– Dosyć. Obsługiwała je firma kateringowa.
– Widziałeś tam wysokiego mężczyznę, który wygląda tak, jakby na czubku głowy nosił pancernika?
J.P. Morgan, przypomniał sobie Alan. Skąd Sam może go znać?
– Tak, chyba widziałem kogoś takiego. Czy on jest zamieszany w tę strzelaninę?
Sam nie odpowiedział.
– Może pamiętasz, jak się nazywał?
– Nie jestem pewien.
– No dobrze. Biorąc pod uwagę wasze szczęście, na pewno nie zdziwi was to, co powiem. Rzeczywiście mieszkanie Ethana Hana jest sceną drugiej zbrodni popełnionej dzisiejszej nocy. Aż się roi od zbiegów okoliczności.
– Czy Ethan został ranny? – zaniepokoił się Alan. Sam chwilę pogimnastykował kark.
– Jesteście po imieniu? Przyjaźnicie się z panem Hanem?
– Nie, to tylko znajomy. Poznałem go na meczu softballu.
– I zaraz potem zaprosił cię do domu na kolację? Musiałeś go naprawdę oczarować.
– Mamy wspólnych przyjaciół.
– Aha. – Sam zastanawiał się, czy może wierzyć Alanowi, który jego zdaniem nie był dobrym kłamcą. – Nie zajmuje się tą strzelaniną tak samo jak sprawą Lauren. Ale z tego, co wiem, Ethan nie został ranny.
Alan bezwiednie westchnął z ulgą. Rozpaczliwie chciał spytać o Emmę Spire, ale wiedział, że nie powinien wspominać Samowi o czymś, o czym ten jeszcze nic nie wie!
Cozy zdecydował, że najwyższy czas się wtrącić.
– Czy karetka już odjechała?
– Zdaje się, że nie wspominałem o żadnej karetce – powiedział Sam Purdy po krótkim wahaniu.
Do diabła, zaklął w duchu Cozy, ależ ten glina jest powściągliwy. Cozy nie wiedział, czy karetka nie była potrzebna dlatego, że ranna osoba zmarła, czy też dlatego, że w ogóle nikt nie został ranny.
– Nie widzę też samochodu koronera – zauważył.
Sam starał się wyciągnąć ziarenko maku, które weszło mu między zęby, gdy o północy jadł bagietkę z serem. Na lepszy posiłek nie miał czasu. Teraz wyjrzał przez okno i przyznał:
– Rzeczywiście, ja też nie widzę.
Cozy próbował znaleźć sposób na wyciągnięcie jakichś informacji od detektywa Purdy’ego, ale nic nie wymyślił. Przyszło mu do głowy, że gra w szachy z tym człowiekiem byłaby naprawdę interesująca.
Długą chwilę milczenia przerwał wreszcie Sam:
– Wydaje mi się, że przy odrobinie dobrej woli moglibyśmy pomóc sobie nawzajem.
– Na przykład w jaki sposób? – spytał Cozy. Uwielbiał handel wymienny, oczywiście pod warunkiem że on zyska najwięcej.
– Obaj wydajecie się zainteresowani tym, co się tu stało. Mógłbym wam coś niecoś powiedzieć. Ja natomiast jestem ciekaw, dlaczego kilka godzin temu Lauren strzelała z pistoletu niedaleko domu Emmy Spire. Alan, nadal mam wrażenie, że ty wiesz coś na ten temat. Osobiście – zaakcentował to słowo – uważałbym to za uczciwą wymianę informacji.
Alan spojrzał na Cozy’ego.
– Detektywie, mnie jako prawnikowi nie wydaje się to uczciwe. Od nas uzyskałby pan informacje na temat strzelaniny, w której ktoś został ranny, podczas gdy sam chce pan nas opowiedzieć o strzałach bez ofiary.
– Kto powiedział, że nikt tu nie został ranny?
– Nie ma karetki ani koronera. Dwa minus jeden minus jeden daje zero.
– No więc może najpierw ja okażę odrobinę dobrej woli – zaproponował Purdy – i dam wam coś za darmo. Alan, wiesz, gdzie jechałem, gdy wezwano mnie tutaj? Jechałem do komisariatu, bo sierżant Pons zawiadomił mnie, że czeka tam nakaz przeszukania twojego domu. I tam właśnie pojadę, gdy tylko skończę tutaj. Nie słyszałeś tego ode mnie, a jeżeli się wygadasz, ja się wyprę. Ale na twoim miejscu skontaktowałbym się z Lewem Skilesem albo z biurem prokuratora, może oni ci o tym powiedzą, a wtedy będziesz mógł dopilnować, żeby jakiś znudzony policjant nie przewrócił ci domu do góry nogami w poszukiwaniu czegoś, czego pewnie tam nie ma.
