Выбрать главу

– Scott, naprawdę mi przykro.

Poprawił się na siedzeniu, wciągnął powietrze i wypuścił, patrząc, czy jego oddech zamienia się w parę.

– Na pewno nie chcesz mi nic powiedzieć? Wiesz, co to dla ciebie oznacza?

– Tak. Myślę, że tak będzie najlepiej.

Chwilę przyglądał się płatkom śniegu opadającym na szybę.

– No dobrze. Skoro tak stawiasz sprawę, to obawiam się, że jesteś aresztowana.

– Jeżeli jestem aresztowana – oznajmiła Lauren, próbując zachować spokój – to zanim zacznę odpowiadać na dalsze pytania, chcę porozmawiać z adwokatem.

Do tej pory Scott unikał jej wzroku, ale teraz odwrócił się, żeby spojrzeć jej w oczy. Czuł się zdradzony.

– Chcesz adwokata? Jesteś pewna? Zupełnie pewna?

Lauren wiedziała, o co mu chodzi, ale Scott na wszelki wypadek wyjaśnił jej to.

– To wszystko zmienia, rozumiesz, prawda? Obecność prawników wszystko zmienia. Tryby zaczynają się obracać i potem trudno zatrzymać maszynę. Sama wiesz najlepiej, co się dzieje, kiedy pokaże się prawnik. Nie muszę ci tego mówić. Lauren, załatwmy sprawę tutaj. Tylko ty i ja. Nie potrzebujemy adwokatów.

– Scott, wiem, co robię. I wiem, że moje żądanie wszystko zmienia.

– Zastanów się jeszcze. Porozmawiaj ze mną – poprosił ją Scott, chociaż jednocześnie był zły. Powinna mu powiedzieć. Przecież zna prawo i rozumie różnicę. Zna reguły.

– Scott, zdecydowałam się już. Powołuję się na zasadę Edwarda. – Zasada Edwarda została ustanowiona orzeczeniem Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z nią, odkąd zatrzymany wyraźnie zażądał adwokata, nie wolno go było dalej przesłuchiwać.

Malloy nie chciał wierzyć własnym uszom. Tylko cholerna prawniczka mogła w ten sposób domagać się swoich praw.

Sięgnął do kieszeni po kartę. Ufał swojej pamięci i mógł bez trudu wyrecytować formułkę nazywaną „Miranda”. Jednak tym razem chciał, żeby wszystko odbyło się idealnie.

– Masz prawo zachować milczenie, a wszystko, co powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie…

Na początku policjanci byli dla Lauren bardzo serdeczni. Wszystko się zmieniło, gdy dowiedzieli się, że zażądała adwokata. Malloy ostrzegł ją, że tak będzie. Sama zresztą o tym wiedziała.

Ci, z którymi utrzymywała przyjacielskie stosunki, w tej sytuacji nie mogli dłużej zachowywać się wobec niej przyjaźnie.

A wrogowie wreszcie mieli okazję otwarcie pokazać, co o niej myślą.

Jeżeli prosisz o adwokata, jesteś winny. W tę zasadę wierzą wszyscy policjanci. – Oczywiście zdarzają się wyjątki – powiedział jej kiedyś Sam Purdy. – Ale tylko potwierdzają regułę.

Nie sprzeczała się z nim. Wtedy była prokuratorem, a nie aresztantką. Osobą podejrzaną o ciężkie przestępstwo.

Śnieżyca na zewnątrz była cieplejsza niż ziąb, który poczuła, gdy dotarli wreszcie do komisariatu.

Musiała prosić trzy razy, zanim wreszcie pozwolono jej zadzwonić do męża. Telefonując z pokoju detektywów, nie wiedziała, która jest godzina, bo wcześniej odebrano jej zegarek.

Alan jednak wiedział. Gdy rozległ się dzwonek telefonu, zegar na kuchence mikrofalowej w kuchni wskazywał dwudziestą pięćdziesiąt cztery.

On także wrócił do domu później, niż zapowiadał. Czekając na Lauren, która powinna zaraz przyjść, wziął prysznic, dał psu jeść i zaczął robić kolację. Ale Lauren nie wracała, zaczął się więc niepokoić. Co chwila patrzył na podjazd, bez skutku dzwonił do niej na pager i próbował się z nią skontaktować przez telefon komórkowy.

Spytał psa, czy wie, dlaczego jego pani się spóźnia. Emily, wielki owczarek belgijski, spojrzała na niego z nadzieją, że pan proponuje jej spacer. Alan próbował tłumaczyć sobie, że Lauren utknęła gdzieś na zasypanej drodze. Jednak biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dni, obawiał się, że to nie burza śnieżna ją zatrzymała.

