Alan nic nie odpowiedział.
– Alan, czy coś takiego wchodzi w grę? – Cozy przeczekał jeden oddech i ponaglił Alana: – W tej chwili ważą się jej losy. Muszę mieć pewność.
– Nie, Cozy. O ile wiem, w domu nie ma nic, co mogłoby zaszkodzić Lauren.
Choć właściwie skąd miał to wiedzieć? Przecież nie wiedział nawet, że jego żona nosi w torebce pistolet.
Gdy zjechali ze świeżo odśnieżonej South Boulder Road na polne drogi Spanish Hills, Alan z trudem prowadził samochód. W niektórych miejscach śnieg był tak głęboki, że nawet wielkie koła landeruisera ledwo dawały sobie z tym radę.
Spodziewał się zobaczyć całe stado radiowozów i samochodów z biura szeryfa na żwirowej drodze oddzielającej jego skromny dom od odnowionej farmerskiej siedziby, w której mieszkała Adrienne. Jednak droga była pusta, jeśli nie liczyć minitraktora marki John Deere z pługiem śnieżnym. Adrienne jeździła nim w tę i z powrotem.
Ubrana była w jaskraworóżowy kombinezon do snowboardu i z pewnej odległości wyglądała jak królik reklamujący baterie.
Alan spojrzał na zegar na desce rozdzielczej i z zaskoczeniem pokiwał głową.
– Kto to jest? – wykrzyknął zdumiony Cozy.
– To Adrienne. Urolog. Nasza sąsiadka. Uwielbiam jej idiotyczny traktor, korzysta z każdej okazji, żeby nim pojeździć. Chociaż o tej porze to dziwne nawet jak na nią.
– Musi odśnieżać drogę właśnie teraz? Nie mogła poczekać do rana?
– Adrienne jest na sali operacyjnej w czasie, gdy większość ludzi dopiero przeciera oczy.
– I zawsze tak hałasuje w nocy? Bo jak rozumiem, mieszkasz w którymś z sąsiednich domów. Jak to wytrzymujesz?
Adrienne oczyściła już szeroki pas prowadzący do drogi od jej garażu na dwa samochody. Odświeżyła również pojazd przed drzwiami domu Lauren i Alana. Z jakiegoś powodu jechała teraz przez trawnik do starej szopy na południowym krańcu posiadłości, gdzie jej zmarły mąż Peter miał pracownię.
– W którym domu mieszkasz? – spytał Cozy.
– W tym małym.
– Ładny widok?
– Widzimy całe niebo.
– Więc zostanę tu do rana. To będzie pewnie jedyna okazja, żeby zobaczyć coś tak wyjątkowego.
Alan zatrzymał samochód na odśnieżonym podjeździe, wdzięczny Adrienne za jej bezsenność.
Adrienne zakończyła odśnieżanie drogi do szopy i podjechała do Alana i Cozy’ego. Przednie światła traktora zgasły. Ubranie Adrienne było zamarznięte, lśniło od maleńkich kryształków lodu. Jej brwi wyglądały jak wiosenne chmurki.
Nikt się nie odezwał, póki nie wyłączyła hałaśliwego silnika.
– Ren, dzięki za to, że zrobiłaś mi miejsce dla samochodu. Pamiętasz Coziera Maitlina? Poznaliście się w szpitalu. Zamierzasz jeszcze się przespać tej nocy?
Adrienne uśmiechnęła się do Cozy’ego, ale jej usta były tak zmarznięte, że wolała się nie odzywać i nie kompromitować się jąkaniem. Skinieniem głowy pokazała Alanowi, że chce wejść do domu.
Alan otworzył drzwi, wyłączył alarm i zaprowadził Adrienne do kuchni.
Cozy wszedł za nimi do domu, ale zatrzymał się w progu, zdjął zaśnieżone buty i powiedział:
– Rozejrzę się trochę, zanim przyjedzie policja. Wolę się upewnić, że nie czeka nas żadna niespodzianka.
Adrienne poczuła, że powoli taje. Wzrokiem poprosiła Alana o wyjaśnienia.
– Policja zaraz tu będzie, żeby przeprowadzić rewizję – powiedział.
– W środku nocy? Chyba żartujesz. Co chcą tu znaleźć? Zakrwawioną rękawiczkę?
– Cozy twierdzi, że zamierzają zarzucić wędkę w nadziei, że coś znajdą.
Alan nagle uświadomił sobie, że nie wie, kto pilnuje Jonasa, i że jego pies nie wybiegł mu na powitanie.
– Kto jest z Jonasem? Gdzie zabrałaś Emily?