– Zamierzają zrobić mi w domu rewizję? – Alan ze zdziwieniem patrzył, jak szybko wszystko się toczy. – Jeszcze dziś w nocy? Czego szukają?
– Zarzucają wędkę – wyjaśnił mu Cozy. – Nakaz nie będzie niczego precyzował. – Cozy sam nie wierzył w to, co mówi. Prawie wszyscy sędziowie w Boulder ściśle określali w nakazie cel przeszukania. Ale w obecności policjantów lubił wątpić w wartość dowodów.
– Zdaje się, że to był pomysł sierżanta Ponsa – kontynuował Sam Purdy. – Nie chciał czekać ani chwili dłużej, mimo że na ogół jest cierpliwy. Może trochę za bardzo gadatliwy, ale cierpliwy.
Cozy sięgnął przez oparcie fotela i położył rękę na ramieniu detektywa, który z trudem opanował się, by jej nie strącić.
– Jestem panu wdzięczny za tę wiadomość – powiedział Cozy. – Gdy tylko przyjedziemy do kancelarii, zadzwonię do pierwszego zastępcy prokuratora. Jestem pewien, że się jakoś dogadamy.
Sam zignorował podziękowania Cozy’ego i zwrócił się do Alana:
– Nadal szukamy samochodu Lauren. Znaleźć samochód w takiej śnieżycy to prawdziwa sztuka. Pod śniegiem cressida osiemdziesiąt sześć wygląda tak samo jak lexus dziewięćdziesiąt cztery czy hyundai dziewięćdziesiąt dwa, a tablice rejestracyjne są pokryte lodem.
– To może ja go poszukam, i zadzwonię do ciebie, jak go znajdę – zaproponował Alan.
– A może mógłbyś mi po prostu powiedzieć, gdzie byś go szukał? Wtedy sam go znajdę.
– Detektywie, ostrzegałem pana, że nie wolno omiatać śniegu z samochodów – wtrącił Cozy. – Nie wiem, co sędzia powiedziałby, gdybyście zaczęli czyścić samochody i oglądać je albo nawet zaglądać do nich.
– Wzięliśmy pod uwagę pańskie ostrzeżenie, panie Maitlin. Sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, niż się panu wydaje. Problem powstałby wtedy, gdyby samochód stał na terenie prywatnej posiadłości, w żaden sposób niewiązanej z działalnością przestępczą, a już zwłaszcza wtedy, gdyby nie można go było zobaczyć z ulicy. Gdyby samochód Lauren stał w takim miejscu, rzeczywiście nie mógłbym sobie pozwolić na zbadanie go. Oczywiście przed południem, gdy zaświeci słońce, lód na tablicach rejestracyjnych stopnieje. A wtedy będę miał nakaz. Kto wie, co wtedy zobaczę? Ale jeżeli się okaże, że w sprawę zamieszana jest jakaś znana osoba, będziemy tu mieli prawdziwy najazd dziennikarzy. Może pan to sobie wyobrazić? Wścibskie pytania, kamery?
Kończąc tę przemowę Sam spojrzał na Alana. Uśmiechał się. Wyraźnie dał im obu do zrozumienia, żeby nie robili z niego głupca. Wiedział, gdzie jest samochód Lauren. Chciał tylko, żeby ktoś mu powiedział, dlaczego stoi na podjeździe Emmy Spire. Dawał też Alanowi i Cozy’emu do zrozumienia, że nie tylko oni szukają Emmy.
Cozy myślał już o czym innym. Skierował rozmowę na temat, który – miał nadzieję – przyniesie więcej pożytku niż dyskusja o rewizji w domu Alana i Lauren czy o szukaniu samochodu. Wiedział, że ani jednemu, ani drugiemu nie można zapobiec. To nieuchronne jak to, że rano słońce zacznie topić śnieg.
– Detektywie – powiedział – jak na strzelaninę, w której nikt nie został ranny, bardzo tu dużo policji.
– Słucham? – mruknął Purdy, który mimo zmęczenia od razu zorientował się, w którą stronę zmierza dygresja adwokata.
– Naliczyłem trzy radiowozy, dwa nieoznakowane samochody, a na Piętnastej może ich być jeszcze więcej. Jest was tu tylu, a przecież chodzi o strzał, który nikomu nie wyrządził krzywdy. To niebywałe.
Sam próbował odzyskać inicjatywę.
– Wygląda na to, że mamy strzał w obronie mienia. W takich wypadkach policja bada wszystko bardzo starannie.
– Doszło do rabunku? A może do rabunku z włamaniem?
W Kolorado prawo zezwala właścicielowi mieszkania korzystać z każdego możliwego sposobu, by się bronić, nawet jeżeli zagrożona jest tylko jego własność, a nie życie.