Z wielkiego garnka, w którym nastawił wodę na makaron, już od pół godziny wydobywały się kłęby pary.

– Halo, to ja! – krzyknęła Lauren tak, jakby brakowało jej tchu.

Jej ton zaalarmował Alana. Już wiedział, że zdarzyło się coś złego.

– Cześć – odpowiedział, starając się nie okazać zdenerwowania. – Co się stało? Jesteś mocno spóźniona. To z powodu śnieżycy?

– O Boże, Alan, mam kłopoty. Może nawet poważne kłopoty. Ale nie przez śnieg. Możesz przyjechać do miasta?

Odstawił kieliszek z winem zbyt blisko krawędzi stołu. Wyciągnął rękę i przesunął go dalej.

– Dobrze się czujesz? Co się stało?

– Nie, nic mi… no dobrze, nie najlepiej. Ale nie jestem ranna… Słuchaj uważnie. Nie pozwolą mi zbyt długo rozmawiać.

– Oczywiście. Kto ci nie pozwoli rozmawiać? Co, do diabła, się dzieje?

– Zanim wyjedziesz z domu, musisz się skontaktować z Casey Sparrow. Zdaje się, że mam jej numer w…

Całe opanowanie Alana znikło.

– Znam jej numer. Jezu, dlaczego potrzebujesz Casey? – Alan Gregory był psychologiem klinicznym, a Casey Sparrow współpracowała z nim kiedyś jako opiekunka ad litem jednego z jego młodych pacjentów.

Mam kłopoty, eee… natury prawnej. To bardzo ważne, żebyś natychmiast z nią porozmawiał.

– Jakie kłopoty? Czy to ma związek z twoją pracą? Dlaczego potrzebujesz Casey?

Ale właściwie już wiedział, o co chodzi. W końcu po co człowiekowi adwokat specjalizujący się w sprawach karnych.

– Jestem w komisariacie. Zatrzymano mnie, żeby mnie przesłuchać… Chodzi o strzał z pistoletu. Dopiero teraz pozwolili mi zadzwonić. Obawiam się, że bez pomocy się stąd nie wydostanę. Potrzebuję Casey. Policjanci traktują mnie bardzo ostro, postępują ściśle według regulaminu. Wszystko to jest dość skomplikowane.

Strzał? – Przerażony i zdziwiony Alan nie wiedział, co powiedzieć. Przed oczami stanęły mu wydarzenia ostatnich kilku dni. Wszystko zaczęło się od strzelaniny i wygląda na to, że na niej też się skończy. Czuł pustkę w głowie.

– Jesteś aresztowana? – spytał po kilku sekundach, które ciągnęły się w nieskończoność.

– Formalnie, tak.

Uderzyło go, że żona, która zawsze wyrażała się tak precyzyjnie, tym razem mówi bardzo ogólnikowo.

Zmusił się, by słuchać uważnie tak jak podczas rozmów z pacjentami. Spokojnie, Alan, spokojnie. Wysłuchaj jej. Na pewno powie ci wszystko, co powinieneś wiedzieć.

– Co się stało, Lauren?

– To nie jest dobra pora. Może będziemy mogli porozmawiać później.

– Boisz się, że ktoś podsłuchuje?

– Tak, to całkiem możliwe.

– Nie mogę uwierzyć.

– Policja utrzymuje, że strzelałam do człowieka. Z prawnego punktu widzenia moje położenie jest rozpaczliwe – powiedziała.

Alan odgadł, że to, że strzelała, nie podlega dyskusji. Nie to Lauren chce ukryć przed kimś, kto być może teraz ich słucha.

– Myślą, że kogoś zastrzeliłaś?

– Tak.

– A zrobiłaś to? Nie odpowiedziała.

– Lauren, przecież ty nie masz pistoletu. Znowu cisza.

– Masz?

– Kochanie, nie teraz.

Pomyślał o piorunie, który uderza dwa razy w to samo miejsce.

– Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi, tak?

– Tak.

– Czy ten człowiek umarł?

– Jeszcze nie. Ale podobno jest w stanie krytycznym. Mówią, że chyba nie przeżyje. Nie wiem, czy mogę im wierzyć.

Alan głośno przełknął ślinę. Jego żona, zastępczyni prokuratora, nie wie, czy może wierzyć policji? Jezu!

– Czy on cię zaatakował? Coś ci zrobił?

Szykuje się paskudna noc, pomyślał. Lauren, do diabła, dlaczego miałaś przy sobie broń?

– Nie. To nie było tak. Nawet się do mnie nie zbliżył. To wcale nie było tak. Gdy upadł, znajdował się pół kwartału ode mnie.