– Wzięłam ją do siebie. Jest u mnie pewna osoba, która ma oko na Jonasa, a Emily ich pilnuje.
– Dlaczego oczyściłaś ścieżkę do pracowni? Żeby Emily mogła rano pobiegać?
– Nie. Chciałam zatrzeć ślady butów.
Alan pomyślał, że Adrienne żartuje w duchu tej nocy, której głównym tematem była zbrodnia.
– To prawda – powiedziała Adrienne, widząc niedowierzanie malujące się na jego twarzy. – Kiedy wróciłam do domu, zauważyłam, że mamy w naszej Ponderosie gościa. Włamał się do pracowni, żeby schować się przed śnieżycą.
– Emma?
– Bingo.
– Dobrze się czuje?
– Nie jest ranna.
– Dzięki Bogu. Gdzie jest teraz?
– U mnie. Mam nadzieję, że śpi. Ale obudzi się, gdyby Jonas zaczął płakać.
– Czy ona wie o Lauren i o strzelaninie?
– Tak. Powiedziałam jej. Bardzo się martwi, że złapano Lauren.
– Odzyskała dysk?
– Nie.
– Opowiedziała ci całą historię?
Adrienne wzruszyła ramionami.
– Trochę. Nie jest specjalnie rozmowna i wcale już nie wygląda jak gwiazda.
– Co to się porobiło, prawda?
– Przekonała mnie, że naprawdę ktoś chce zrobić jej krzywdę, więc wstawiłam jej samochód do garażu, a traktorem zatarłam ślady opon i butów.
Chociaż w ciągu ostatnich godzin tyle się wydarzyło, Alan nadal z trudem mógł uwierzyć, że taka ostrożność jest wskazana. Minio to podziękował Adrienne, zastanawiając się jednocześnie, czy przypadkiem nie złamała prawa. Emma nie jest o nic podejrzana, więc jej ślady nie mogą stanowić dowodu.
A może jednak?
Casey Sparrow postarała się, żeby jej oferta wydawała się naprawdę kusząca.
Scott Malloy usiłował ocenić propozycję obiektywnie, ale gęstwina rudych włosów adwokatki rozpraszała go. Oparł się o przenośny rentgen i skupił uwagę na jej oczach, próbując ignorować aureolę wokół głowy.
– Chcę być pewien, że się dobrze rozumiemy – powiedział.
W oknie korytarza widział swoje odbicie. Lewe oko miał znacznie bardziej przekrwione niż prawe, brodę pokrywał mu nierówno zarost i bez powodzenia próbował opanować nerwowy tik w kąciku ust. Była to oznaka narastającego rozdrażnienia.
– Doskonale. Wzajemne zrozumienie to wspaniała rzecz – odparła Casey Sparrow. Wiedziała, że wygląda o wiele lepiej niż Scott. Chyba nawet pacjenci na oddziale intensywnej terapii wyglądają lepiej niż on, pomyślała z rozbawieniem. W pokoju Lauren poświęciła minutkę, żeby nałożyć róż na policzki i umalować usta. Osobiście nie obchodziło jej, czy wyda mu się atrakcyjna, ale wiedziała, że dobra prezencja daje strategiczną przewagę i Scottowi Malloywi trudniej będzie negocjować z kimś, na kim bezsenna noc nie pozostawiła śladu.
Scott wyjaśnił, jak rozumie umowę, którą zaproponowała Casey:
– Wieziemy Lauren na górę do sali pooperacyjnej na oddziale intensywnej opieki lub gdziekolwiek, gdzie ofiara się znajduje, ona patrzy kątem oka, od góry lub od dołu czy jak tam może w tej chwili, albo go rozpoznaje, albo nie. Obie udajecie się w jakieś odosobnione miejsce i zastanawiacie się, czy można zaufać jej wzrokowi. Potem może mi powiecie, co widziała, a może nie.
– Tak. Właśnie to proponuję.
– Musi mi pani obiecać, że też będę mógł porozmawiać z Lauren.
– Wobec tego wycofuję propozycję. Scott spojrzał pod nogi.
– Nie mam wielkiego wyboru, prawda?
– Nie.
– Zakładając, że mogę wierzyć w pani dobrą wolę… – Przerwał i chwilę się zastanawiał. – Zgadzam się. Czy pani klientka już nie śpi?
– Obudziła się kilka minut temu.
– A co z lekarstwem?
– Otrzymała pierwszą dawkę. Odłączą ją od kroplówki, ale w ręce nadal zostanie wenflon.
– No to idźmy do naszej ofiary. Boże, jaki ja jestem zmęczony. Jakim cudem wygląda pani tak świeżo?
– Zdrowy tryb życia i dobre geny, detektywie.