodu?
– Nie rozumiem.
– Jest pewien kłopot. Samochód stoi na samej górze, zasłaniają go drzewa, no i jest zasypany śniegiem. Póki go nie oczyścimy, nie możemy być pewni, kto jest jego właścicielem. Skiles mówi, że lepiej nie ryzykować. Poza tym żaden sędzia nie da nam nakazu przeszukania domu sławnej osoby na podstawie tak wątłych dowodów.
– Skiles ci to wszystko powiedział?
– Tak. Przypuszczam, że chce zaczekać, aż śnieg stopnieje.
– Co Emma Spire robi w domu w takiej dzielnicy?
– Odziedziczyła dom po dziadkach. Przyjechała tu, gdy umarli jej rodzice. Lauren mówiła mi kiedyś, że Emma chciała poczuć bliskość rodziny.
– Ale mieszka sama?
– Tak zrozumiałem.
– I nie wiesz, czy ta strzelanina miała z nią jakiś związek?
– Nie wiem. Ale założę się, że ma jakiś związek z tym, że Lauren nie chce mówić.
– Wobec tego musimy poszukać Emmy Spire.
– Tak.
– A wiemy, gdzie jej szukać?
– Nie. – Sam uśmiechnął się. – Ale znamy kilku jej przyjaciół. Może zechcą z nami współpracować.
– Bardzo śmieszne.
Purdy położył rękę na ramieniu młodszego kolegi.
– Scott, nie wszyscy są tacy okropni. Czasami ktoś okazuje się całkiem miły i zamiast wyrwać ci serce z piersi, pociąć je na kawałki i nakarmić nim dzikie zwierzęta, tylko wypruje ci flaki i posieka drobniutko.
– Więc mówisz, że powinienem być wdzięczny? – Malloy prawie się uśmiechnął.
– Po prostu tłumaczę ci, jakie masz perspektywy. Jeżeli już mnie nie potrzebujesz, zaniosę kurtkę do laboratorium, a potem może uda mi się złapać trochę snu. Wolałbym jutro nie padać na twarz ze zmęczenia.
Lauren ubłagałaby pozwolono jej wziąć prysznic, zanim pielęgniarka podłączy ją do kroplówki ze sterydami. Adrienne cały czas była przy swojej pacjentce, nie odstępowała jej ani na krok, podawała rzeczy, których Lauren nie mogła znaleźć sama, podtrzymywała ją, gdy wycierała się po myciu i wkładała czystą koszulę nocną.
Szok, którego Lauren doznała, zamienił się w nerwowe zmęczenie, którego pozbyć się było równie ciężko jak policji okręgu Boulder. Gdy pielęgniarka zakładała jej wenflon, z trudem powstrzymywała się od zaśnięcia.
– Szybko poszło – skomentowała.
– Bo ma pani żyły prawie na wierzchu.
Lauren ledwie usłyszała odpowiedź. Zasnęła, zanim pielęgniarka zdążyła zawiesić na stojaku plastikowy worek z lekarstwem.
Pierwszy z pokoju wyszedł dyżurny lekarz.
– No i? – spytał Malloy, zmuszając się, by spojrzeć mu w oczy.
– Nie stwierdziłem urazu. Wystraszyła się prawie na śmierć, ale wygląda tak samo jak wtedy, gdy badałem ją po raz pierwszy.
– A co z jej wzrokiem?
– Źle, ale na to nic nie mogę poradzić. Zostawiam to neurologowi. On zaraz wyjdzie. – Lekarz ruszył w stronę stanowiska pielęgniarek.
– Panie doktorze, chwileczkę…
– Neurolog wszystko panu powie. Na mnie czeka złamane biodro i zapalenie wyrostka. Zaczyna się ruch, wzywają mnie obowiązki.
Doktor Arbuthnot wyszedł z pokoju Lauren chwilę później.
– Panie doktorze, czekam na pański raport. – Malloy powiedział to najbardziej stanowczym głosem, na jaki go było stać. Barykada, którą wokół Lauren zbudowali lekarze i prawnicy, zdążyła go zdenerwować do tego stopnia, że lada chwila mógł wybuchnąć.
Arbuthnot włożył ręce do kieszeni dżinsów. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, miał szerokie ramiona i grube nogi. Trzykrotnie wchodził w skład olimpijskiej drużyny bobslejowej Kanady i nie dawał się łatwo onieśmielić. Dla człowieka, który z własnej woli mknie sankami po lodowym torze z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, słowo „strach” właściwie nie istnieje.
– Przepraszam, ale nie mogę panu w niczym pomóc – powiedział doktor Arbuthnot. – Lauren prosiła, żebym nie informował o jej stanie zdrowia ani pana, ani kogokolwiek innego. Upoważniła mnie tylko do poinformowania pana, że cierpi na dwustronne ostre zapalenie nerwu wzrokowego, a ja próbuję to leczyć, podając jej lekarstwa w kroplówce. Musi zostać w szpitalu na kilka dni. – Arbuthnot na pociechę lekko się uśmiechnął do Malloya.
Malloy myślał, że o tej porze to niemożliwe, a jednak poczuł, że serce bije mu mocniej. Podniósł głos.
– Nie ma pan wyboru. Musi mnie pan szczegółowo poinformować o jej stanie zdrowia, bo jest aresztowana. – Malloy prawie stracił swoje legendarne opanowanie. Nie spodziewał się, że Lauren z takim uporem będzie chciała zachować w tajemnicy informacje o swojej chorobie. Tej nocy już z dziesięć razy zastanawiał się, dlaczego musi mu tak wszystko utrudniać.
– Detektywie – jest pan detektywem, prawda? – pani Crowder jest prawniczką i jeżeli mówi mi, żebym nie udzielał informacji, stosuję się do tego. Przez te wszystkie lata nauczyłem się, że trzeba bardzo ściśle stosować się do poleceń prawników. Poza tym pani Crowder jest moją pacjentką i nie zrobię nic wbrew jej życzeniom. Jeżeli przedstawi mi pan nakaz sądowy, wtedy możemy porozmawiać.